Liderzy „nowego” Bliskiego Wschodu chcą się prezentować światu jako pokojowo nastawieni aktorzy i gospodarczy wizjonerzy. Wojna Izraela z Hamasem może im w tym przeszkodzić.

„Pierwszy wywiad Muhammada ibn Salmana (MBS) z dużym amerykańskim wydawcą medialnym od 2019 r.” – tak niedawną rozmowę z przywódcą Arabii Saudyjskiej reklamowała konserwatywna stacja Fox News.

Przerwa w kontaktach MBS z dziennikarzami w USA nie była przypadkowa. W październiku 2018 r. w konsulacie Arabii Saudyjskiej w Stambule zamordowano Dżamala Chaszukdżiego, publicystę „The Washington Post”, który nie żałował słów krytyki władzom w Rijadzie. O zlecenie zabójstwa Amerykanie oskarżyli księcia, skazując go na międzynarodową izolację. W szczycie kampanii wyborczej w Stanach Zjednoczonych w 2020 r. ówczesny kandydat na prezydenta Joe Biden określił go nawet mianem „pariasa”.

Bret Baier, jedna z twarzy telewizji Fox News, spotkał się z MBS na sztucznej wyspie Sindalah, położonej na Morzu Czerwonym. To część projektu Neom, futurystycznego megamiasta, które składa się na strategię rozwoju królestwa, czyli „Wizję 2030”. Uśmiechnięty dyktator opowiadał Baierowi o planach gospodarczych Arabii Saudyjskiej, broni nuklearnej i zbliżającej się normalizacji stosunków z Izraelem. Nikt nie spodziewał się wtedy, że między Izraelem a Hamasem wybuchnie wojna, która może te plany zniweczyć. „Rozmawiałem z wieloma Saudyjczykami. Mówią, że jesteś wizjonerem. To samo powtarzają światowi przywódcy” – zachwycał się amerykański dziennikarz. I podkreślił, że MBS doprowadził nie tylko do gospodarczej rewolucji w swoim kraju, lecz także społecznej i religijnej.

Ale w liberalnych mediach saudyjski książę wciąż nie jest mile widzianym gościem ze względu na ciemną stronę swojej polityki. ALQST, grupa zajmująca się dokumentowaniem przypadków naruszeń praw człowieka w królestwie, informowała niedawno, że tamtejsze władze skazały na 18 lat więzienia 17-letnią Manal al-Gafiri za to, że publikowała na portalu X (wcześniej znanym jako Twitter) wpisy wspierające więźniów politycznych. A tych według Amnesty International są w Arabii Saudyjskiej nawet 3 tys.

Żaden ze mnie parias

Myli się jednak ten, kto zakłada, że dla zachodnich przywódców ibn Salman nadal jest „pariasem”. Na wrześniowym szczycie G20 w Nowym Delhi dłoń MBS uścisnął z uśmiechem sam Biden – tuż po tym, jak oba państwa wraz z UE, Indiami i Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi podpisały protokół o utworzeniu dwóch korytarzy transportowych na trasie Indie–Bliski Wschód–Europa, które mają konkurować z chińską Inicjatywą Pasa i Szlaku.

