Petr Pavel czy Andrej Babiš? Czesi po raz trzeci w historii wybierają prezydenta w wyborach bezpośrednich i przy okazji być może decydują o przyszłych losach naszej części Europy.

Głosowanie w drugiej turze czeskich wyborów prezydenckich zaplanowano na piątek i sobotę. Według sondaży ma w nim wziąć udział nawet 84 proc. uprawnionych. W pierwszej turze, dwa tygodnie temu, zagłosowało nieco ponad 68 proc., ale tym razem emocje są o wiele większe, więc mobilizacja społeczna też. Zanosi się na rekord (wcześniej frekwencja oscylowała wokół 60 proc.), co dowodzi wzrostu zainteresowania obywateli polityką oraz świadomości, że stawka jest naprawdę bardzo wysoka.
Teoretycznie prezydent w Czechach nie ma szczególnie wielkiej władzy. Na co dzień sprawuje ją przede wszystkim premier i ministrowie – głowa państwa co prawda powołuje ich i odwołuje, ale nie ma instrumentów bezpośredniego wpływu na bieżące działania gabinetu. Może brać udział w posiedzeniach rządu i parlamentu, zabierać podczas nich głos, to on zwołuje sesje Zgromadzenia Narodowego i ma prawo rozwiązania obu jego izb, podpisuje lub wetuje ustawy, Ma prawo łaski, formalnie jest też najwyższym dowódcą sił zbrojnych. W większości ma jednak uprawnienia raczej ceremonialne – tak jak ogłaszanie wyborów, mianowanie szefów misji dyplomatycznych czy nadawanie odznaczeń. Do konkretniejszych należą np. powoływanie prezesów i sędziów Sądu Najwyższego i Sądu Konstytucyjnego, prezesa i wiceprezesa Najwyższego Urzędu Kontroli oraz członków Rady Bankowej Czeskiego Banku Narodowego.

Dyskretna woń onucy

Najważniejszym narzędziem politycznym prezydenta jest jednak jego silny mandat pochodzący z wyborów bezpośrednich, a do tego rozpoznawalność i „zauważalność” związana z wyjątkową pozycją, a w konsekwencji zdolność do silnego oddziaływania na poglądy i oceny opinii publicznej. Korzystał z tego ustępujący właśnie po dwóch kadencjach Miloš Zeman. W jego przypadku działały też osobista charyzma i ogromne doświadczenie – jest obecny w czeskiej polityce od 1990 r., był premierem, marszałkiem izby poselskiej i szefem Czeskiej Partii Socjaldemokratycznej. Zdecydowanie nie był więc „strażnikiem żyrandola” – śmiało wchodził w polityczne spory z kolejnymi rządami, rysował w swoich programowych przemówieniach projekty reform (m.in. bezpośrednich wyborów starostów i wojewodów), potrafił też ostro atakować media i konkretne osoby (jego krytyczne uwagi pod adresem biznesmena Zdenka Bakali, któremu w swoim uroczystym wystąpieniu po zaprzysiężeniu w 2018 r. wprost zarzucił działalność przestępczą, wywołały skandal i wyjście sporej części gości z sali). Znakiem rozpoznawczym Zemana stały się „gospodarskie wizyty” w zakładach pracy, podczas których prezydent debatował z obywatelami i popisywał się rozlicznymi bon motami, a także udzielał życiowych rad, np. na temat wychowania dzieci czy palenia tytoniu. Raz po raz szokował też wypowiedziami niepoprawnymi