Wartości w polityce wyrastają z ideologii, a jedną z tych najczęściej przywoływanych w Polsce jest konserwatywny liberalizm. Ideologia ta w sposób spójny i zrównoważony łączy koncepcje konserwatywne i liberalne. Z jednej strony wprowadza więc wizje człowieka zatopionego w świecie hierarchicznych wspólnot, bazującego na doświadczeniu pokoleń oraz uznającego potrzebę realizacji zasady solidaryzmu.

Z drugiej strony wizję wolnej, racjonalnej (choć często popełniającej błędy) jednostki, która nie powinna być krępowana nadmierną ingerencją państwa.

W Polsce partie konserwatywno-liberalne pojawiły się w latach 90. XX w. Przykładem może być uznawana za prekursorkę Platformy Obywatelskiej Unia Wolności. Dziś jednak Koalicja Obywatelska nie kojarzy się już z konserwatywnym liberalizmem ani się do niego nie odwołuje. Przez ostatnie 34 lata od przełomowego 1989 r. ten nurt nie znalazł u nas wielu adwokatów ani szczerych wyznawców. Ktoś mógłby powiedzieć, że na obrzeżach sceny politycznej zawsze tliły się kolejne projekty Janusza Korwin-Mikkego, ale przypominały one raczej amerykańskie „nosorożce”. RINO to popularne określenie na republikanów, którzy nie podzielają credo partii, ale nadal występują w jej barwach. Stany mają więc Republicans in Name Only, Polska ma konserwatywnych-liberałów tylko z nazwy, którzy w różnym czasie grupowali się w różnych partiach. Ze względu na brak zdolności do wytworzenia wizji bardziej złożonej niż anachroniczna wizja „państwa minimum” każdorazowo i dość szybko porzucali konserwatywną agendę. Nie ma się czemu dziwić, skoro najchętniej cytowaną przez nich książką była zawsze „Konstytucja wolności” Hayeka – wykład podsumowujący właśnie XIX-wieczną wizję liberalizmu. Znamienne, że wykład na temat XX-wiecznego liberalizmu, tego samego autora, opisany w „Prawie, legislacji, wolności”, został wydany po polsku dopiero w 2020 r.

Dla naszych konserwatywnych liberałów – zanurzonych w darwinistycznych i anarchizujących wizjach liberalnych – element konserwatywny był tylko pewną tradycją, która powinna być realizowana przede wszystkim w oikos – zaciszu domowym. Państwo zaś miało być minimalne, podatki niskie, a usługi publiczne – sprywatyzowane. Być może ostatnim bastionem konserwatyzmu na agorze – w sferze publicznej – była kwestia przewodniej roli religii katolickiej.

Nie miał więc konserwatywny liberalizm w Polsce szczęścia do swoich adeptów. Tak UW, PO, jak i UPR szybko porzucali go, by wznieść hasło: „Tak dla liberalizmu gospodarczego i konserwatyzmu światopoglądowego”. To pozornie proste rozwiązanie oznaczało jednak całkowitą kapitulację w sprawie budowania państwa uwzględniającego wypływające z konserwatyzmu wartości, takie jak wspólnotowość czy solidaryzm.

Konserwatywni liberałowie uwierzyli pozytywistycznym hasłom o możliwości sklasyfikowania i segmentacji świata. Zgodnie z tą wiarą wybierali obszary, w których chcieli realizować ściśle określoną politykę, i te, z których chcieliby się wycofać. Propozycja ta wiązała się jednak z zasadniczym problemem. Było nim prawdopodobne nieuświadomienie sobie, że zarzucenie kształtowania polityki publicznej jest de facto realizowaniem wizji czysto liberalnej (czyli znów cierpi filar konserwatywny). W efekcie otrzymywaliśmy program, w którym kwestie podatkowe czy w ogóle administracyjne miały być kształtowane na sposób liberalny, a kulturowe, edukacyjne, rodzinne – urynkowione bądź po prostu zarzucone.

