Ponad 100 mld zł. Taką wartość mają umowy w ramach programów „Wisła” oraz „Narew”, które zawarto we wtorek, pierwszego dnia Międzynarodowego Salonu Przemysłu Obronnego w Kielcach. Zwyczajowo na tych największych targach zbrojeniowych w regionie przedstawiciele MON podpisują większe kontrakty, ale to, co się wydarzyło, nie ma precedensu.

Aby zrozumieć, co się stało, warto przypomnieć sobie sytuację Ukrainy z ubiegłej zimy, gdy Rosjanie zmasowanymi atakami rakietowymi niszczyli infrastrukturę elektroenergetyczną tego kraju. Oprócz dostarczanych przez Zachód generatorów prądu oraz wzmożonej pracy ukraińskich energetyków mogliśmy obserwować jeszcze głośniejsze apele prezydenta Wołodymyra Zełenskiego o wsparcie obrońców zestawami do obrony przeciwrakietowej. Co też faktycznie się wydarzyło – i z biegiem czasu zamiast dramatycznych raportów o ofiarach i stratach coraz częściej czytaliśmy o zestrzelonych pociskach i bezzałogowcach.

Programy, w które teraz inwestujemy – ich wspólna nazwa to: zintegrowana wielowarstwowa obrona przeciwrakietowa i przeciwlotnicza – mają być parasolem, o który pociski i statki powietrzne przeciwnika się rozbiją. O tym, że to kluczowy projekt polskiej armii, wiadomo od co najmniej 10 lat.

Tarcza będzie miała trzy warstwy. Ta górna – program „Wisła”: system Patriot – będzie przechwytywać w odległości do 100 km duże pociski wystrzelone przez wroga. Upraszczając, każda z ośmiu baterii będzie miała do dyspozycji radar(y) i osiem wyrzutni. Cel będzie mógł zostać wykryty nawet w odległości ponad 0,5 tys. km – i jeśli okaże się nim np. rakieta Iskander czy Kindżał, do akcji wejdzie Wisła. Ale dane pozyskiwane przez radary systemu Patriot będą przekazywane do zintegrowanego systemu kierowania ogniem, a za jego pośrednictwem do innych systemów parasola, by – jeśli zostanie wykryty mniejszy pocisk – użyć do jego zniszczenia tańszych środków. Osiem baterii systemu Patrioty pozwoli na niezłą ochronę dużych obszarów kraju na wybranych kierunkach: czy to największych miast, czy np. podczas osłaniania ruchów wojska.

Niższa warstwa – program „Narew” – będzie nas bronić przed samolotami oraz śmigłowcami, a pociski, którymi ma dysponować system, będą mogły razić cele (także wolniejsze rakiety) w odległości ok. 40 km. Te baterie będą z założenia służyć właśnie do obrony ruchów naszych wojsk.

Wreszcie najniższe piętro – program „Pilica plus” – będzie niszczyło te statki powietrzne, które przedrą się przez dwie górne warstwy tarczy, ale też np. bezzało gowce, które mogą zaatakować z zaskoczenia z bliskiej odległości. Drony będą niszczone zarówno przez jammery blokujące sygnał, jak i tradycyjnie – ołowiem. Założenie jest takie, że system Pilica będzie w dużej mierze służył do ochrony droższego i mającego większe zdolności systemu Patriot oraz baz lotniczych.

Dlaczego podpisanie umów to rzecz w historii polskich zakupów zbrojeniowych niemająca precedensu?

Po pierwsze, wartość. Na kolejne sześć baterii systemu Patriot wydamy prawie 50 mld zł. Na zakup m.in. ponad 1,5 tys. pocisków CAMM/CAMM-ER oraz 138 wyrzutni dla programu „Narew” wydamy ponad 50 mld zł. Jeśli dorzucimy do tego ponad 20 mld zł, które płacimy za pierwsze dwie baterie systemu Patriot (umowa zawarta w 2018 r.), oraz koszty systemu Pilica plus i jeszcze umów, które zostaną zawarte w najbliższych miesiącach, okaże się, że na tarczę wydamy w sumie ok. 180 mld zł. Nawet jeśli płatności rozbijemy na 15 lat, wychodzi średnio po 12 mld zł. Żaden program zbrojeniowy w historii III RP nie pochłonął tak ogromnych środków. Dla porównania zakup 250 czołgów Abrams czy 32 samolotów F-35 to „tylko” po ok. 20 mld zł.

Po drugie, na programie „Narew” jak nigdy dotąd ma skorzystać rodzimy przemysł obronny. – Będzie to bezprecedensowy transfer technologii – zapewnia DGP Chris Allam, dyrektor zarządzający koncernu MBDA UK, głównego partnera Polskiej Grupy Zbrojeniowej w tym programie. – To nie będzie tylko transfer technologii, lecz także wiedzy – podkreśla gen. Michał Marciniak, spiritus movens tych zakupów.

Za dużą część z tych ponad 50 mld zł kupujemy licencję na wytwarzanie pocisków i zapewniamy sobie wykształcenie kadr. Docelowo mamy także pozyskać wiedzę do tego, by móc samodzielnie rozwijać pocisk. To ma zapewnić samodzielność i suwerenność Polski w tym jakże kluczowym obszarze. O tym, jak ważne się to okazało w czasie wojny, przekonali się Ukraińcy, którym niektóre państwa – jak Szwajcaria czy Izrael – blokowały dostawy sprzętu produkowanego na swoim terytorium.