politycznie i kontrowersyjnymi, sypiąc wulgaryzmami (w wywiadzie radiowym pod adresem zespołu Pussy Riot po jego sławetnej prowokacji w rosyjskiej cerkwi, ale także pod adresem wewnętrznych przeciwników politycznych), opowiadając się za rozdzieleniem w procesie edukacyjnym dzieci z niepełnosprawościami i bez nich czy też sugerując, że sposobem na pozbycie się nielubianego polityka (w tym przypadku ówczesnego premiera Bohuslava Sobotki) niekoniecznie muszą być demokratyczne wybory, sprawdza się też kałasznikow. Skandalizujący styl i populizm podobały się wielu wyborcom. U innych wywoływały rosnący niesmak i sprzeciw. Bez wątpienia sprzyjały jednak utrzymaniu zainteresowania opinii publicznej, budując model prezydentury odmienny od stylu wielkich poprzedników na tym urzędzie Václava Havla i Václava Klausa i bodaj nawet bardziej skuteczny.
W ostatnich miesiącach Zeman wykorzystywał swą siłę polityczną głównie po to, by rzucać kłody pod nogi centroprawicowego rządu Petra Fiali. Zaczęło się od sporu o nominację Jana Lipavskiego na ministra spraw zagranicznych. Oficjalnie na tle różnic w sprawie poparcia dla izraelskiej decyzji o przeniesieniu stolicy z Tel Awiwu do Jerozolimy, nieoficjalnie zaś z powodu odmiennego podejścia do rosyjskich i chińskich inwestycji w czeską energetykę. Potem wielokrotnie dawało się zauważyć napięcia, o ile bowiem Fiala i jego gabinet są zdecydowanie proeuropejscy i proatlantyccy, o tyle Zeman (mimo wygłaszania różnych, czasem wewnętrznie sprzecznych deklaracji) swymi realnymi działaniami sprzyjał jednak zazwyczaj nieformalnej „partii Kremla”. Ostatnio dało się to zauważyć, gdy postanowił załatwić abolicję dla swoich bliskich współpracowników podlegających prokuratorskiemu śledztwu w bulwersujących sprawach: wycieku poufnych informacji kontrwywiadu oraz zniszczenia tajnego raportu o zamachu we Vrběticach (gdzie w 2014 r. rosyjski wywiad wojskowy wysadził w powietrze NATO-wskie składy amunicji, zapobiegając planowanej dużej dostawie na Ukrainę lub do Syrii). Petr Fiala odmówił jednak kontrasygnaty pod prezydenckim wnioskiem.
Zeman dał się też poznać jako wypróbowany przyjaciel węgierskiego premiera Viktora Orbána. Gdy ten forsował u siebie ustawy zakazujące „promocji homoseksualizmu”, czeski prezydent nie tylko stanowczo go poparł, lecz także oświadczył w wywiadzie dla czeskiej stacji CNN Prima News, że osoby trans płciowe są dla niego „obrzydliwe”, a gdyby był młodszy, to chętnie „zorganizowałby w Pradze wielką manifestację heteroseksualistów”. „Węgierski lud cię wspiera, ponieważ wie, że zawsze stawiasz na pierwszym miejscu interes Węgier, a służba ojczyźnie jest twoją misją” – pisał Zeman w patetycznych gratulacjach wystosowanych po ostatnich, wygranych przez Orbána wyborach, co wyraźnie kontrastowało z chłodną i zdawkową depeszą Fiali, który w dodatku nie omieszkał przy okazji wezwać Węgrów do wsparcia zmagającej się z rosyjską agresją Ukrainy.

