Jamie Bartlett przez lata poszukiwał Róży Ignatowej. Bułgarka rozkręciła piramidę finansową OneCoin, a później przepadła wraz z ogromnym majątkiem. Kamień w wodę. Pewne mętne tropy wiodły dziennikarza do Dubaju. Bartlett podejrzewał, że Ignatowa może się ukrywać właśnie tam. Ale jak to potwierdzić?

Kiedy jego śledztwo utknęło w martwym punkcie, zarządzający interesami OneCoina brat Ignatowej nagle opublikował na Instagramie selfie. Co prawda oznaczył, że zrobiono je w Sofii, ale tło wydało się dziennikarzowi podejrzane. Minaret? Drapacze chmur?

„Ściągnęliśmy specjalistę BBC (…), żeby zerknął na zdjęcie – pisze Bartlett w książce «Zaginiona Kryptokrólowa». – Informatyk najpierw oznakował wszystkie charakterystyczne obrazy w tle selfie Konstantina. Każdy budynek, drzewo, jezioro, ścianę. Potem skrupulatnie przejrzał setki zdjęć, stosując narzędzia Google oraz Yandex, służące do wyszukiwania obrazem, i szukał pasujących obiektów (…). Wykorzystując zdjęcia satelitarne z Google Earth Pro oraz podstawy geometrii, zaczął wytyczać przypuszczalną «linię wzroku» Konstantina. (…) Po kilku dniach nieustannego ślęczenia przed ekranem wysłał mi e-mailem dokument zabezpieczony hasłem” – relacjonował.

Dokument zawierał dokładny adres domu w dubajskiej dzielnicy i komentarz, że fotografię wykonano w ogrodzie. „Ludzie nie zdają sobie sprawy, jak dużo możemy ustalić na podstawie zdjęcia – wyjaśnił Aliaume (specjalista z BBC – red.). – Wiedziałem, że znajdę adres, jak tylko je zobaczyłem”. A Bartlett skomentował w książce: „Od tego czasu nie opublikowałem w sieci chyba ani jednej fotografii”.

Nawet zwykły laik może dziś zlokalizować w sieci dowolny obiekt. Wszystko przez cyfrowe ślady, jakie po sobie zostawiamy.

Ena Matsuoka była gwiazdką J-popu. We wrześniu 2019 r. przed domem zaatakował ją stalker. Dziewczyna przeżyła, ale – podaje „China Morning Post” – cztery miesiące spędziła w szpitalu, oślepła na jedno oko, nigdy nie odzyskała sprawności ręki. Cierpi na zespół stresu pourazowego. Skąd Hibiki Sato wiedział, jak ją znaleźć? Analizował jej social media, aż natrafił na selfie. Przyznał, że – na podstawie obrazu odbijającego się w oczach dziewczyny – znalazł stację kolejową, którą piosenkarka widziała z okien mieszkania. I czekał tam na nią.

Włoski gangster Gioacchino Gammino ukrywał się od 20 lat. A mimo to w grudniu 2021 r. śledczy znaleźli go w kryjówce w Hiszpanii. Jeden z policjantów „przechadzał się” po Google Street View, gdy nagle zobaczył mężczyznę zaskakująco podobnego do poszukiwanego. Jakby nigdy nic rozmawiał on ze sprzedawcą w warzywniaku z podmadryckiego miasteczka Galapagar. Ale samo podobieństwo sylwetki to za mało (Google zamazuje twarze przechodniów „złapanych” na zdjęciach). Policjanci zajrzeli więc do social mediów okolicznych lokali. Bingo! Okazało się, że jedna z zamkniętych już restauracji opublikowała zdjęcia swojego kucharza. Gammino jak żywy.

Pięć lat temu studiujący w Australii Nathan Ruser odkrył dwie amerykańskie bazy wojskowe na Bliskim Wschodzie. Wystarczyło, że przyjrzał się danym opublikowanym w programie Strava. To aplikacja fitnessowa, która zapisuje aktywność użytkowników, także ich dane z GPS. Po to, by po treningu można było pochwalić się pokonaną na rowerze czy biegiem odległością. Aby pokazać, jak intensywnie aplikacja jest używana, Strava opublikowała „mapę cieplną”, na której widać, gdzie użytkownicy najwięcej się poruszają. Nikt jednak nie pomyślał, że z włączoną Stravą trenują amerykańscy żołnierze. Trasy ich zmagań także wyświetliły się na mapie, ujawniając intensywną aktywność tam, gdzie na zdrowy rozum nie powinna występować. Ruser wpadł na te informacje przypadkiem. Jak twierdził w rozmowie z „The Sunday Morning Herald”, interesował się przebiegiem konfliktu w Syrii i zawsze, kiedy widział jakieś interesujące mapy, z ciekawości przewijał na Syrię, by zobaczyć, jak ona wygląda na odwzorowaniu.

Ogólnodostępne dane, które użytkownicy internetu sami w nim umieszczają, wykorzystują Ukraińcy do namierzania celów i identyfikowania rosyjskich żołnierzy dokonujących zbrodni wojennych. Pomagają one przestępcom ustalić szczegóły biografii klienta banku, by ułatwić przejęcie jego konta. Komornikom w poszukiwaniu dłużników. Urzędowi skarbowemu w śledzeniu, czy podatnik nie prowadzi firmy bez rejestracji albo nie rozlicza wakacji jako podróży służbowej. Mogą więc zwrócić się przeciw nam na bardzo wiele sposobów.

Premier Mateusz Morawiecki musi o tym wiedzieć. To za jego kadencji powołano Centralne Biuro Zwalczania Cyberprzestępczości i Wojska Obrony Cyberprzestrzeni. To on przez lata miał w KPRM pełnomocnika ds. cyberbezpieczeństwa, ba! sam kierował resortem cyfryzacji. Dlaczego więc co jakiś czas publikuje w social mediach osobiste zdjęcia, także przedstawiające jego żonę i dzieci?

Poruszyło mnie zwłaszcza to, które umieścił w ostatni poniedziałek – z córką wchodzącą w bramę elitarnej warszawskiej placówki. Z fotografii dowiadujemy się, jak dziewczyna wygląda, do jakiej chodzi szkoły i której klasy. To wystarczy, by sprawdzić na stronie internetowej plan lekcji, czyli dowiedzieć się, gdzie dokładnie przebywa. A także rozpoznać ją w tłumie innych.

Publikacja zdjęcia na razie sprowadziła na córkę Morawieckiego hejt dotyczący jej wyglądu. Może jednak przyczynić się także do dużo poważniejszych konsekwencji. Wystarczy, że znajdzie się jeden psychopata, który postanowi odegrać się na premierze, np. za własne życiowe porażki.

Niedawno pisałam („Sam się opublikuj”, DGP Magazyn na Weekend nr 164 z 25 sierpnia 2023 r.), że zarządzający internetowymi gigantami chronią swoje rodziny przed takimi zagrożeniami. Mark Zuckerberg zasłania ich twarze na rodzinnych selfie. Pony Ma, szef Tencentu, jednej z największych chińskich spółek technologicznych, w ogóle nie pokazuje ani nie mówi o najbliższych. Warto o takim abecadle bezpieczeństwa pamiętać. ©Ⓟ