Brakuje całościowej wizji państwa. Brakuje refleksji nad punktem, do którego chcemy dążyć, i takim dobieraniem mechanizmów w ramach poszczególnych polityk sektorowych, żeby ten spójny obraz Polski kiedyś osiągnąć.

Jak bardzo delikatną siecią elementów jest państwo, świadczyć może – niewywołujący w Polsce emocji i tak już rozbudzonych w okresie kampanii – przykład z USA. Wprowadzenie podatku katastralnego od nieruchomości, jako podstawowego źródła utrzymania samorządów, i przeznaczenie do połowy środków z tego źródła na utrzymanie szkół publicznych wywołało efekt motyla, którego skutki odczuwają wszyscy obywatele. Wartość nieruchomości staje się bowiem wyznacznikiem poziomu finansowania szkół. Im droższe domy, tym więcej pieniędzy z tego podatku i bardziej dofinansowane szkoły, a więc wyższy poziom edukacji. Wartość nieruchomości jest zależna od wyceny rynku, a rynek wycenia niżej dzielnice zamieszkałe w dużej mierze przez mniejszości rasowe. To pogłębia podziały w społeczeństwie. W niektórych przypadkach rodziny są gotowe przeprowadzić się do droższej dzielnicy i płacić istotnie wyższe podatki tylko po to, żeby zapewnić dzieciom dostęp do lepszych szkół. Jeden podatek wpływa więc na różne aspekty życia społecznego.

W Polsce tego typu efekt motyla również był osiągany – a to przez podniesienie pensji minimalnej, a to przez wprowadzenie dodatkowego świadczenia socjalnego czy zmianę sposobu opodatkowania. Holistyczna wizja państwa pozwala jednak te kaskadowe zmiany ukierunkowywać. Konserwatywni liberałowie nie powinni więc kapitulować i rezygnować ze świadomego kształtowania poszczególnych polityk sektorowych. Przeciwnie, powinni odpowiedzieć na pytanie: „Co znaczy konserwatywny liberalizm?” (parafrazując tytuł najsłynniejszej książki Rogera Scrutona) i wprowadzać go w życie w każdej sferze. Takie rozwiązanie oznacza jednak odrzucenie hasła „liberalizm gospodarczy i konserwatyzm światopoglądowy”. Pewien konserwatywny pierwiastek musiałby być obecny również w sferze gospodarczej, np. poprzez uznanie wskazań społecznej nauki Kościoła katolickiego w zakresie słusznej płacy, co stoi w jawnej sprzeczności z koncepcjami liberalnymi. Pierwiastek liberalny musiałby natomiast znaleźć odzwierciedlenie w sferze światopoglądowej (np. stojąca w sprzeczności z koncepcjami konserwatywnymi kontraktowość małżeństwa).

Dziś do miana konserwatywnych liberałów w Polsce aspiruje Konfederacja, która szczególnie w kampanii wyborczej na pierwszy plan wybija kwestie niskich i nieskomplikowanych podatków, uproszczenia sposobu prowadzenia działalności gospodarczej czy usprawnienia państwa (poprzez zmniejszenie liczby jego funkcji i urynkowienie kolejnych jego obszarów). Solidaryzm, potrzeba prowadzenia świadomej polityki edukacyjnej i kulturowej (tak naprawdę kształtujących obywatela-wyborcę, czego świadomość mają zarówno PiS, jak i PO, tocząc spór o treści podstaw programowych) czy prorodzinnej nie są wyeksponowane. Niemniej Konfederacja (w odróżnieniu od poprzedników adresujących swój program do „niezagospodarowanych” konserwatywno-liberalnych wyborców) jest projektem złożonym. Posiada w sobie zarówno element silniej liberalny, jak i silniej konserwatywny wyrastający z tradycji narodowej. Stawka jest z pewnością duża, bo dziś Konfederacja przyciąga do siebie od 9–12 proc. wyborców, ale szacowana pula konserwatywnych liberałów (potencjał wyborczy) to ok. 30 proc. ©Ⓟ