W tymże Lipsku w 2020 r. wybuchły zamieszki, takie z barykadami, bo w ten sposób lewicowy aktyw niezamożnej dzielnicy Connewitz wziął udział w debacie na temat stawek czynszów. Miesiąc temu znowu wybuchły w Lipsku protesty, a w rzucanych butelkach była benzyna. Falę gniewu wywołało skazanie na więzienie lewicowej aktywistki, której grupa bojowa napadała na aktywistów skrajnej prawicy i łamała im nogi prętami. U nas KOD i Obywatele RP, tam pręty i benzyna.
Niemcy mają w polskiej polityce szczególny status. Nie dość, że sąsiad, to jeszcze ulubiony wróg Zjednoczonej Prawicy (no, ulubiony oprócz tuskowców, migrantów, genderowców, paradystów równości, tefałenowców, nauczycieli, teatralnych osób dyrektorskich – ZP ma duży potencjał ulubienia). Państwo, które wprowadziło nas do Unii Europejskiej, za to w sprawie Ukrainy okazało się małym mieszczuchem, bo wolałoby robić interesy z panem Putinem, niż uniemożliwiać mu zdobycie niepodległego kraju.
Podsumujmy: kto walczy z PiS, powinien chwalić Niemcy, bo PiS działa jak ogromna pralnia samoobsługowa (jak kogoś atakuje, ten ktoś jest wyprany i lśniący). Trudno jednak te Niemcy chwalić, skoro ich rząd prowadzi w pewnym sensie politykę antypisowską – PiS wspomaga Ukrainę w wojnie z najeźdźcą, a Olaf Scholz gra rolę hamulcowego tej pomocy. Skoro już tak jest, że Niemcy wymknęły się naszemu ulubionemu podziałowi, dzięki któremu wiadomo, kto jest zły, a kto dobry, analizujmy na chłodno to, co się tam, do cholery, dzieje. Zerkajmy z namysłem pod podszewkę kraju, w którym skrajna, prorosyjska prawica ma zatrważające poparcie, neonaziści podpalają domy uchodźców, a lewica nie ogranicza się do hejtu w internecie. U nas ogłupiająca, chamska wojna plemion. U naszego sąsiada podziwu godna kultura parlamentarna i wybuchy wściekłości grup mających tę kulturę w pogardzie. ©Ⓟ