Łatwo ulec pokusie wykorzystania tego, co się zdarzyło w obozie, dla uzasadnienia bieżącej polityki. A tego właśnie nie wolno nam – i nikomu innemu – robić.

Gdzie dokonano zbrodni? Tutaj czy może u was, na Champs-Élysées? – spytałem 30-letniego francuskiego dziennikarza zdziwionego tym, że w centrum Oświęcimia ma powstać salon z odzieżą zachodnich marek z górnej półki. Franczyzobiorca, polski przedsiębiorca prowadzący tego typu sklepy w południowej Polsce, przygotował szyldy, reklamy, komunikaty medialne. Gdy wkładał do kopert zaproszenia na uroczyste otwarcie, odebrał telefon od zagranicznych partnerów (rodem z Paryża, Mediolanu, Berlina): „Doszliśmy do wniosku, że salon w cieniu Auschwitz to zły pomysł”.
Co roku 27 stycznia, w przeddzień 78. rocznicy wyzwolenia obozu zagłady, pod Międzynarodowy Pomnik Ofiar Auschwitz zjeżdżają tłumy oficjeli i szarych ludzi, by zadeklarować, że „pamiętają”. Ale właściwie co?
Oświęcimianie do pewnego stopnia przywykli, że ich życie od ponad ośmiu dekad toczy się w cieniu Auschwitz. Jeszcze na początku XXI w. problem ze znalezieniem miejsca w 40-tysięcznym mieście z 800-letnią historią, z przebogatą tradycją harmonijnego współżycia Polaków i Żydów, miały m.in. zachodnie sieciówki odzieżowe, McDonald’s czy KFC. Z powodów wizerunkowych chemiczny Synthos umieścił wtedy w nazwie wieś Dwory, a nie Oświęcim, gdzie przy ul. Chemików stoi „od zawsze” firmowy biurowiec. Uruchomienie w mieście dyskoteki długo elektryzowało światową opinię publiczną.
Jakąś dekadę temu zapanował spokój. Aż do teraz, gdy europejscy guru mody zrezygnowali z otwarcia sklepu w centrum miasta, 3 km od muzeum obozu Auschwitz.
Dlaczego? Niektórym odpowiedź wydaje się oczywista: bo Auschwitz to światowy symbol ludobójstwa. Ale jest ona przejawem historycznej ignorancji, która upowszechnia się i pogłębia wraz z odchodzeniem pokoleń pamiętających wojnę, a w znacznej mierze wynika z polityk historycznych państw lub równie niebezpiecznej moralnej wygody. Weźmy wspomnianego dziennikarza zdumionego tym, że „w cieniu Auschwitz” może się toczyć normalne życie. Przecież ledwie kilka kroków stąd wymordowano 1,1 mln ludzi! Ich prochy muszą unosić się w powietrzu. Więc jak można oddychać przy ul. Obozowej i Więźniów Oświęcimia? Czy można wieszać pranie lub uprawiać seks na osiedlu Pileckiego, które za okupacji było częścią Auschwitz? Czy można huśtać dzieci na placu zabaw 300 m od komory gazowej? Jak ci wszyscy ludzie z domów widocznych przez kolczaste druty – w Oświęcimiu, Brzezince, Pławach – mogą tak ostentacyjnie… normalnie żyć?

Paris – Auschwitz (via Drancy)

Cofnijmy się do 30 marca 1942 r. To wtedy do rozbudowywanego intensywnie obozu Auschwitz dotarł pierwszy transport Żydów z okupowanej przez Niemców Francji. Z 1112 ludzi nikt nie trafił wprost do komory gazowej, ale ostatecznie przeżyły tylko 23 osoby. W kolejnych miesiącach z okupowanej Francji oraz Państwa Francuskiego (Vichy) zwieziono ponad 69 tys. Żydów. Prawie 42 tys. Niemcy zagazowali zaraz po selekcji.
