Zmiany zachodzące w ostatnich latach na poziomie samorządów zadają kłam lansowanej niegdyś tezie, że dyskusje na szczeblu lokalnym mają charakter technokratyczno-ekspercki, a nie ideologiczny. Ograniczenia ruchu samochodowego, zakazy spalania paliw stałych czy strefy czystego transportu to działania wywołujące burzliwe spory światopoglądowe. Przeciwni takim rozwiązaniom wolnościowcy ścierają się z postępowcami, którzy dopuszczają znacznie większą ingerencję władzy lokalnej, by poprawić komfort życia mieszkańców.

Podobna debata trwa dzisiaj w Warszawie wokół tzw. nocnej prohibicji. Na początku czerwca Jan Śpiewak złożył w radzie miasta projekt uchwały obywatelskiej, zgodnie z którym w godz. 22–6 sklepy i stacje benzynowe w stolicy nie mogłyby sprzedawać alkoholu. Pod projektem podpisało się ok. 700 osób. W reakcji na inicjatywę think tank Warsaw Enterprise Institute opublikował krytyczne stanowisko i wspólnie z Forum Obywatelskiego Rozwoju zaczął zbierać podpisy pod petycją sprzeciwiającą się nocnej prohibicji. Pod koniec sierpnia organizacje pochwaliły się poparciem 1,2 tys. warszawiaków.

Oczywiście nie dowodzi to jeszcze przewagi krytyków inicjatywy Śpiewaka. W maju i czerwcu trwały w tej sprawie również konsultacje społeczne – głównie przez internet, dzięki czemu wypowiedziało się prawie 9 tys. osób. Aż 81 proc. z nich poparło nocny zakaz. I niemal wszyscy oczekiwali jego wprowadzenia na terenie całej Warszawy, a nie tylko w poszczególnych dzielnicach. Po konsultacjach Rafał Trzaskowski zapowiedział, że prześle radzie miasta własny projekt uchwały ograniczającej dostęp do alkoholu. Biorąc pod uwagę, że zdecydowaną większość dzierży w niej Koalicja Obywatelska, można się spodziewać, że poprze propozycję własnego prezydenta. Projekt magistratu będzie jednak zakładał zakaz sprzedaży dopiero od 23, a nie od 22, jak chcieli mieszkańcy. Wbrew pozorom nie chodzi tu o drobny błąd. Stowarzyszenie Miasto Jest Nasze zwróciło uwagę, że ta jedna godzina różnicy to ukłon w stronę sieci franczyzowej Żabka, której sklepy działają właśnie do 23. Władze Warszawy ogólnie tłumaczą, że chodzi o oczekiwania lokalnych handlowców (choć bez wskazywania konkretnych szyldów). Może łatwiej było zrozumieć stanowisko magistratu, gdyby nie to, że Żabka była jednym z głównych sponsorów sierpniowego Campusu Polska organizowanego przez otoczenie polityczne Rafała Trzaskowskiego.

Kompleksowe podejście

Jan Śpiewak uzasadniał konieczność ustanowienia szlabanu na nocną sprzedaż napojów procentowych m.in. skokiem spożycia o 40 proc. w porównaniu do lat 90. XX w. Na terenie stolicy działa 6 tys. punktów, w których można kupić alkohol, czyli jeden na ok. 300 mieszkańców. Wolnościowcy z WEI w swoim stanowisku zwracali uwagę, że Polska wciąż pije przeciętne ilości na tle pozostałych krajów rozwiniętych. W rzeczywistości nasz kraj jest szósty w OECD z wynikiem 11 l na osobę powyżej 15. roku życia. Mamy też drugi najwyższy współczynnik zgonów związanych z konsumpcją alkoholu w UE – 10 na 100 tys. mieszkańców przy średniej unijnej 3,6. Według WEI to efekt „nieumiejętnego wyprowadzania ludzi z choroby alkoholowej”.