Biden musiał zmienić strategię, bo Zachód zwyczajnie potrzebuje Rijadu i pozostałych stolic Zatoki Perskiej, choćby w tak kluczowej sprawie jak zakończenie wojny w Ukrainie. W sierpniu w saudyjskiej Dżuddzie odbyła się druga runda rozmów pokojowych zorganizowanych przez Kijów (pierwszą przeprowadzono w czerwcu w Kopenhadze). Na pierwszy rzut oka trudno uznać to miasto za idealne miejsce do promowania 10-punktowego planu prezydenta Wołodymyra Zełenskiego. Arabia Saudyjska była wielokrotnie oskarżana o sprzymierzanie się z Rosją. Inicjowane przez MBS ograniczenia produkcji ropy naftowej w ramach kartelu OPEC+, do którego należy również Moskwa, odczytywano jako koło ratunkowe dla objętej dotkliwymi sankcjami gospodarki. Królestwo miało jednak jedną kluczową przewagę nad Kopenhagą czy innymi miastami Europy. Na rokowania do stolicy Danii przylecieli w czerwcu przedstawiciele 15 państw, lecz zabrakło wśród nich Chińczyków. A zdaniem zachodnich liderów ich udział w dalszych rozmowach – jako ważnych sojuszników Rosjan – jest niezbędny. Założenie jest takie, że Chiny mogłyby przekazać proukraińskiemu obozowi informacje o oczekiwaniach i nastrojach na Kremlu. Na gospodarza rozmów wybrano więc Arabię Saudyjską ze względu na jej dobre relacje z władzami w Pekinie. To ostatecznie przekonało Chińczyków do przyjazdu. Powołujący się na anonimowych dyplomatów „Wall Street Journal” pisał nawet, że Pekin odegrał konstruktywną rolę w rozmowach. W sumie Saudyjczycy przyciągnęli na konferencję prawie 40 państw. Sami Hamdi, ekspert ds. Bliskiego Wschodu i dyrektor zarządzający w firmie International Interest, tłumaczył wówczas na łamach DGP, że Rijadowi bynajmniej nie zależy na dalszych losach wojny. Zaangażowanie się w dyplomację to jedynie sposób, by pokazać światu, że MBS nie jest już pariasem. – Dzięki temu ibn Salman porusza się dziś wśród największych graczy. I mówi: kiedyś mnie odrzucaliście. Nie chcieliście ze mną rozmawiać. A teraz nie jesteście w stanie zakończyć wojny bez naszego udziału. Jesteście na nas skazani – dowodził Hamdi.

To zresztą nie pierwszy raz, kiedy Zachód szuka wsparcia na Bliskim Wschodzie. W lipcu 2022 r. prezydent Biden udał się na szczyt państw Rady Współpracy Zatoki Perskiej, by przekonać tamtejszych polityków do zwiększenia produkcji ropy naftowej. Taki krok przyczyniłby się do obniżenia rekordowo wysokich cen za baryłkę. Przywódca USA wyjechał jednak z pustymi rękami. – Politycznie Rijad nic na tej decyzji nie stracił. Chciał w ten sposób zademonstrować efektywność swojej polityki międzynarodowej i pokazać, że świat zdominowany przez Stany Zjednoczone dobiega końca – mówi analityczka Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych Sara Nowacka.

Państwa Zatoki Perskiej nie chcą się dziś zamykać w sojuszu z jednym mocarstwem, o czym jesienią ub.r. mówił mi podczas wizyty w Warszawie minister handlu zagranicznego Zjednoczonych Emiratów Arabskich Sani az-Zajudi: – Wnioski, które wyciągnęliśmy z konfliktu w Ukrainie, pokazują nam, że nie powinniśmy się uzależniać od kontaktów wyłącznie z kilkoma graczami. Będziemy więc kontynuować działania na rzecz dywersyfikacji naszych relacji z innymi państwami.

Kiedy pytałam, jak widzi rolę ZEA na arenie międzynarodowej w najbliższej dekadzie, tłumaczył, że jego kraj chce „zmniejszać napięcia polityczne i rozwijać relacje poprzez handel”. – Zrobiliśmy to już w przypadku Iranu, a teraz obserwujemy podobne posunięcia w stosunkach z Turcją i pozostałymi, niegdyś skłóconymi państwami regionu. Staramy się wychodzić poza schematy, które obowiązywały w ostatniej dekadzie – dodawał.