Transporty z terenu Francji do Auschwitz i innych niemieckich obozów zagłady nasiliły się po haniebnej obławie Vel d’Hiv z 16 i 17 lipca 1942 r. Kolaborująca z okupantami francuska policja aresztowała i uwięziła na zimowym torze kolarskim w Paryżu – nieopodal wieży Eiffla – ponad 13 tys. Żydów, w tym ponad 5 tys. kobiet i 4 tys. dzieci. Większość wywieziono, głównie do Auschwitz. Ostatni transport wyruszył osiem dni przed wyzwoleniem Paryża przez aliantów.
Aresztowania nadzorowali: komendant główny policji, komisarz rządu Vichy ds. Żydów, prefekt policji paryskiej oraz szef policji miejskiej. Ich rozkazy wykonywali funkcjonariusze Police Nationale wspierani przez kolaborantów. W książce „Noc, która się nie kończy” Andrea Pitzer przypomina, że część społeczeństwa, w tym duchownych i członków elity, protestowało przeciwko deportacjom Żydów i starało się pomóc prześladowanym, ale „liczni policjanci, biurokraci, przedstawiciele władz obozowych i kolejarze aktywnie pomagali w zbrodni”. Tylko nieliczni ponieśli karę. Szef policji miejskiej po roku spędzonym w więzieniu został objęty amnestią. Po uwolnieniu przeszedł na emeryturę.
Dopiero pół wieku po wojnie, w rocznicę Vel d’Hiv, prezydent Jacques Chirac przyznał, że „zbrodnicze szaleństwo okupanta było wspierane przez Francuzów i przez państwo francuskie”. Nawet wtedy jednak SNCF, koleje francuskie, którym naziści zapłacili za przetransportowanie do Auschwitz i innych obozów dziesiątków tysięcy ludzi, nie zgodziły się na wypłatę rodzinom ofiar odszkodowań. Po kolejnych 19 latach zrobili to – pod presją amerykańskiej organizacji żydowskiej – podatnicy. Według komentatorów stało się tak nie z przyczyn moralnych, lecz ekonomicznych: Francuzi chcieli wygrać intratny przetarg na budowę szybkiej linii kolejowej w Kalifornii.
SNCF długo broniły się przed zarzutem kolaboracji z Niemcami, twierdząc, że za sprzeciwianie się deportacjom groziła kolejarzom śmierć w męczarniach. Ale historycy natrafili na jeden tylko przypadek odmowy prowadzenia pociągu śmierci. Maszynista nie stracił ani życia, ani nawet pracy.
Pociągi do Auschwitz ruszały z dworca Bobigny. Stłoczeni w bydlęcych wagonach więźniowie jechali przez Noisy-le-Sec, Épernay, Châlons-sur-Marne, Metz, Hamburg, Mannheim, Frankfurt nad Menem, Erfurt, Lipsk, Drezno i Katowice. W każdym z tych miejsc spoczywają szczątki ofiar pociągów śmierci. Na przykład w transporcie, jaki 2 lipca 1944 r. wyruszył z Compiègne do Dachau, znajdowało się 2166 osób. Podczas trzydniowej podróży zmarło 536.
Gdzie dokonano zbrodni? W Auschwitz, będącym dla większości deportowanych ostatnim etapem kaźni? Na stacjach pośrednich? W obozie przejściowym w Drancy? Na torze Vel d’Hiv? A może wszędzie, gdzie francuscy antysemici wyłapywali swoich sąsiadów? Jak można w tych miejscach normalnie żyć i np. robić zakupy w salonie mody na Champs-Élysées?
Jeśli chcemy się opierać na historycznej prawdzie i wyciągać z niej wnioski na (lepszą) przyszłość, to Auschwitz jest właśnie po to, aby zadawać takie pytania. Najlepiej samym sobie.

Oświęcim – Auschwitz – Oświęcim

Juliana Nyderka z Brzezinki zobaczyłem po raz pierwszy, gdy kosił trawę przed swoim – widocznym zza drutów Birkenau – domem. Płakał. Przyglądała mu się grupka zdumionych przybyszy z Holandii.
