Ten rok pod względem wyborów jest zresztą na świecie rekordowy. Do urn poszli lub pójdą wyborcy z 7 spośród 10 najludniejszych państw świata. Pierwsze w tym zestawieniu Chiny w ogóle nie organizują wyborów powszechnych. Spokój z głosowaniem mają w tym roku mieszkańcy szóstej Nigerii i siódmej Brazylii. Inni żyją głosowaniami. Drugie (a według niektórych źródeł już pierwsze) pod względem populacji Indie w ciągnących się od kwietnia po czerwiec wyborach dały kolejną kadencję coraz bardziej autorytarnemu premierowi Narendrze Modiemu. Na wybór między Joem Bidenem a Donaldem Trumpem w listopadzie już dziś czeka cały świat. Czwarta Indonezja w lutym za jednym zamachem wytypowała prezydenta, parlament i radnych różnych szczebli, w sumie wybierając spośród 258 tys. kandydatów – i pod tym względem były to największe wybory w historii świata. Piąty Pakistan w lutym wybrał parlament, a ósmy Bangladesz otworzył tegoroczny kalendarz elekcyjny, głosując na kandydatów na posłów już 7 stycznia. Do tego dodajmy marcową parodię w dziewiątej Rosji i czerwcowy wybór Claudii Sheinbaum, pierwszej kobiety w historii Meksyku, na prezydenta 10. państwa na liście najludniejszych.
Gdyby Unię Europejską uznać za oddzielne państwo, byłaby w tym spisie trzecia – za Chinami i Indiami, a przed Stanami Zjednoczonymi. W sumie z prawa wyborczego w tym roku – mowa tylko o głosowaniach w wyborach centralnych, bez uwzględnienia lokalnych – może skorzystać połowa dorosłej populacji świata. W przypadku UE, w której mieszka 359 mln uprawnionych do głosowania, realnie odda głos zapewne 170–200 mln. W 2019 r., gdy byli z nami jeszcze Brytyjczycy, było to 198,4 mln osób. W skali całej Wspólnoty frekwencja wyniosła wówczas 50,7 proc.
Zmiana i eksperyment
Parlament Europejski początkowo nie był wybierany w wyborach powszechnych. Jego początki sięgają 1952 r. i Zgromadzenia Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali. Izba miała wtedy charakter doradczy i zasiadali w niej deputowani do parlamentów krajowych. Na tej samej zasadzie funkcjonują dziś zgromadzenia parlamentarne Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie, Rady Europy czy Sojuszu Północnoatlantyckiego. Przewodniczącym ZP NATO od października 2023 r. jest zresztą poseł Michał Szczerba z Koalicji Obywatelskiej, co się może zmienić, jeśli polityk wygra w eurowyborach i straci mandat posła na Sejm. Stopniowo europarlament wywalczał sobie coraz więcej uprawnień. Wreszcie w ramach starań o demokratyzację Wspólnoty podjęto decyzję, by europosłów wybierać oddzielnie w głosowaniu powszechnym. Na takie rozwiązanie pozwalał już traktaty rzymskie z 1958 r., lecz pierwsze eurowybory odbyły się dopiero 11 lat później.
Tym samym Parlament Europejski jest jedyną instytucją ponadnarodową, której członków wybierają obywatele różnych państw w ramach tych samych wyborów. Ale nie jest jedynym ciałem ponadnarodowym pochodzącym z wyboru powszechnego. Inne tego typu przykłady pochodzą z Ameryki Łacińskiej. Obywatele bezpośrednio wybierają przedstawicieli swoich państw w Parlamencie Środkowoamerykańskim, zrzeszającym sześć krajów regionu. Na taki krok zdecydowały się także trzy z pięciu państw reprezentowanych w Parlamencie Andyjskim oraz Argentyna i Paragwaj, które wybierały posłów do Parlamentu Wspólnego Rynku Południa (Mercosur). Te wybory odbywają się jednak równolegle z krajowymi wyborami parlamentarnymi. Mercosur planował podążyć śladem UE i wprowadzić jednolite głosowanie do swojego parlamentu, ale termin debiutanckiej elekcji, początkowo ustalony na 2015 r., wciąż się oddalał, aż w 2019 r. pomysł zarzucono na dobre.