Agent sprywatyzowany

Zeman jest już jedną nogą na politycznej emeryturze, ale Orbán ma nad Wełtawą także innych popleczników. Czołowym jest Andrej Babiš – urodzony w Bratysławie, mieszkający stale w Czechach dopiero od 1997 r. (wtedy przyjął też czeskie obywatelstwo, nie rezygnując zresztą nigdy ze słowackiego), w latach 80. członek partii komunistycznej i tajny współpracownik czechosłowackich służb specjalnych (pracował wtedy dla Petrimeksu, „przykrywkowej” centrali handlu zagranicznego, m.in. jako jej przedstawiciel w Maroku). Potem zajął się prywatnym biznesem, założył holding rolno-handlowy Agrofert i szybko zbił gigantyczny majątek, a w 2012 r. nagle odkrył w sobie powołanie do polityki („Forbes” plasował go wtedy na drugim miejscu listy najbogatszych Czechów i w ósmej setce krezusów światowych).
Pod hasłami zwalczania korupcji i naprawy systemu politycznego założył populistyczną partię ANO, szybko poczynił znaczące inwestycje w sektorze medialnym i bynajmniej nie wzdragał się przed ich politycznym zdyskontowaniem (łagodnie rzecz ujmując). Po wyborach w 2013 r. kierował już drugą siłą w parlamencie, wkrótce zaś został pierwszym wicepremierem i ministrem finansów. Przy akompaniamencie oskarżeń o konflikt interesów, wykorzystywanie stanowiska publicznego dla prywatnych zysków i defraudacji pieniędzy unijnych musiał odejść z rządu w 2017 r., ale niemal natychmiast wraz z ANO wygrał wybory parlamentarne. Potem, po miesiącach kryzysowych negocjacji międzypartyjnych, stanął na czele mniejszościowego rządu, który niemal natychmiast upadł, a wtedy… Babiš stworzył drugi gabinet, już większościowy, z poparciem socjaldemokratów i komunistów oraz błogosławieństwem politycznym prezydenta Zemana. Jego kontrowersyjne rządy (kolejne zarzuty natury korupcyjnej, karesy z Orbánem, „spożywczy protekcjonizm” i konflikty na tym tle z Unią Europejską, spór z Polską o Turów) dały dość niespodziewany efekt: partia ANO w kolejnych wyborach, w 2021 r., co prawda zdobyła pierwsze miejsce i nawet poprawiła swój stan posiadania w parlamencie o jeden mandat, ale przy okazji „skanibalizowała” koalicjantów. Socjaldemokraci i komuniści zostali całkowicie zmieceni ze sceny, a nikt inny do współpracy z ludźmi Babiša się nie kwapił. Wobec tego premierem nowego rządu został wspomniany Petr Fiala – lider koalicji opartej na konserwatywnej Obywatelskiej Partii Demokratycznej, ale zawierającej też bardziej liberalną TOP 09, „ludowych chadeków” z KDU-ČSL, centrowych „Piratów” oraz samorządowy blok pod nazwą „Burmistrzowie i Niezależni”.
Mając za przeciwnika tak zróżnicowany wewnętrznie obóz rządowy i ciesząc się wsparciem prezydenta Zemana, Babiš w opozycji rozwinął skrzydła populizmu i natychmiast przystąpił do realizacji planu odzyskania władzy. Bijąc w rząd za wszystkie prawdziwe i wyimaginowane grzechy, konsekwentnie budował swoją pozycję jako lidera pokrzywdzonych przez reformy Fiali, wykluczonych, biednych (bycie miliarderem wcale mu w tym nie przeszkadza), a przede wszystkim – zaniepokojonych rozgrywającą się blisko czeskich granic wojną. Z takimi hasłami przystąpił też do kampanii prezydenckiej. Wystarczyło na nieco ponad 1,952 mln głosów w pierwszej turze, czyli 35 proc. bez jednego promila. I na drugie miejsce w stawce.