Niemcy zaczęli wysiedlać mieszkańców Oświęcimia i okolic w połowie 1940 r. Wyrzucili z domów co najmniej 5 tys. Polaków i 7 tys. Żydów, zagarniając cały ich dobytek. Osiem kilkusetletnich wsi zrównali z ziemią. Materiał z rozbiórki domów i stodół posłużył do budowy Auschwitz. W Brzezince ostało się tylko sześć z ponad 500 domów.
Z rodziny Nyderków wojnę przeżyli jedynie mały Julian i jego starsza siostra Amalia. Ojciec Jan jesienią 1940 r. dostał podwójną karę śmierci za udział w partyzantce i ucieczkę z transportu. Matka Maria po wyrzuceniu z gospodarstwa i zburzeniu go przez Niemców została deportowana do Generalnego Gubernatorstwa, ale przedarła się do siostry, na teren Rzeszy, skąd z innymi mieszkańcami pomagała więźniom Auschwitz. Jesienią 1943 r. została aresztowana i po torturach ścięta. Miała wtedy 45 lat. Jej ciało spłonęło w krematorium Auschwitz, podobnie jak zwłoki innych ofiar katowickiego Gestapo. To dlatego Julian płakał przy koszeniu trawy. Myślał, że może wyrosła na prochach jego matki.
Historyk Henryk Świebocki wraz z innymi autorami głośnej książki „Ludzie dobrej woli” zidentyfikował 1,2 tys. mieszkańców Oświęcimia i okolic, którzy z narażeniem życia dostarczyli do obozu żywność, lekarstwa, korespondencję. Ponad 300 mieszkańców Brzezinki i okolic trafiło za to za druty, zginęło 169.
Ocaleni próbowali odtworzyć granice dawnych działek, ale Auschwitz zajmował prawie 200 ha wsi. W 1947 r. władza ludowa utworzyła tu muzeum. Nie chciała słyszeć o odszkodowaniach za ziemię i dobytek. Zrzekła się reparacji od Niemiec. Odbudowy ośmiu wiosek podjęło się dopiero następne pokolenie.
Pamięć Nyderków, typowa dla tej okolicy, była więc pamięcią wyrzucenia przez Niemców z rodzinnego domu, wyzucia z dorobku pokoleń, strachu, cierpienia, utraty najbliższych, tułaczki i niewolniczej pracy w niemieckich firmach – IG Farben (której częścią były m.in. Bayer i BASF), Siemensie, AEG, BMW czy ubezpieczeniowym Allianzie – które robiły świetne interesy w cieniu Auschwitz, Dachau i innych obozów.
W Julianie było zawsze mnóstwo empatii. – Rozumiem ból i strach Żydów, gdy przybywają do Auschwitz opłakiwać ofiary. Też nie wiem, gdzie jest mogiła moich rodziców – mówił. Lecz jego pamięć – siłą rzeczy, osobistego doświadczenia oraz PRL-owskiej narracji historycznej – była pamięcią polską.

Berlin – Warszawa – Bruksela (via Auschwitz)

Po zerwaniu w 1967 r. stosunków dyplomatycznych z Izraelem, wsparciu „kroczących ścieżką socjalizmu” krajów arabskich przez Związek Sowiecki i inne kraje bloku oraz antysemickiej nagonce z 1968 r. władze PRL używały Oświęcimia do narracji o krzywdzie wyrządzonej nieskalanemu narodowi polskiemu przez Niemcy, które w tej opowieści stały się uosobieniem zachodniego imperializmu. Pomordowanych polskich Żydów uznano za Polaków i w ten sposób „wcielono” do monoetnicznego narodu, pomijając to, że zginęli oni dlatego, że byli Żydami.
Żydzi z całej Europy stanowili ok. 1 mln z 1,1 mln ofiar Auschwitz. Polaków zginęło 70–75 tys., Romów 21 tys., jeńców sowieckich – 15 tys. Liczby były jednak przez komunistyczną opowieść traktowane elastycznie. W polityce historycznej polityka waży więcej od historii.
