- Przesłanki przerywania ciąży muszą pozostać niedookreślone. Ich bliższe precyzowanie należy do wiedzy medycznej - mówi Maria Boratyńska, doktor habilitowany nauk prawnych, specjalistka w zakresie prawa cywilnego i prawa medycznego. Pracuje na Wydziale Prawa i Administracji UW i wykłada na Warszawskim Uniwersytecie Medycznym.
Nie. W żadnym razie.
W kodeksie karnym jest jasno napisane, że nie popełnia przestępstwa lekarz, który ratuje kobietę kosztem płodu. To wystarczy.
Tak, przesądza: zdrowie kobiety. Pani redaktor, to jest stara ustawa, weszła w życie w 1993 r., kiedy badania prenatalne były jeszcze w powijakach. W każdym z trzech przypadków, w których dopuszczała wtedy aborcję, chodziło o to, by chronić dobro kobiety. Jeśli np. ciąża była wynikiem czynu zabronionego, to chodziło o zapobieżenie wtórnej wiktymizacji. Tak samo wystarczy zagrożenie dla zdrowia kobiety, aby aborcja była uzasadniona. Medycyna nie jest wszechmocna. Nie jest w stanie odpowiedzieć na pytanie, czy zagrożenie na pewno się ziści – choć mamy aż za dużo przypadków, w których tak się stało. Należy więc działać z ostrożnością wyprzedzającą, a nie brać kobiety na przeczekanie. Ustawa o planowaniu rodziny jest w gruncie rzeczy napisana bardzo prostym językiem. Doktor Gizela Jagielska (ginekolożka ze szpitala w Oleśnicy, która jako jedna z niewielu lekarzy publicznie mówi o tym, że wykonuje aborcje – red.) świetnie sobie z nią radzi. Przypuszczam, że po prostu do niej zajrzała i dzięki temu jest pewna tego, co robi. Polecam to wszystkim lekarzom (czytaj także: „Medycyna defensywna”, DGP Magazyn na Weekend z 30 czerwca 2023 r.).
W ustawie niczego takiego nie ma. Lekarze zwyczajnie jej nie czytają. Łatwo przez to o przekłamania, zniekształcenia i mity. Jest ich mnóstwo, jak np. ten, że nie można przerwać ciąży, dopóki bije serce płodu. To koresponduje z przekonaniem, że powyżej 22. tygodnia ciąży nie można legalnie dokonać aborcji ze wskazań medycznych. Przepisy o niczym takim nie mówią. Ustawa nie przewiduje ograniczeń czasowych dla przerwania ciąży w takich przypadkach. Nawiasem mówiąc, 22 tygodnie ciąży dają płodowi znikome szanse przeżycia – wie o tym każdy perinatolog. Wystarczy sprawdzić w standardach opieki neonatologicznej.
Ale prawdopodobnie nie mieli nic o przerywaniu ciąży. Prawo medyczne dopiero od pewnego czasu jest w programie zajęć na kierunku lekarskim. Prowadzę seminaria na Warszawskim Uniwersytecie Medycznym i z tego, co mi opowiadano, wcześniej elementy prawa były porozrzucane w ramach rozmaitych wykładów. A więc np. na zajęciach z chirurgii profesor medycyny przekazywał wiedzę, która jego zdaniem odpowiadała prawu. Mam podejrzenia opierające się na socjologicznych obserwacjach, że wykładowcy czerpali te informacje z drugiej czy nawet trzeciej ręki. Ktoś coś powiedział jednej osobie, drugi – trzeciej i czwartej itd. Na wyjściu uzyskiwaliśmy przekłamanie. Sami studenci mówili mi, iż uczono ich, że trzeba czekać do ostatniego momentu z przerwaniem ciąży pozamacicznej (ektopowej). Zdumiało mnie to. Prostowałam, sprzątałam, jak mogłam, ale na ile mi się udało – nie wiem.