Dlatego arabscy gracze zaczęli w ostatnich latach godzić się z sąsiadami. Najpierw w ramach promowanych przez Amerykanów porozumień Abrahama, które w 2020 r. doprowadziły do normalizacji stosunków Izraela z ZEA i Bahrajnem (w ślad za nimi szybko poszły Sudan i Maroko). Intensywne negocjacje w tej sprawie prowadziła też Arabia Saudyjska. Rozejm państwa żydowskiego z największą gospodarką Bliskiego Wschodu miał być wisienką na torcie ambitnego projektu amerykańskiej dyplomacji. Ale w obliczu wojny, która wybuchła na terytorium Izraela i Palestyny, Rijad zawiesił rozmowy. Co prawda doradca ds. bezpieczeństwa narodowego USA Jake Sullivan przekonywał, że wysiłki na rzecz normalizacji „nie zostały wstrzymane”, a świat po prostu skupił się teraz na innych, pilnych wyzwaniach. – W stolicach Zatoki Perskiej zapanował duży dyskomfort. Są świadome, że ich społeczeństwa są w zdecydowanej większości propalestyńskie – mówił mi Sami Hamdi. Jego zdaniem tamtejsze władze – choć autokratyczne – nie chcą sytuacji, w której stanęłyby po przeciwnej stronie barykady niż ich narody.

Potwierdzają to reakcje na wtorkowy atak na szpital Al-Ahli w Strefie Gazy. Według tamtejszego ministerstwa zdrowia zginęło ok. 500 osób, co oznacza, że był to najkrwawszy incydent w trwającej od dwóch tygodni wojnie. Izrael, który Palestyńczycy oskarżyli o przeprowadzenie nalotu, zaprzecza, aby miał w nim udział. Jego wersja jest taka, że ataku dokonał działający na terytorium enklawy Islamski Dżihad. Niezależnie od tego, gdzie leży prawda, Arabia Saudyjska i jej sąsiedzi z Zatoki Perskiej znaleźli się w niełatwej sytuacji.

Rijad wydał stanowcze oświadczenie, w którym potępił „ohydną zbrodnię popełnioną przez izraelskie siły okupacyjne”. To drastyczna zmiana języka, bo od rozpoczęcia negocjacji pokojowych władze królestwa unikały określania Izraela mianem „okupanta” czy „kolonizatora”. Retorykę zaostrzyły nawet ZEA, które w pierwszych dniach konfliktu były powściągliwe, podkreślając m.in., że są zbulwersowane doniesieniami o wzięciu izraelskich cywilów za zakładników. Teraz wprost winią za atak na szpital Izrael. Chociaż narrację Tel Awiwu o odpowiedzialności Islamskiego Dżihadu podtrzymał Waszyngton, to inne państwa – w tym Francja i Polska – unikały wskazywania sprawców.

Kolejna odsłona konfliktu izraelsko-palestyńskiego wpływa też na relacje innych państw regionu, które w ostatnim czasie próbowały się pogodzić. W marcu wieloletni spór złagodziły Iran i Arabia Saudyjska, podpisując porozumienie pod patronatem Chin. Wydarzenia w Strefie Gazy to dla niego pierwszy test. W rozmowie, która odbyła się kilka dni po ataku Hamasu, MBS miał powiedzieć prezydentowi Iranu Ebrahimowi Ra’isiemu, że „dołoży wszelkich starań, aby powstrzymać eskalację”. Istnieją jednak obawy, że pogarszająca się sytuacja w Strefie Gazy skłoni Ajatollahów do zaangażowania militarnego, co doprowadziłoby do wybuchu konfliktu o zasięgu regionalnym. Teheran od lat wspiera rozlokowane na Bliskim Wschodzie bojówki, w tym Hamas i libański Hezbollah.