U schyłku PRL-u i w pierwszej dekadzie po jej upadku silnie zakorzeniona w Polakach narracja zderzyła się z dominującą na Zachodzie narracją Izraela, wspieraną przez instytucje i organizacje, takie jak: Światowy Kongres Żydów, Komitet Żydów Amerykańskich, Liga Przeciw Zniesławieniu. To doprowadziło do serii głośnych sporów – o klasztor karmelitanek, o krzyż papieski, o strefę ochronną muzeum, o supermarket, o krzyże Świtonia...
W izraelskiej opowieści Auschwitz jest najważniejszym symbolem Holokaustu – zbrodni niemającej precedensu w historii. Co istotne – opowiada się ją nie tylko po to, by upamiętnić przeszłość, lecz także uzasadnić utworzenie państwa Izrael oraz jego politykę.
Amerykanin Kenneth Roth, syn żydowskiego uchodźcy z hitlerowskich Niemiec, w latach 1993–2022 kierował Human Rights Watch, jedną z kluczowych światowych organizacji praw człowieka. HRW ujawnia, dokumentuje i nagłaśnia przypadki naruszenia praw człowieka we wszystkich krajach świata. Wielokrotnie w swych raportach krytykowała Izrael. Jego politykę piętnował też sam Roth, był przez to oskarżany o antysemityzm. Kiedy po ustąpieniu ze stanowiska dyrektora HRW otrzymał propozycję pracy w słynnej Kennedy School na Harvardzie, poważni darczyńcy zagrozili uczelni wycofaniem finansowania, jeśli go zatrudni. Sprawę opisał „The Guardian”. Wybuchła afera i pod wpływem zmasowanej krytyki dziekan zmienił decyzję. Część komentatorów ponowiło jednak pytanie: na ile to, co spotkało Żydów osiem dekad temu ze strony Niemców, przy współudziale antysemitów i oportunistów z innych krajów, powinno być uwzględniane w aktualnej polityce Izraela oraz przy ocenie tej polityki? Na ile Auschwitz uzasadnia i usprawiedliwia działania potomków ofiar?
A jak jest w Polsce? Badania przeprowadzone wśród naszej młodzieży odwiedzającej Auschwitz w latach 2016–2019 w ramach projektu Małopolska Pamięta wykazały, że większość nastolatków uważa obóz za miejsce cierpienia i śmierci przede wszystkim Polaków. To – oprócz niewiedzy typowej dla pokoleń urodzonych wiele dekad po wojnie – pokłosie rodzinnych i szkolnych opowieści, ale też efekt oddziaływania kultury masowej i państwowej polityki historycznej. Kluczową rolę odgrywają tu (lub mają odgrywać) ważne postaci, takie jak św. Maksymilian Kolbe czy rotmistrz Witold Pilecki.
Auschwitz wpisuje się więc w narrację o bohaterskich Polakach, którzy byli pierwszymi ofiarami niemieckiego nazizmu i jako jedyni na wielką skalę podjęli walkę z okupantem, nie kolaborując z nim, ratując Żydów (tu akcent na rekordową liczbę Sprawiedliwych wśród Narodów Świata), a po wejściu Sowietów nadal walczyli o wolność (Żołnierze Wyklęci), lecz zostali zdradzeni przez Zachód. W takiej opowieści Jedwabne czy pogrom kielecki mogą się znaleźć co najwyżej jako dzieło obcych – Niemców, komunistów lub bliżej nieokreślonych ludzi, ale na pewno nie Polaków.
Jest to piękna opowieść, ale czy prawdziwa? Czy uczy nas, zgodnie z głośnym wezwaniem Mariana Turskiego, jak nie być obojętnym na cierpienie i reagować na wszelkie przejawy nienawiści otwierającej drogę do kolejnych zbrodni? Na to pytanie my, Polacy, też musimy sobie odpowiedzieć.