Organizacja standardowo powołuje się na interesy lokalnych przedsiębiorców, którym nocna sprzedaż zapewnia istotną część przychodów. WEI uważa również, że nocna prohibicja skończy się przerzucaniem kosztów z zamożnych na biednych, czego ma dowodzić przykład Poznania, gdzie takie rozwiązanie obowiązuje na terenie śródmieścia: mieszkańcy centrum jeżdżą po alkohol do dalszych dzielnic, generując tam hałas i natężony ruch samochodowy. Jednak w Warszawie zakaz miałby działać w całym mieście, więc zagrożeni mogliby się czuć co najwyżej mieszkańcy tzw. obwarzanka. Ale nic nie stoi na przeszkodzie, by okoliczne gminy wprowadziły analogiczne przepisy.

WEI przekonuje, że spożywanie to element „kolorytu” każdej metropolii, a Warszawa jest jedną z najbezpieczniejszych stolic świata. Nie ma jednak podstaw do twierdzenia, że nocna prohibicja odbierze „koloryt” śródmiejskiemu życiu – przecież alkohol wciąż będzie dostępny w pubach i klubach. Chodzi tu o likwidację konsumpcji ulicznej i nocnych wycieczek osób z uzależnieniem.

W gruncie rzeczy głównym zarzutem WEI wobec nocnej prohibicji jest brak dowodów na skuteczność takiego zakazu. Nie jest to jeszcze temat tak szeroko zbadany jak inne rozwiązania dotyczące używek, np. wyższe opodatkowanie czy zakazy reklam. Nocna prohibicja na razie działa tylko w niektórych krajach rozwiniętych lub poszczególnych jednostkach administracyjnych, np. Badenii-Wirtembergii czy wybranych hrabstwach w USA. W Norwegii i Szwecji alkohol można kupić tylko w specjalnych sklepach zamykanych w dni pracy 19–20, a w soboty o 15 (w niedziele są nieczynne), co w praktyce jest jeszcze dalej idącą restrykcją.

Wolnościowcy z warszawskiego think tanku przywołują badanie pokazujące, że wprowadzenie zakazu nocnej sprzedaży alkoholu w Badenii-Wirtembergii przyczyniło się do ograniczenia hospitalizacji młodych Niemców (15–24 lat) o 9 proc., a łączna liczba przyjęć do szpitala z powodu alkoholu obniżyła się łącznie o 18 proc. Jednak ich zdaniem użyteczność tych danych jest wątpliwa, bo chodzi o niewielką grupę ludzi (rocznie szpitale notowały o kilkadziesiąt mniej przypadków młodych osób przyjmowanych w związku z nadmiernym spożyciem).

Ale nocna prohibicja to nie tylko kwestia rzadszych hospitalizacji, lecz także wyższego komfortu życia. Według analizy niemieckich badaczy w latach 2010–2017 zakaz przyczynił się do poprawy bezpieczeństwa na ulicach. Na podstawie godzin zarejestrowania przestępstw oszacowali, że liczba napaści i rozbojów spadła o 8 proc. Ktoś może znowu powiedzieć, że 8 proc. to niewiele. Jednak zakaz sprzedaży alkoholu w godzinach nocnych powinien być jednym z elementów szerszej polityki ograniczania spożycia. Sam w sobie nie przyniesie rewolucji, ale w połączeniu z innymi rozwiązaniami już tak. Pokazują to badania skuteczności restrykcji związanych z paleniem tytoniu. Jak wynika z metaanalizy „The Impact of Implementing Tobacco Control Policies”, najlepsze efekty przynoszą podatki. Podniesienie akcyzy na tytoń o 50 proc. to w długim okresie o 14–23 proc. mniej wypalonych papierosów. Drugie pod względem skuteczności są strefy wolne od dymu w miejscach publicznych, zakładach pracy i restauracjach – mowa tu o spadku w granicach 7–19 proc. Cel takich ograniczeń jest taki sam jak w przypadku nocnej prohibicji: utrudnienie używania (w przypadku tytoniu dochodzi jeszcze poprawa komfortu tych, którzy nie palą). Na trzecim miejscu znalazły się antynikotynowe kampanie medialne i oznaczenia (czasem dosyć drastyczne) informujące o zagrożeniach dla zdrowia. Najmniej skuteczne okazały się zakazy reklam – w tym przypadku mowa o spadku o 3–9 proc.

