Kiedy w 2011 r. silne trzęsienie ziemi i wywołane przez nie tsunami doprowadziły do poważnej awarii elektrowni jądrowej w Fukushimie, nikt nie przewidywał ataku Rosji na Ukrainę ponad dekadę później – ani skutków dla całego kontynentu, jakie wywoła ta wojna. Tymczasem Europie mogą się teraz bardzo przydać doświadczenia Japonii, bo ona ma już za sobą gwałtowny wzrost cen energii.

Joanna Tyrowicz, ekonomistka GRAPE
Przed wypadkiem w Fukushimie koszty ogrzewania oraz prądu były porównywalne pomiędzy regionami Japonii, bo rynek energii jest w tym kraju silnie regulowany. Po awarii rząd, reagując na nastroje społeczne, wygasił wszystkie reaktory, zaś lukę po atomie zastąpił zwiększonym importem gazu. Ten zwrot poskutkował tym samym, co teraz dzieje się w Europie: skokowym wzrostem cen. Jednak nie był on jednakowy w całym kraju: w prefekturze Okinawa, która w niewielkim stopniu wykorzystywała energię jądrową, wyniósł ok. 10 proc, a w prefekturze Tokio, mocno uzależnionej od atomu, aż 40 proc. Matthew Neidell (Uniwersytet Columbia), Shinsuke Uchida (Uniwersytet Miejski w Nagoi) i Marcella Veronesi (Uniwersytet w Weronie) przeanalizowali, jaki był wpływ tych gwałtownych zmian cen energii na śmiertelność w latach 2011–2014, szczególnie wśród osób starszych.
Na skutek podwyżek spadło zużycie energii – głównie w miesiącach chłodnych. To nie jest zadziwiające, bo gdy ceny znacząco rosną, zaczynamy odmawiać sobie dóbr oraz usług, nawet jeśli takie zmiany bywają dla nas dotkliwe. Japonia – nie licząc trzech niezamieszkanych wysepek Okinotorishima, leżących na południowym krańcu archipelagu – rozciąga się między 45 do 30 równoleżnikiem szerokości geograficznej północnej i wiele jej regionów doświadcza srogich zim. Tymczasem wiele badań medycznych potwierdza, że niskie temperatury zabijają. Przy czym nie chodzi o zamarzanie w zawiei przy –20 st. C, ale o przebywanie w pomieszczeniach o niższej przeciętnej temperaturze – taki tryb życia pogarsza chroniczne problemy związane głównie z układem krążenia.
W Japonii, kraju bogatym i słynącym z długowieczności, wzrost cen energii (średnio o 20 proc.) po zamknięciu elektrowni jądrowych przełożył się na wyższą śmiertelność osób starszych o 0,028 proc. Mało? Ten wskaźnik oznacza, że w ciągu czterech lat po wypadku w Fukushimie zmarło z chłodu i zimna ok. 4,5 tys. „nadwyżkowych” osób.
Czyli takich, które nadal by żyły, gdyby koszty energii pozostały niezmienione. Dla porównania – wskutek samej katastrofy w Fukushimie, wraz z długoterminowymi skutkami napromieniowania, nadmiarowych zgonów było ok. 130.
Choć laikowi może się wydawać, że utrzymywanie nieco niższej temperatury w domu nie jest głupim pomysłem (co to za problem założyć dodatkowy sweter, prawda?), to warto nauczyć się na doświadczeniu Japonii i nie trywializować problemu, który będzie narastał. Jeśli nie zapewnimy bezpieczeństwa energetycznego osobom starszym, do ok. 189 tys. nadmiarowych zgonów z powodu pandemii będziemy dorzucać każdego dnia nadchodzącej zimy kolejne istnienia. Nie doczekają się one ani „łagodnego obniżenia inflacji”, ani nie załapią się na piętnastkę jesienią przyszłego roku. Bo nie zapewniliśmy im wystarczającego ogrzewania już dziś. ©℗