Unia Europejska nie narzuca państwom członkowskim ujednoliconych zasad przeprowadzania wyborów do europarlamentu. W zasadzie są tylko dwie: system musi być proporcjonalny, a nie większościowy, a formalny próg wyborczy nie powinien być wyższy niż 5 proc. Ta pierwsza zasada w przypadku większości państw Wspólnoty niewiele zmienia, bo system większościowy w wyborach krajowych obowiązuje wyłącznie we Francji (oraz w wyborach senackich w Czechach i Polsce). W większości przypadków różnice w stosunku do wyborów krajowych nie są rewolucyjne, jak w przypadku systemu proporcjonalnego zamiast mieszanego na Litwie czy Węgrzech bądź nieco innej metody rozdzielania mandatów między okręgi, jak w Polsce (nad Wisłą okręgi w eurowyborach nie mają przydzielonej stałej liczby posłów).
Jednak dla Brytyjczyków, których cała demokracja parlamentarna o kilkusetletniej historii została zbudowana na jednomandatowych okręgach wyborczych, przejście na system proporcjonalny było szokiem – a zarazem ciekawym eksperymentem. JOW w Anglii sprawiają, że z wyborów na wybory główna rozgrywka dotyczy wyłącznie Partii Konserwatywnej i Partii Pracy, a „ci trzeci”, Liberalni Demokraci, mogą liczyć w najlepszym razie na status języczka u wagi. Wybory do PE w Zjednoczonym Królestwie pozwalały Brytyjczykom dokonywać mniej oczywistych wyborów. Najlepszym dowodem było ich ostatnie eurogłosowanie, z 2019 r. Ani laburzyści, ani torysi nie znaleźli się wśród dwóch najpopularniejszych ugrupowań. Wyborcy antyunijni woleli poprzeć Partię Brexitu Nigela Farage’a, głównego entuzjasty opuszczenia Wspólnoty. Ci prounijni upodobali sobie Liberalnych Demokratów. Partia Pracy zajęła trzecie miejsce, a konserwatyści – dopiero piąte, dawszy się wyprzedzić nawet Partii Zielonych Anglii i Walii.
Zasada dotycząca progu wyborczego nie wymaga szerszego komentarza. 5-proc. barierę znamy doskonale z wyborów do Sejmu. Jej efekt w postaci konsolidacji sceny politycznej pokazały wybory parlamentarne z 1991 i 1993 r. Przed jej wprowadzeniem do izby niższej dostali się reprezentanci 29 komitetów wyborczych. Po jej wprowadzeniu – tylko ośmiu, w tym dwóch stworzonych przez mniejszość niemiecką, której próg nie obowiązuje. W bieżących wyborach do europarlamentu w niektórych państwach zdarzają się jednak znacznie wyższe progi realne, wynikające z zasad przeliczania głosów na mandaty i liczby mandatów przypadających na poszczególne okręgi. W Estonii, która wybiera siedmiu europosłów, efektywny próg wyniesie 12,5 proc. W Belgii, podzielonej na trzy okręgi (francuski, niderlandzki i niemiecki), Niemcy wybierają tylko jednego europosła, więc pewność zdobycia mandatu da jedynie 50 proc. głosów (ponieważ wystarcza zwykła większość, zwycięzcy z poszczególnych lat otrzymywali tam 31,3–42,5 proc.). To jedyny z 720 mandatów, który zostanie obsadzony w JOW.