W przeciwieństwie do Iranu, dla którego głównym celem wciąż wydaje się walka z Izraelem, Saudyjczycy uważają, że muszą dążyć do współpracy i rozwoju gospodarczego. Związany z biurem Carnegie Endowment for International Peace w Bejrucie Michael Young tłumaczył mi ostatnio, że Rijad stawia dziś na pragmatyzm. – Wyznaje zasadę: nie mamy przyjaciół, ale nie mamy też wrogów – mówił Young. Sprawy Palestyny nie traktował priorytetowo. W zamian za nawiązanie stosunków z Tel Awiwem Saudyjczycy chcieli dostępu do zaawansowanej amerykańskiej technologii obronnej, sojuszu wojskowego ze Stanami Zjednoczonymi i zielonego światła dla rozwoju energetyki jądrowej. Oczekiwali też, że USA stonują krytykę królestwa, dzięki czemu przyciągną nowych zagranicznych inwestorów i wzmocnią szanse na realizację „Wizji 2030”. – Biadolenie o Palestynie służy tylko i wyłącznie jako argument przeciwko tym, którzy normalizację z Izraelem krytykują – przekonywał Sami Hamdi. Według niego Rijadowi nie zależy na utworzeniu państwa palestyńskiego.

Imprezy, celebryci i procenty

Dla „nowego” Bliskiego Wschodu – z Arabią Saudyjską na czele – liczy się przede wszystkim zarabianie – wartości i politykę odsuwa się na dalszy plan. Choć węglowodorowe bogactwo (region odpowiada za 46 proc. światowego eksportu ropy naftowej i 30 proc. LNG) zapewnia krajom Zatoki Perskiej znaczący wpływ na globalną gospodarkę, to ich liderzy wiedzą, że nie wygrają przyszłości na samych surowcach. Inwestują więc w zielone technologie, turystykę, sztuczną inteligencję i zaawansowane narzędzia finansowe. Minister gospodarki Abdulla bin Touq Al Marri opowiadał na wrześniowym szczycie z okazji 10-lecia Inicjatywy Pasa i Szlaku w Hongkongu, że ZEA dążą do podwojenia swojego PKB, do ponad 800 mld dol. do 2030 r. Na korzyść regionu działa demografia – 55 proc. mieszkańców krajów Zatoki Perskiej ma mniej niż 30 lat (średnia dla krajów OECD to 36 proc.).

Światowy biznes jest już obecny nie tylko w Dubaju, lecz także w Rijadzie, Ad-Dausze czy Kuwejcie. – Myślę, że Bliski Wschód to nowa Europa – mówił pięć lat temu ibn Salman. Wówczas mało kto wierzył, że to coś więcej niż mrzonki dyktatora, zwłaszcza że słowa te padły zaledwie 20 dni po tym, jak miał zlecić zabójstwo Chaszukdżiego.

Dziś nie tylko MBS, lecz także inni przywódcy regionu są przekonani, że muszą się zaprezentować jako pokojowo nastawieni aktorzy i odciągnąć uwagę świata od naruszeń praw człowieka, by móc silniej oddziaływać na geopolitykę. Sara Nowacka z PISM podkreśla, że Arabii Saudyjskiej zależy na tym, by świat przestał postrzegać jej model rządów jako represyjny. – Zachód ma się z nim oswoić. Zobaczyć, że może kraj nie jest idealny, ale pomaga w negocjacjach między Ukrainą a Rosją, dogaduje się z innymi państwami w regionie i organizuje rozrywkę na światowym poziomie – tłumaczy ekspertka. – Z perspektywy Rijadu byłoby najlepiej, gdyby taki sam model rządów wprowadzono w państwach sąsiednich. Chodzi mu o to, by uniknąć pojawiania się organizacji, które mogłyby kontestować autorytaryzm jako najefektywniejsze rozwiązanie w świecie arabskim – mówi Sara Nowacka.

Mocarstwowe ambicje są powodem, dla którego państwa Zatoki Perskiej tak hojnie inwestują w „greenwashing”, czego przykładem jest konferencja klimatyczna COP28, która odbędzie się w grudniu w Dubaju. ZEA z jednej strony są jednym z największych eksporterów paliw kopalnych, z drugiej – chcą uchodzić za lidera walki z kryzysem klimatycznym.

