Wprowadzenie na rynek kompaktu czy winylu dokumentującego nieznaną sesję nagraniową albo materiał z zapomnianego koncertu to wydatek. A czasami trzeba płacić w ciemno.
Taka historia: pewna efemeryczna formacja rockowa z lat 80. zostawiła po sobie tylko jedną płytę. Albumu długo nie można było dostać, polowano na niego na internetowych aukcjach, przepłacano. W końcu ukazały się reedycje, ale wtajemniczeni twierdzą, że nagranych - i niewydanych za PRL - piosenek było więcej, tylko nie dostały pieczątki cenzury. Podobno oryginalne taśmy istnieją, a ich aktualny posiadacz jest w stanie je odstąpić, oczywiście nie za darmo.
Co może zrobić wydawca, któremu taki materiał zaproponowano? Wejście w taki projekt to wysokie koszty, bo mówimy o fizycznej produkcji płyt, poligrafii, zapłaceniu za licencję oraz tantiem autorom. Fani zespołu czekają na oryginalne nagrania, ale nie jest ich znowu tak wielu, aby liczyć na duży zysk ze sprzedaży. Archiwalia muzyczne wychodzą w kolekcjonerskich nakładach, po 500-1000 sztuk, więc może się okazać, że wydatek się nie zwróci…
Pozostało
97%
treści
Reklama