Dowody już są

W 2009 r. Szkocja wprowadziła kompleksową politykę antyalkoholową, obejmującą obok nocnej prohibicji zakaz promocji na zakup większej liczby napojów oraz obniżenie legalnego limitu etanolu we krwi u kierowców (do 0,5 promila, czyli i tak więcej niż w Polsce, gdzie granica to 0,2 promila. Według raportu „Changing Scotland’s Relationship with Alcohol” w latach 2009–2015 konsumpcja procentów spadła w tym kraju o 9 proc. Odsetek dorosłych Szkotów, którzy deklarują, że w ogóle nie piją, wzrósł z 11 do 16 proc. Autorzy raportu podkreślają, że mimo restrykcji w badanym okresie nadal piło się dużo więcej niż w Anglii i Walii (10,8 litra na głowę rocznie, czyli nieco mniej niż w Polsce). Do konsumpcji alkoholu w poprzednim tygodniu przyznało się 17 proc. (połowa z nich zaliczyła upojenie).

Mamy też dowody z naszego regionu. W październiku na łamach „Lancet Regional Health – Europe” ukazała się analiza zmian w politykach alkoholowych w latach 2000–2020 wprowadzonych w republikach nadbałtyckich i w Polsce. Wszystkie kraje w tym okresie podnosiły opodatkowanie alkoholu (z wyjątkami, o których później) i skutecznie zwalczały nielegalny handel. Dzięki temu spadła ogólna śmiertelność, a stan zdrowia publicznego uległ poprawie.

Inaczej niż Polska republiki bałtyckie prowadziły politykę kontroli obrotu alkoholu. Litwa zakazała sprzedaży napojów procentowych na stacjach, a potem wprowadziła restrykcyjne godziny, w których można je kupić w sklepach (w dni pracujące między 10 a 20, a w niedzielę 10–15). Łotwa i Estonia ustanowiły nocną prohibicję od 22. W Estonii kończy się ona dopiero o 10, a Łotwie o 8. Dla porównania: Polska przez dwie dekady wręcz liberalizowała sprzedaż. „Na początku XXI wieku wiele kluczowych przepisów antyalkoholowych zostało w praktyce porzuconych. W 2002 r. akcyza na napoje spirytusowe została obniżona o 30 proc. W 2001 r. złagodzono ograniczenia dotyczące marketingu, a reklama piwa wróciła do telewizji. W 2010 r . przemysł alkoholowy rozpoczął kampanię marketingową, która doprowadziła do znacznego wzrostu sprzedaży małych butelek wódki (o 1,1 mld rocznie). Niestety, państwo się temu nie sprzeciwiło, w efekcie czego doszło do zwiększenia fizycznej i finansowej dostępności alkoholu (…)” – piszą autorzy badania. I podkreślają, że zwiększenie spożycia miało przełożenie na wzrost śmiertelności, zwłaszcza z powodu marskości wątroby – zarówno wśród mężczyzn, jak i kobiet, niezależnie od grupy wiekowej i poziomu wykształcenia. „Przykład Polski pokazuje, że brak polityki kontroli konsumpcji alkoholu i osłabienie dotychczasowych skutecznych strategii ograniczania jego dostępności w połączeniu z działaniami promocyjnymi branży alkoholowej mogą się przyczynić do pogorszenia stanu zdrowia ludzi w skali całego kraju” – konkludują naukowcy.

Powinniśmy więc rozmawiać o zakazie nocnej sprzedaży alkoholu w całym kraju, a nie tylko Warszawie. A dopóki dyskusje na ten temat toczą się głównie na szczeblu samorządów, trzeba wspierać podobne inicjatywy w kolejnych miastach. Zakaz palenia w knajpach też początkowo spotkał się z niechęcią, a nawet oporem części mieszkańców. Kilka lat później mało kto tęsknił za zadymionymi pubami. ©Ⓟ