Z pytaniem „Po co nam Auschwitz?” od dekad mierzą się Niemcy. Całe wojenne pokolenie, aż do procesu Eichmanna i drugiego procesu załogi Auschwitz w latach 60., wybrało niepamięć. Dyskusję o odpowiedzialności podjęły dopiero kolejne generacje. Częściowo pod wpływem młodzieżowego buntu i autorefleksji, ale bardziej pod naciskiem innych polityk pamięci – żydowskiej, polskiej, romskiej, rosyjskiej (w której bohaterscy sowieccy żołnierze wyzwalają Auschwitz i ratują cały świat).
Niemiecka polityka historyczna formalnie opiera się na uznaniu winy, ale miewa tendencję do dzielenia się nią z innymi oraz zastępowania, gdzie się da, przymiotnika „niemiecki” określeniem – „nazistowski”.
Zupełnie inne, odseparowane od wszelkich polityk historycznych, przesłanie o Auschwitz zaproponował na forum ONZ papież Paweł VI. Jego uczeń, Jan Paweł II, powtórzył je w Birkenau podczas pamiętnej pielgrzymki w 1979: „Krew milionów ludzi, niesłychane i niezliczone cierpienia, daremne masakry i straszliwe ruiny winny złączyć nas przysięgą, która zmieni przyszłość świata: nigdy więcej wojny!” – powiedział.
– Gdyby ludzi przeszyło na wskroś przerażenie tym miejscem, nie musielibyśmy ciągle wykrzykiwać tych słów – mówił mi z goryczą Elie Wiesel, były więzień Auschwitz, autor słynnej „Nocy”, laureat Pokojowej Nagrody Nobla. W roku 1995, w 50. rocznicę wyzwolenia obozu, jako pierwszy Żyd w tym miejscu upomniał się nie tylko o pomordowanych współbraci, lecz także o ofiary ludobójstwa w Rwandzie, Bośni i Czeczenii. Podczas kolejnych okrągłych rocznic narrację taką umacniali inni więźniowie, m.in. Halina Birenbaum, której „Nadzieja umiera ostatnia” weszła do kanonu lektur szkolnych. I wreszcie Marian Turski ze swoim „Nie bądź obojętny”. Wedle niego Auschwitz jest właśnie po to, by nas zawczasu przestrzegać i motywować do reakcji na zło.
Kiedy w 2009 r. Jerzy Buzek stanął na czele Parlamentu Europejskiego, wraz ze swym poprzednikiem, Niemcem Hansem-Gertem Pötteringiem, złożył wieńce pod Ścianą Straceń, a potem w oddalonym o 2 km Międzynarodowym Domu Spotkań Młodzieży dyskutował z byłymi więźniami i młodzieżą. I wyjaśnił, dlaczego tu przyjechał: bo to miejsce – za sprawą powszechnego przerażenia bezmiarem i charakterem zbrodni – stało się kamieniem węgielnym Unii Europejskiej, mnożącej dobrobyt poprzez dzielenie się dobrem, gwarantującej pokój i poszanowanie praw człowieka. Taka – mocno idealistyczna (a może wyidealizowana?) – narracja o Auschwitz i Europie wydaje się sensowna w realiach kolejnej wojny, jaką w Ukrainie toczy teraz Rosja przeciwko wartościom zachodniego świata.
I państwom, i społeczeństwom bardzo trudno jednak wyjść poza opłotki wąsko rozumianej polityki historycznej. A ta nazbyt często czyni z Auschwitz miejsce oddzielone drutem kolczastym od prawd i historii, indywidualnych i zbiorowych. Łatwo ulec tej pokusie zwłaszcza wówczas, gdy promuje się pamięć czynów chwalebnych, sprzyjając zapomnieniu lub rozmyciu hańb. Sęk w tym, że służy to niemal wyłącznie uzasadnianiu bieżącej polityki, a nie lepszej przyszłości.