Ja nawet nie nazwałabym tego ciążą, lecz patologią, przed którą kobietę trzeba jak najszybciej ratować. Zarodek nie ma szans na rozwój, w pewnym momencie jajo płodowe pęknie i dojdzie do silnego krwotoku wewnętrznego, który może się skończyć śmiercią pacjentki. Jeśli chodzi o praktykę zwlekania z przerwaniem takiej ciąży, to jest ona zgodna z zapatrywaniami niektórych teologów i hierarchów kościelnych. Jeden z biskupów napisał wytyczne, które mówią, że w niektórych przypadkach można zaczekać do momentu, kiedy dziecko będzie zdolne do samodzielnego życia, nawet jeśli oznaczałoby to pewne ryzyko dla zdrowia lub życia matki. Nie wyobrażam sobie tego. Jeśli zagrożenie pojawia się w 8. tygodniu, to jak dociągnąć taką ciążę do 26. tygodnia, kiedy szanse płodu na przeżycie stają się realne? Podejrzewam też, że wpływ na błędną interpretację przepisów wśród lekarzy mają takie organizacje jak Ordo Iuris. Zresztą raz przyłapałam ją na jednoznacznym kłamstwie.
W 2021 r. po wyroku Trybunału Konstytucyjnego Ordo Iuris wysłało do dyrektorów szpitali memorandum, w którym utrzymywało, że zagrożenie dla zdrowia psychicznego nie uzasadnia przerwania ciąży. Znowu – ustawa nic takiego nie stanowi. Nie ma nawet żadnych komentarzy nauki prawa, z których by to wynikało. Jedyny komentarz, który przywołało Ordo Iuris, został świadomie zafałszowany. To opinia prof. Eleonory Zielińskiej, która wciąż wisi na stronie rzecznika praw obywatelskich. Byłam zresztą na spotkaniu, na którym prof. Zielińska referowała tę opinię.
Na każdą przesłankę były takie zakusy. W kółko słyszałam, że są niejasne, niedookreślone. Ale to nie jest żadna wada. Przesłanki przerywania ciąży muszą pozostać niedookreślone. Ich bliższe precyzowanie należy do wiedzy medycznej.
Prawnicy są po to, by wyjaśnić, że jak w ustawie nie jest napisane „bezpośrednie”, to nie musi być bezpośrednie. A jak jest napisane „zagrożenie dla zdrowia”, to nie chodzi o żylaki, hemoroidy czy płaskostopie. Chodzi o ryzyko zdrowotne, które przekracza przeciętną miarę wyrzeczeń związanych z ciążą i porodem.
Chodzi o to, że nie sformułował kryteriów ważenia – nie uznał np., że zdrowie matki jest „oczywiście ważniejsze” czy „równie ważne”. Tylko że ustawodawca to samo zrobił w kodeksie karnym, stanowiąc, że nie popełnia przestępstwa lekarz, który ratuje kobietę: podejmując działania lecznicze, „konieczne dla uchylenia niebezpieczeństwa grożącego zdrowiu lub życiu kobiety ciężarnej”. Nie jest tam powiedziane, że ratuje tylko życie. Ratować można na różne sposoby – również zdrowie, które jest mniej lub bardziej poważnie zagrożone. A powtarzam: nie zawsze wiadomo, czy ryzyko się ziści i w której ciąży wystąpi. Alicji Tysiąc poważnie zagroziła dopiero trzecia. To jest nieprzewidywalne. Do ciąży trzeba mieć zdrowie. Jednej kobiecie zepsuje się wątroba, innej staną nerki. Czy te nerki muszą całkiem zaprzestać pracy, żeby interwencja była uzasadniona? Nie. Przepisy są tak sformułowane, żeby kobieta mogła powiedzieć: ja nie wytrzymam. Są pacjentki, które postanawiają się poświęcić. Są takie, które mówią: a może się uda. Ale to zawsze powinna być decyzja kobiety.
To jest jej decyzja.
Moim zdaniem tak. Pacjenci ryzykują na różnych polach, poddają się mniej lub bardziej ryzykownym operacjom o różnych szansach powodzenia. To ich decyzje.
Ciężarne pacjentki przede wszystkim nie są odpowiednio informowane. Zawsze powtarzam, że pacjent wie tylko tyle, ile mu powiedzą – dlatego zgodnie z ustawami należy mu się pełna i wszechstronna informacja. Jeśli kobieta ma problemy w 21., 22. czy w 23. tygodniu ciąży, to należy jej wyjaśnić, że szanse płodu są znikome. To kwestia uczciwości i staranności lekarskiej. Różnica między pacjentką, która trafia do szpitala z powikłaniami, a zdrową kobietą, która chce przerwać ciążę, jest taka, że jeśli ta druga spotka się z odmową, to może wstać, wyjść i poszukać pomocy gdzie indziej. A ta pierwsza nawet nie dostanie informacji, czy i jakie są szanse uratowania płodu.