Komandos na salonach

Pierwsze miejsce na podium (co prawda z minimalną przewagą dwudziestu paru tysięcy głosów, czyli zaledwie 0,4 proc.) – niespodziewanie zgarnął (pozorny) outsider Petr Pavel.
Czterogwiazdkowy generał (od paru lat w stanie spoczynku), były szef sztabu generalnego i pierwszy z krajów postkomunistycznych szef Komitetu Wojskowego NATO mimo tych prominentnych stanowisk nie był szeroko znany opinii publicznej, a już na pewno nie jako osobowość polityczna. Co prawda w 2020 r. współtworzył inicjatywę „Silniejsi razem” (Spolu silnější), która zebrała znaczące środki na rzecz wolontariuszy walczących z pandemią, wykładał, udzielał wywiadów i doradzał w sprawach bezpieczeństwa międzynarodowego, a już przynajmniej od 2019 r. był brany pod uwagę jako wspólny kandydat na prezydenta przez partie aktualnej koalicji rządowej – wciąż jednak pozostawał w cieniu bardziej rozpoznawalnych postaci. Sam zresztą dość długo odżegnywał się od planów zarzucenia emerytury na rzecz startu w wyborach, ale u progu kampanii, pod presją licznych środowisk obywatelskich, powiedział w końcu „tak”. Wystartował jako kandydat niezależny, pod hasłem „Przywróćmy Czechom spokój i porządek”. Jego kampania została wysoko oceniona przez wyspecjalizowane organizacje pod kątem transparentności finansowej oraz rzetelności informacyjnej; na finiszu stała się celem zmasowanych ataków rosyjskich hakerów i trolli.
Przeszłość wojskowa Pavla zagrała w tej kampanii na dwa sposoby. Pozytywny, bo wielu wyborcom imponowały czerwony beret spadochroniarza, wysportowana sylwetka, sposób bycia rasowego dowódcy i międzynarodowe obycie kandydata. Swoje zrobiły też potwierdzone wieloma relacjami zasługi z pokojowej misji na Bałkanach w latach 90., gdy ówczesny podpułkownik brawurowo wyciągnął spod krzyżowego ognia Serbów i Chorwatów grupę żołnierzy francuskich (za co zresztą V Republika nagrodziła go Legią Honorową). Ale także negatywny, bo u progu swej kariery, jeszcze w czasach komunistycznych, Pavel nie tylko wstąpił do partii (taki był w Czechosłowacji wymóg wobec kadry jednostek powietrznodesantowych), lecz także ukończył kurs wywiadu wojskowego. Jako oficer służb specjalnych służył zresztą wcześniej jego ojciec, a on sam był prawdopodobnie szykowany do nielegalnych misji na terenie Francji lub afrykańskich krajów francuskojęzycznych. To wedle poszlak i pogłosek, bo sam generał konsekwentnie i profesjonalnie milczy na temat szczegółów, co jest tym bardziej zrozumiałe, ponieważ ów kurs skończył – szczęśliwie dla siebie – już po upadku komuny, zaś zdobyte tam kwalifikacje wykorzystał inaczej, niż chciałaby tego czerwona Czechosłowacja. I sam twierdzi, chyba nie bez racji, że swoją wieloletnią, ofiarną służbą na rzecz wolnej i demokratycznej ojczyzny oraz jej zachodnich sojuszników „odkupił grzech”.
Mimo głosów krytycznych większość pragmatycznych czeskich wyborców interesowała się jednak nie komunistycznymi zaszłościami, lecz poglądami i programem kandydata. Te wpisywały się w całkiem lubiany przez mainstream lewicowo-liberalny schemat: silniejsza integracja europejska, stanowcza krytyka polityki Viktora Orbána (a przy okazji Zemana i Babiša), aktywna rola Czech w strukturach UE i NATO, przyjęcie euro, progresywne podatki, poparcie dla małżeństw jednopłciowych, troska o klimat. Do tego silne wsparcie dla walczącej Ukrainy, przestrogi przed agresywnymi zakusami Rosji w Europie, ostrożność w gospodarczych relacjach z Chinami i troska o przestrzeganie praw człowieka. Nie bez znaczenia była też przekonująca kreacja wizerunkowa – w dużej mierze adresowana do młodego elektoratu – w tym podróże na spotkania wyborcze… na motocyklu. I wypowiedzi autorytetów czy celebrytów podkreślających silny i niezależny charakter kandydata oraz jego motywację opartą na poczuciu patriotycznego obowiązku, a nie na dbałości o osobistą karierę.
Po pierwszej turze Pavla poparła większość przegranych pretendentów – w tym kandydatka, która zdobyła trzecie miejsce w stawce i niebagatelny kapitał niemal 14 proc. głosów Danuše Nerudová. Efekt: w ostatnich sondażach generał miał średnio 53 proc. poparcia przy około 38 proc. Babiša i 9 proc. niezdecydowanych. Jest więc zdecydowanym faworytem, a jego ewentualna przegrana w drugiej turze byłaby sporą niespodzianką. Możemy wobec tego już zawczasu projektować, jakie będą Czechy z prezydentem Petrem Pavlem, a wobec tego także, jaka będzie i Europa Środkowa.