Szczególnie ciekawa dyskusja na temat sensu istnienia progu w wyborach do Parlamentu Europejskiego toczy się w Niemczech. W 2014 r. RFN zniosła tę barierę po orzeczeniu Federalnego Sądu Konstytucyjnego. Jego prezes Andreas Voßkuhle, gdy ogłaszał wyrok, przekonywał, że istnienie progu narusza zasadę równości praw wyborczych i równych szans dla wszystkich partii. Sędzia dodał, że próg może zostać wprowadzony w imię wyższego dobra, choćby zapewnienia parlamentowi narodowemu minimum funkcjonalności (kłaniają się przygody rozdrobnionego polskiego Sejmu z kadencji 1991–1993). Jednak Parlamentowi Europejskiemu takie potencjalne rozdrobnienie nie przeszkadza, bo nie istnieje rząd Unii, który musiałby się cieszyć trwałą większością parlamentarną, a do zatwierdzenia składu Komisji Europejskiej wystarcza większość sytuacyjna. W efekcie w 2019 r. Niemcy wysłali do Strasburga przedstawicieli 14 partii. A ponieważ Berlin dysponuje aż 96 mandatami, zaś kraj nie został podzielony na dodatkowe okręgi wyborcze, wystarczy ok. 0,6 proc. głosów, by wysłać deputowanego do PE.
Płynna data
W innych kwestiach państwa mają swobodę. Nawet data głosowania jest płynna (w pewnych granicach, bo Portugalczykom nie pozwolono na jego przeniesienie o tydzień mimo przypadającego w ten weekend święta). Holendrzy tradycyjnie głosują w czwartki, Irlandczycy – w piątki, Łotysze, Maltańczycy i Słowacy – w soboty. Praktyczni Czesi zaczynają wybory w piątkowe popołudnie, by skończyć w sobotę o godz. 14, co sprawia, że członkowie komisji nie muszą liczyć głosów po nocy. Włosi głosują przez cały weekend, a pozostałe kraje UE idą do urn w niedzielę. W Estonii dniem wyborczym też będzie niedziela, ale lokale są otwarte przedterminowo już od poniedziałku.
Większość Europejczyków może głosować najwcześniej w dniu 18. urodzin, ale Grecy dopuszczają do głosu już 17-latków, a Austriacy, Belgowie, Maltańczycy i Niemcy – nawet 16-latków. Pod względem biernego prawa wyborczego państwa UE także się podzieliły. W 15 krajach można zostać europosłem w wieku 18 lat, w Polsce i ośmiu innych trzeba skończyć 21 lat, Rumuni są uznawani za dojrzałych od 23. roku życia, a Grecy i Włosi – dopiero po 25 roku życia.
W pięciu państwach głosowanie jest obowiązkowe, choć tylko Belgia i Luksemburg przewidują kary finansowe za niedopełnienie tego obowiązku (w Belgii zresztą kary nakłada się zwykle na kilkunastu lub kilkudziesięciu pechowców spośród kilkuset tysięcy nieobecnych przy urnach). Możliwość głosowania online przewiduje jedynie Estonia.
W ten weekend wielokrotnie usłyszymy o głosujących Europejczykach, ale to tylko część prawdy. Lokale zostaną otwarte także w zamorskich gminach Holandii, czyli na karaibskich wyspach Bonaire, Saba i Sint Eustatius, oraz w posiadłościach Francji położonych w Afryce, Ameryce i Oceanii. Lizbona zaś dodatkowo przyznała prawo głosu pewnej kategorii obywateli Brazylii mieszkających na stałe w Portugalii. Jeśli dodać do tego unijny Cypr, będący geograficzną częścią Azji, a Oceanię uznać za część Australii i Oceanii – można wręcz powiedzieć, że w wyborach do Parlamentu Europejskiego wezmą udział mieszkańcy wszystkich kontynentów poza Antarktydą. ©Ⓟ
Wideo
Czy w kolejnych eurowyborach zagłosujemy przez internet? Oglądaj najnowszy odcinek programu „Wittenberg rozmawia o technologiach”.