Wątpię. Świadczy o tym choćby wywiad z kobietą, której Justyna Wydrzyńska przekazała tabletki aborcyjne. Trafiła ona do szpitala z niepowściągliwymi wymiotami ciężarnej, które w cywilizowanym świecie stanowią przesłankę do aborcji. Mało kto wie, że istnieje taka jednostka chorobowa, grozi odwodnieniem i śmiercią z wyniszczenia. Poinformowanie o tym pacjentki leży po stronie lekarza. To kwestia należytej staranności zawodowej. Druga rzecz, najbardziej drażliwa: obowiązek zaproponowania przerwania ciąży. To jednak pacjentka decyduje, czy się zgodzić, czy nie. Kobiecie, której Wydrzyńska dała tabletkę, tego nie zaproponowano. Zamiast tego grożono jej, że jak nie zacznie przybierać na wadze, to załadują jej kroplówkę w udo i będzie leżeć aż do rozwiązania. To draństwo. Tego rodzaju groźby są bezprawiem. Jeśli pacjentka chce przetrwać na kroplówce, powinna to być jej świadoma decyzja.
Przede wszystkim w razie wątpliwości przydałby się pacjentce telefon do zaprzyjaźnionego lekarza, który zweryfikowałby rozpoznanie kliniczne i uczciwie stwierdził, czy jej stan uzasadnia przerwanie ciąży. Prawnik nie ma takiej wiedzy.
Tak to właśnie wygląda. Działaczki z Federy pewnie mają takich lekarzy. Trzeba więc wiedzieć, do kogo się zwrócić. Jak zwykle.
Teoretycznie wprowadzono procedurę odwoławczą w ustawie o prawach pacjenta.
Tak, teoretycznie pacjentowi wolno odwołać się od niekorzystnego dla siebie orzeczenia lekarskiego. W sprawach przerywania ciąży, w których czas nagli, to całkowicie dysfunkcjonalne. Przepisy mówią, że skarga pacjenta powinna być rozpatrzona w ciągu 30 dni. To nie jest więc realny termin. Ustawa o planowaniu rodziny jest pomyślana tak, żeby nie było rozbieżnych opinii, a w związku z tym przeciągania sprawy. Dlatego wystarczy jedna opinia. Etyka lekarska zabrania lekarzowi wykraczać poza swoje kompetencje zawodowe. Ginekolog nie ma zatem prawa kwestionowania wskazań okulistycznych. Co innego, gdyby wydawała mu się wadliwa opinia innego ginekologa. Albo gdyby powziął podejrzenie, że zaświadczenie podrobiono.
Nie mam na to danych. Jednak mogę sobie wyobrazić, że zabieg nie był dokumentowany jako przerwanie ciąży. Ciąża pozamaciczna? Można twierdzić, że to w ogóle nie jest ciąża. Ciąża obumarła? Zabieg nie będzie przerwaniem ciąży, skoro serce płodu przestało bić. Lekarze nie będą musieli się tłumaczyć, ujmować w statystykach. Żeby tylko nie wymawiać tego brzydkiego słowa na „a”. W standardach postępowania dotyczących przedwczesnego odpływania płynu owodniowego, które po tragedii w Pszczynie określił konsultant krajowy ds. ginekologii i położnictwa, też nie pada wyrażenie „terminacja ciąży”. Autor wyraźnie nie był w stanie go z siebie wykrztusić.
Pani redaktor, w dwutomowym podręczniku ginekologii i położnictwa Bręborowicza też nic nie ma o przerywaniu ciąży. Jakby temat nie istniał.