Przyjazna kohabitacja

Hipotetyczna prezydentura Babiša oznaczałaby bez wątpienia podkopywanie autorytetu urzędu w związku z ciągnącym się za tym politykiem niemiłym zapaszkiem niejasnych interesów finansowych. Wiązałaby się również z ostrym i potencjalnie wyniszczającym obie strony oraz cały kraj konfliktem z rządem w polityce wewnętrznej. Dołóżmy permanentne przeciąganie liny w polityce zagranicznej na tle relacji z Brukselą, Budapesztem, a zapewne w konsekwencji także z Moskwą oraz Pekinem. Petr Pavel natomiast ma duże szanse dotrzymać swej sztandarowej obietnicy i „przywrócić spokój”, a przy okazji – dzięki swej niekwestionowanej osobistej uczciwości i generalskiemu stylowi – powagę Zamku po nieszczęsnych ekscesach Zemana. I, co być może kluczowe, wypracować nowy model relacji z rządem.
Nie będą one polegać na całkowitej jednomyślności. Nieoficjalnie wiadomo, że generał nie był wymarzonym kandydatem premiera Fiali, który bez entuzjazmu pogodził się z „najmniejszym złem”, czyli z perspektywą skutecznego zablokowania znacznie gorszego Babiša. Pavel pozycjonuje się bowiem znacząco na lewo od trzonu koalicji rządowej, co może powodować napięcia, ale też sposób radzenia sobie z nimi może być dużo lepszy od wszystkiego, co polityczna Praga przeżyła w tym zakresie w niedawnej przeszłości.
Zarówno Pavel, jak i Fiala – przy swych rozlicznych i niewątpliwych wadach – mają bowiem coś, co w dzisiejszej polityce, nie tylko czeskiej, jest coraz bardziej deficytowe: klasę. Obaj mają też chyba szczere ambicje, by uczynić swój kraj lepszym i bardziej „branym pod uwagę” przez unijnych i NATO-wskich partnerów. Wiedzą też dobrze, że przybliżanie się do tego celu wymaga konstruktywnej współpracy i kompromisów, wypracowywania wspólnego frontu w relacjach zewnętrznych i załatwiania trudnych spraw w zaciszu gabinetów, z dala od mediów. Wojskowo-wywiadowczo-dyplomatyczne doświadczenia nowego prezydenta powinny sprzyjać takiemu sposobowi działania. Osobowość Petra Fiali też.
Niewykluczone, że w wielu kwestiach obaj panowie zdołają zresztą wypracować coś więcej niż tylko kompromis. Zauważalne gołym okiem różnice programowe pomiędzy bardziej konserwatywnym obyczajowo (jak na czeskie standardy) i względnie liberalnym ekonomicznie obozem rządowym a lewicującym w obu zakresach prezydentem da się przekuć w polityczny atut: można by adresować przekaz do szerszej bazy wyborczej, z czasem zaś być może zbudować wokół Pavla lub namaszczonych przezeń ludzi nową socjaldemokrację po wyborczej anihilacji tej starej. Oczywiście – wrażliwą społecznie i postępową, ale przyjazną rządowi, co minimalizowałoby pole do popisu dla populistów z ANO.
Jednocześnie rząd i prezydent powinni bez specjalnego trudu uzyskiwać konsensus w polityce zagranicznej. Tu pryncypia są akurat wspólne, a szczegółowe, wykonawcze role powinno dać się rozpisać w sposób efektywny i pragmatyczny. Oznacza to dalsze izolowanie Węgier w regionie, w Unii i w NATO. Pavel w jednej z wypowiedzi w kampanii wprost uznał Grupę Wyszehradzką za niepotrzebną wobec braku możliwości współpracy z Budapesztem, a jednocześnie dostrzegł rysującą się szansę otwierania nowych kanałów bilateralnych z Bratysławą oraz – docelowo – z Warszawą. Zdominowanie polityki regionalnej przez problem rosyjski, które właśnie obserwujemy, plus autokompromitacja Niemiec, której raczej nie zatrze wymuszona niedawno zgoda na dostawy czołgów dla Ukrainy, będzie zaś przesuwać tradycyjny punkt ciężkości czeskiej strategii bezpieczeństwa. Może częściowo ku Francji, ale przede wszystkim ku koalicji mocarstw anglosaskich, z ważnym jej „unijnym” komponentem w postaci zacieśniającego się sojuszu Szwecji, Finlandii, Danii, Litwy, Łotwy, Estonii, Polski i Rumunii. Petr Pavel raczej bez trudu znajdzie w tym gronie wspólny język i z Amerykanami, i z partnerami regionalnymi, przynajmniej w kluczowych kwestiach geopolitycznych i w sprawach dotyczących współpracy wojskowo-wywiadowczej. Ewentualnym troublemakerem może okazać się Słowacja, w której szykuje się przedłużenie kryzysu rządowego, a także – niestety – wzmocnienie w dłuższej perspektywie populistycznych sił sprzyjających Rosji. Ale, paradoksalnie, zagrożenia związane z takim scenariuszem powinny tym bardziej konsolidować obóz prozachodni w Czechach, a więc wpływać na większą determinację i koncyliacyjność zarówno prezydenta, jak i premiera.
Dla Polski oznacza to szansę na poszerzenie w regionie koalicji państw przyjaznych, bo połączonych wspólnym postrzeganiem najważniejszych zagrożeń. Pozostaje mieć nadzieję, że polityczna Warszawa stanie na wysokości zadania i tej szansy nie zaprzepaści. Bo nie chodzi tu tylko o rozsądne uregulowanie spornych i trudnych kwestii w stosunkach wzajemnych (aczkolwiek to oczywiście też). Co chyba ważniejsze w długiej perspektywie, także o możliwy efekt synergii w zaczynającej się już wielkiej grze o przemeblowanie Unii Europejskiej.
Na razie prezydent Andrzej Duda uznał za stosowne uhonorować odchodzącego prezydenta Zemana pożegnalnym spotkaniem w Kudowie i licznymi komplementami. Oby nie zabrakło mu refleksu, gdy Petr Pavel jednak wygra wybory. I oby przynajmniej podobny poziom kurtuazji wykazał wobec nowej głowy czeskiego państwa, pomimo jej wsparcia dla praw osób LGBTQ+. ©℗
Dla Polski zwycięstwo Pavla oznaczałoby szansę na poszerzenie w regionie koalicji państw przyjaznych, bo połączonych wspólnym postrzeganiem najważniejszych zagrożeń
Autor jest wykładowcą Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach, ekspertem fundacji Po.Int oraz Nowej Konfederacji