Pomysł referendum w sprawie zmniejszenia poziomu ochrony życia poczętego ma oczywiste zalety. Oddaje fundamentalną decyzję moralną w ręce narodu, narzucając nieprzekraczalne ramy prawodawcom – zazwyczaj ludziom starszym i jakże często męskim. Jak pamiętamy, „klasa polityczna” jest w polskim języku synonimem określenia zaułek złodziei, a „naród”, mimo usilnej pracy środowiska polakożerców, wciąż nie jest synonimem wyrażenia „kolonizatorzy i antysemici”. W każdym razie naród polski kojarzy się Polkom i Polakom dużo lepiej niż politycy i polityczki.

Nałóżmy na ten schemat powszechne narzekanie na alienację klasy politycznej, na deficyt demokracji, na niedostatek zaangażowania obywatelskiego „w tym kraju”, a otrzymujemy oczywisty wynik równania: referendum to świetny pomysł. Zwłaszcza że żadnej partii nie uda się zakodować wyborców – ci zagłosowaliby w referendum, jak chcą. I może właśnie z tego ostatniego powodu pomysł nie wzbudza entuzjazmu?

Z jednej strony przywództwa partyjne ledwo znoszą myśl, że tzw. ludzie zrobią, co zechcą, z drugiej zaś tzw. ludzie woleliby zostawić decyzje w trudnej sprawie posłom i posłankom oraz prezydentowi – po wszystkim zaś wygodnie krytykować ich za sprzedajność, nieudolność, głupotę, za ciemnotę ich małego średniowiecza albo uleganie zachodniej cywilizacji śmierci. Partie są wredne, a politycy to wały... dopóki nie okazuje się, że chciałyby ustąpić miejsca suwerenowi. O, co to, to nie!

Wiem, wiem, powszechne głosowanie obrosłoby w szaleńcze tweety, głupkowate akcje w szlachetnych intencjach, sprejowane samochody i billboardy ze zwłokami (w jakiś przedziwny sposób ich autorzy uważają, że zachęcają one do ochrony życia poczętego). I wcale się nie cieszę, że któryś już raz w moim życiu nasłucham się argumentów, które dobrze znam. I rozumiem, że nawet referendum ze 100-proc. frekwencją nie musi automatycznie przekonać spisiałego Trybunału Konstytucyjnego, by połknął własny język. Ani nie musi oszołomić prezydenta, dla którego przerywanie życia to zabijanie. Daje mu jednak dobry powód, by być długopisem nie partii, nie elit politycznych, lecz narodu.

Nie ma dobrych powodów, by odpychać od siebie ideę referendum. Najmocniejszy dotyczy sondaży – przepraszam, ale jeszcze żadnej decyzji politycznej nie oddaliśmy sondażom i nie oddamy. Najsłabszy jest ten, który w latach 90. podniósł Kościół, a obecnie podnoszą niektóre osoby lewicowe (koalicja sutanny i błyskawicy, no i kto by uwierzył?) – w sprawach moralnych się nie głosuje. Przypomnę, że przyjęliśmy w drodze referendum konstytucję, w której zostały zawarte podstawowe normy moralne III RP, łącznie z ochroną życia (!). ©Ⓟ