Wreszcie, po trzecie, tworzymy coś, co będzie unikatowe w skali świata. Te trzy warstwy będą mogły się ze sobą komunikować – i np. radary systemu Patriot będą przekazywały dane do wyrzutni Narwi, i to system będzie decydował, którego pocisku użyć. Oczywiście Amerykanie mają system przeciwrakietowy o znacznie większym zasięgu – THAAD, którego częścią jest m.in. baza w Redzikowie, mają też nieporównywalnie większą liczbę baterii systemu Patriot, ale te systemy z różnych warstw działają od siebie niezależnie, na razie nie są zintegrowane tak, jak to będzie w Polsce.

Jednym z państw o najbardziej zaawansowanej technologii przeciwrakietowej jest Izrael, który dysponuje m.in. Żelazną Kopułą i Procą Dawida. Te systemy faktycznie współdziałają, ale w przeciwieństwie do tarczy Polski są znacznie mniej mobilne, wręcz stacjonarne. Warto też pamiętać, że rakiety, które mają zwalczać, są bez porównania prostsze niż np. rosyjskie Iskandery, z którymi nam może przyjść się mierzyć.

Budujemy system, który, gdy powstanie, będzie jednym z najlepszych rozwiązań do obrony nieba na świecie. Warto jednak pamiętać, że obecnie nasze zdolności do przechwytywania pocisków, nawet zbłąkanych, są bardzo nikłe, co pokazał przykład rosyjskiej rakiety, która dotarła aż pod Bydgoszcz.

Pierwsze dwie baterie systemu Patriot, te zakontraktowane w 2018 r., będą operacyjne do końca przyszłego roku. Dostawy kolejnych rozpoczną się w 2026 r., podobnie jak pierwszych baterii systemu Narew. Można więc powiedzieć, że obecnie w tym obszarze zdolności Polski są symboliczne, choć za pięć lat będzie już całkiem nieźle (wówczas mają się kończyć dostawy systemu Pilica, Wisła będzie prawie w komplecie, a Narew już dostarczana, choć na początku drogi). Za dekadę tarcza Polski będzie naprawdę mocna i będziemy w stanie obronić polskie niebo. Choć to termin odległy, warto pamiętać, że Rosjanie obecnie są zajęci wojną w Ukrainie i zbyt szybko nie będą mieli potencjału, by atakować gdzie indziej.

Można założyć, że czasu na budowę systemu obrony nieba nam wystarczy. Podobnie zresztą jak pieniędzy. Bo choć wielu się zżyma, że kupujemy na kredyt, jest to tylko częściowo prawda – budżet obronny to prawie 100 mld zł rocznie, środki z Funduszu Wsparcia Sił Zbrojnych, na potrzeby którego w tym roku mamy pożyczyć 30–40 mld zł. I akurat środki z FWSZ w pierwszej kolejności są wydawane na zakupy sprzętu z Korei. Biorąc pod uwagę deklaracje polityków opozycji, np. byłego ministra obrony Tomasza Siemoniaka, że nie będzie wycofywania się z już podpisanych kontraktów, nic nie wskazuje na to, że ewentualna zmiana władzy po październikowych wyborach jakoś na ten program wpłynie.

To, co może mieć znacznie większy wpływ na jego realizację, to fakt, że do stworzenia planowanych czterech brygad rakietowych obrony powietrznej potrzeba ok. 10 tys. żołnierzy, czyli musimy pozyskać ich jeszcze ok. 7 tys. A demografia nie poddaje się manipulacjom i jest nieczuła na deklaracje polityków. Tak więc choć minister obrony Mariusz Błaszczak może mówić o tworzeniu 300-tysięcznej armii i zwalniać generałów, którzy twierdzą, że to niemożliwe, jednak nie zmieni tego, że młodych mężczyzn jest w każdym roczniku coraz mniej. A będzie jeszcze mniej. Zaś robienie żołnierzy z cywilnych pracowników resortu obrony i studentów pierwszego roku wojskowych akademii poprawia jedynie statystyki, a nie faktyczną liczbę żołnierzy operacyjnych. Pozostaje mieć nadzieję, że gdy już powstanie tarcza Polski z prawdziwego zdarzenia, to nie zabraknie wyszkolonych ludzi, którzy będą jej mogli używać. ©Ⓟ

Wojna hybrydowa

Czy Rosjanie będą ingerować w wybory 15 października? – Wyobrażam sobie taki scenariusz, że przed głosowaniem dojdzie do masowych prób naruszania granicy z Białorusią i rząd stanie przed dylematem: czy wprowadzić stan wyjątkowy, by sytuację opanować. Ale to będzie oznaczać przesunięcie wyborów i narażenie się na oskarżenia o zabijanie demokracji – opowiadał mi kilka tygodni temu jeden z urzędników działających w obszarze bezpieczeństwa.

Na edgp.gazetaprawna.pl • „Wszyscy jesteśmy na wojnie” DGP Magazyn na Weekend nr 169 z 1 września 2023 r.