Spiralę strachu nakręcano latami. Wyrok TK jest jednym z etapów. Ale i bez niego było źle. Legalne przerwanie ciąży w Polsce graniczyło z niepodobieństwem. Trzeba było się szarpać, denerwować. Na lekarzy napuszczano prokuratorów. Wobec szpitala uniwersyteckiego w Białymstoku zainicjowano śledztwo trałowe, żądając całej dokumentacji medycznej pacjentek, u których przerwano ciążę. W efekcie placówka jest w stanie trwałego zastraszenia. O ile łatwiej jest, kiedy w szpitalu w ogóle nie ma takiej dokumentacji. Jak w Nowym Targu – tam nie przerywają ciąży. Ile kobiet z tego powodu umarło? Wiemy o jednej. Oczywiście żądanie wydania dokumentacji medycznej jest bezprawne. Zresztą prokuratura wyższego rzędu ostatecznie ucięła sprawę białostockiego szpitala. Ale co się ludzie najedli strachu, to ich. I o to chodziło. Lekarze boją się, że będą ciągani. Robią więc wszystko, żeby się tak nie stało. A nie być ciąganymi, to nic nie robić. Tylko że wciąż nie dociera do świadomości lekarzy, że w ten sposób – choćby nieumyślnie – narażają życie lub zdrowie kobiet.
Bo nikt nie ma interesu, by je gromadzić. Statystyki prowadzi się, kiedy wymaga tego Ministerstwo Zdrowia. Jeżeli nikt ich nie żąda, to dla lekarzy ulga, bo i tak mają wystarczająco dużo roboty.
I bardzo dobrze, Amerykanie są pragmatyczni. My nie.
Tylko jeśliby skłamał. Istnieje przestępstwo umyślnego poświadczenia nieprawdy. Trzeba by jednak udowodnić lekarzowi, że – po pierwsze – to, co napisał, było nieprawdą, po drugie – że zrobił to umyślnie.
To nic nie ryzykuje. Zwłaszcza że zgodnie z ustawą to nie on będzie przerywał ciążę pacjentki, w sprawie której wydał zaświadczenie. Jemu wolno wykonać aborcję tylko wtedy, kiedy istnieje bezpośrednie zagrożenie dla życia kobiety. To też jedyny moment w ustawie o planowaniu rodziny, w którym pojawia się czynnik bezpośredniości.
Nie zetknęłam się z czymś takim. I wątpię, by taką sprawę zainicjowała sama pacjentka. A jeśli chodzi o ojców, których Ordo Iuris zachęca do składania pozwów, to oni w ogóle nie mają w takim przypadku legitymacji czynnej, tj. nie są uprawnieni do wniesienia pozwu. Sąd powinien go nie oddalić, lecz odrzucić.
Też się z tym zetknęłam. Ale to kolejne przekłamanie.
Nie badałam tego. Zetknęłam się natomiast z kilkoma innymi sprawami, jeszcze sprzed wyroku TK: kobiet, które wystąpiły o odszkodowanie za niestarannie przeprowadzone badanie prenatalne, w wyniku czego aż do porodu były błędnie przekonane, że urodzą zdrowe dzieci. Jak przyszło do wstecznej interpretacji wyników badań, to okazało się, że wady płodów były ewidentne. Uważam, że sądownictwo w tych sprawach zawiodło. Pacjentkom przyznano zadośćuczynienia, ale jedynie za bezprawne uniemożliwienie im podjęcia decyzji w sprawie utrzymania bądź przerwania ciąży. Nie dostały renty za to, że muszą ponosić zwiększone koszty utrzymania poważnie upośledzonego dziecka, czego żądały w pozwach. A moim zdaniem powinny były ją dostać.
Nie wierzę. Jestem przekonana, że jeśli zespół opracuje rekomendacje, to pójdą one w kierunku ekstremalnego zagrożenia życia lub zdrowia. W efekcie nadal nie będzie wiadomo, co robić w sytuacjach nie do końca wyklarowanych. Ile w tym zespole jest kobiet? Ilu jest tam prawników? I nie mam na myśli prawników na usługach Ordo Iuris, lecz specjalistów prawa medycznego, którzy od lat siedzą w temacie. A tych można policzyć na palcach jednej ręki.
I to wystarczy. ©Ⓟ
doktor habilitowany nauk prawnych, specjalistka w zakresie prawa cywilnego i prawa medycznego. Pracuje na Wydziale Prawa i Administracji UW i wykłada na Warszawskim Uniwersytecie Medycznym