Z kolei Katar w ubiegłym roku pełnił funkcję gospodarza mistrzostw świata w Piłce Nożnej, walcząc z wizerunkiem ultrakonserwatywnego państwa religijnego. Na ceremonii otwarcia wystąpił Morgan Freeman, a ambasadorem imprezy został David Beckham (jego kontrakt przewiduje, że rocznie dostanie za swoje usługi 10 mln funtów). Czy Katar osiągnął swój cel? Nie bardzo, biorąc pod uwagę, jak głośno było w czasie mundialu o dyskryminacji osób LGBTQ w tym kraju. Albo o kwestii alkoholu – gdy planujący podróż na Bliski Wschód kibice uświadomili sobie, że w Katarze obowiązuje zakaz sprzedaży napojów z procentami, w mediach społecznościowych wybuchło niezadowolenie. W efekcie władze poszły na ustępstwa: alkohol w niedużych ilościach można było kupić w strefach kibica po godz. 19.

Saudyjczycy idą jeszcze dalej niż sąsiedzi. Pod pretekstem stymulowania turystyki planują zalegalizować spożywanie alkoholu w resortach na terenie Neomu. Szczególnie liczą na przyciągnięcie celebrytów i biznesmenów. Coraz częściej to się udaje. W grudniu 2022 r. po rozstaniu z Manchesterem United do saudyjskiego klubu Al-Nassr dołączył Cristiano Ronaldo. Portugalczyk ma zarabiać rekordowe 200 mln euro rocznie. Neymar, który w sierpniu opuścił Paris Saint-Germain, podpisał kontrakt z drużyną Al-Hilal, który gwarantuje mu w dwa lata 320 mln euro.

Oferowanie niebotycznych sum gwiazdom muzycznym stało się już normą. W ZEA, postrzeganym na Zachodzie za najbardziej liberalne państwo Zatoki, koncertowali m.in. Beyonce, Elton John i Madonna. U Saudyjczyków śpiewał np. Bruno Mars. Rijad organizuje nawet festiwale muzyki elektronicznej – oficjalnie bez alkoholu. Nieoficjalnie uczestnicy mogą skorzystać z importowanego z Syrii narkotyku captagon, którego sprzedaż pomaga utrzymać reżim w Damaszku przy życiu.

Czy strategia obrana przez państwa Zatoki Perskiej przynosi korzyści? O ile na całym świecie bezpośrednie inwestycje zagraniczne (BIZ) spadły w 2022 r. o 12 proc., o tyle te napływające do ZEA wzrosły o 10 proc. w porównaniu z rokiem poprzednim, osiągając rekordowy poziom 23 mld dol. – podała w lipcu Konferencja Narodów Zjednoczonych ds. Handlu i Rozwoju (UNCTAD). Jeszcze w 2012 r. było to zaledwie 9,6 mld dol., a w 2018 r. – 10,4 mld dol. Osłabł z kolei napływ BIZ do sąsiedniej Arabii Saudyjskiej, największej gospodarki regionu – w 2022 r. spadły one o prawie 60 proc., do 7,9 mld dol. Dziennikarka Anjani Trivedi pisała niedawno na łamach Bloomberga, że przyciągnie nowych inwestycji może być ogromnym wyzwaniem dla królestwa z powodu deficytu zaufania: zagraniczni finansiści wciąż muszą nabrać przekonania, że to stabilny kraj, który daje gwarancję zwrotu. Sara Nowacka zwraca jednak uwagę, że przedsiębiorstwa, które wycofały się z Rijadu po zabójstwie Chaszukdżiego, zaczynają tam wracać. – Arabia Saudyjska zainwestowała w międzynarodowy lobbing. Dziś ci sami inwestorzy, którzy wcześniej zdecydowali się na jej bojkot, znowu sponsorują wydarzenia w królestwie – podsumowuje.

Ambitny książę w najbliższym czasie będzie musiał wykalkulować, co jest dla niego ważniejsze: wsparcie biednego kuzyna, który na pomoc Zachodu nie może liczyć, czy sojusz z wrogiem, który może wesprzeć realizację jego kosztownych, dalekosiężnych planów. ©Ⓟ