Odmienność czarnego antysemityzmu nie tkwi w mechanizmie nienawiści. Jego specyfika leży w kontekście.

Zaczęło się od koszulki. Na początku października, podczas tygodnia mody w Paryżu, raper i projektant Kanye West (ostatnio występujący pod pseudonimem Ye) zorganizował pokaz najnowszej kolekcji ubrań swojej marki Yeezy. Mało kto zapamiętał ziemiste poncha z rękawami XXL czy kozaki zrobione przez drukarki 3D. Całą uwagę publiczności pochłonęła prowokacyjna koszulka, w której zjawił się artysta - z przodu ozdobiona wizerunkiem Jana Pawła II, zaś na plecach hasłem „White Lives Matter”. To slogan grup białych suprematystów (m.in. Ku Klux Klanu) wylansowany kilka lat temu w sprzeciwie wobec ruchu Black Lives Matter.
Czarni projektanci, muzycy i aktywiści potępili modowy eksces jako rasistowski i nieodpowiedzialny, zaś jego autora uznali za pogubionego oraz nieudolnego wywrotowca z kompleksem Boga. Wprawdzie Ye już niejeden raz prowokował show-biznes (np. głosząc pochwały na cześć Donalda Trumpa i paradując w czerwonej czapeczce „Make America Great Again”), ale jeszcze nigdy dotąd obrazoburcza pasja nie zaprowadziła go w miejsce, z którego nie ma powrotu. Teraz stało się inaczej. Reakcja rapera na odrzucenie była wściekła i nienawistna: wszystkiemu winni są Żydzi.

Widownia dla nienawiści

West wylał z siebie serię antysemickich tyrad, powielając klisze, na których zbudowano XIX-wieczne teorie spiskowe. W upublicznionej na Instagramie wymianie wiadomości zasugerował raperowi P. Diddy’emu, jednemu z krytyków kontrowersyjnej koszulki, że jest kontrolowany przez Żydów. Na Twitterze zagroził, że zrobi im „death con 3”, co jest nawiązaniem do poziomu gotowości bojowej amerykańskiej armii w obliczu zagrożenia zewnętrznego. „Zabawne jest to, że nie mogę być antysemitą, bo czarni to tak naprawdę Żydzi. Poza tym Wy bawiliście się mną i próbowaliście się pozbyć każdego, kto sprzeciwia się waszej agendzie” - chlapnął West.
Do sieci wyciekły także wycięte fragmenty wywiadu, jakiego udzielił gwieździe stacji Fox News i idolowi alt-prawicy Tuckerowi Carlsonowi. To ciąg bełkotliwych monologów zawierających kolejną porcję antysemickich stereotypów i narracji spiskowych. W jednym z nich Ye insynuował, że Jared Kushner, zięć Trumpa i w czasach jego prezydentury doradca ds. Bliskiego Wschodu, wzbogacił się na pośredniczeniu w negocjacjach pokojowych między Izraelem a Palestyną (Kushner pochodzi z żydowskiej rodziny). W działalności Planned Parent hood, organizacji zapewniającej dostęp do antykoncepcji i aborcji, „odszyfrował” tajny plan kontroli urodzeń „prawdziwych Żydów”, czyli czarnej populacji.
Do tego wypływały wcześniejsze wypowiedzi Westa, dotąd niezauważone przez mainstream. Okazało się, że krótko przed paryskim incydentem rozpowiadał w stacji muzycznej Revolt TV, że „głos czarnych Amerykanów stał się własnością Żydów”, bo „mają żydowskiego menedżera”, bo grają dla „żydowskiej drużyny koszykówki” albo robią film, który będzie streamowany „na żydowskiej platformie, takiej jak Disney”.
Kryzys wizerunkowy Ye osiągnął apogeum. Z dnia na dzień wydłużała się lista firm, które skreślały go z listy klientów: od Adidasa, Balenciagi i TK Maxxa, po bank JPMorgan Chase i agencję talentów CAA. Raper ogłosił, że w jeden dzień stracił 2 mld dol. „Ci, którzy dalej robią interesy z Westem, dają nienawiści widownię” - stwierdził w „Financial Timesie” Ari Emanuel, szef Endeavor, największej na świecie agencji talentów (reprezentuje m.in. Whoopi Goldberg, Matta Damona i Denzela Washingtona).
Ale obok zerwanych kontraktów i głosów potępienia słowa popkulturowej ikony wywołały erupcję gestów solidarności antysemitów w różnych częściach kraju. Podczas meczu futbolowego na ekranie przed stadionem w Jacksonville na Florydzie przewinął się napis: „Kanye ma rację co do Żydów”. To samo hasło znalazło się na banerze, który powieszono na wiadukcie nad autostradą w Los Angeles. A gdy tamtejsze Muzeum Holokaustu zaprosiło bohatera skandalu na edukacyjną wycieczkę, profile społecznościowe instytucji zalały pogróżki i nienawistne wiadomości. Byli też tacy, którzy po słowach o potępieniu antysemityzmu od razu dorzucali, że West to showman i celebryta karmiący się uwagą innych, a zatem nie należy traktować jego ostatniego wyskoku zbyt poważnie. Donald Trump, zagadnięty o zachowanie sojusznika, bronił rapera, przekonując, że jego słowa „są często błędnie interpretowane”.
W tym samym dniu, w którym Ye ubolewał nad utratą 2 mld dol., koszykarz drużyny Brooklyn Nets Kyrie Irving zamieścił na Twitterze link do filmu „Hebrews to Negroes: Wake Up Black America” (Hebrajczycy do Murzynów: Obudź się, czarna Ameryko). To amatorskie wideo bazujące na antysemickich kliszach, obiecujące „odkrycie prawdziwej tożsamości Dzieci Izraela”. Jest tam negowanie Holokaustu, są „Protokoły mędrców Syjonu” i międzynarodowy spisek żydowskich elit zmierzający do nowego zniewolenia czarnej populacji. Wybuchła kolejna burza, ale Irving, zaprawiony w boju z faktami i nauką - jest płaskoziemcem i antyszczepionkowcem - długo ignorował apele, by się opamiętał i usunął link. Przeprosił dopiero wtedy, gdy został odsunięty od rozgrywek na czas nieokreślony. W zeszły weekend, po ośmiomeczowej przerwie, wrócił na boisko.

Czarni Izraelici

Zarówno nonsensowne enuncjacje Westa, jak i patofilm promowany przez Irvinga powielają teorię spiskową o tym, że Żydzi zawłaszczyli religijne dziedzictwo czarnej populacji. Zgodnie z tą narracją Afroamerykanie to prawowici następcy zaginionych plemion biblijnego Izraela, które po najeździe Asyryjczyków osiedliły się w Afryce Zachodniej, a stamtąd zostały w końcu porwane do niewolniczej pracy na plantacjach. Trzon tego mitu ukuli pod koniec XIX w. dwaj byli niewolnicy: Frank Cherry i William Saunders Crowdy - obaj twierdzili, że prawdziwą genealogię swego ludu poznali w boskim objawieniu.
Opowieść o czarnym posłannictwie miała wtedy przesłanie emancypacyjne: nie tylko podważała dominujące stereotypy o niższości rasowej wyzwoleńców, lecz także nadawała ich tożsamości martyrologiczną oprawę. „Idea, że niewolnictwo nie było symbolem wstydu, lecz naznaczenia narodu wybranego przez Boga, przemawiała do niektórych Afroamerykanów, stając się dla nich źródłem dumy i godności w czasach segregacji opartej na prawach Jima Crowa” - tłumaczy historyk z Uniwersytetu Nevady Jacob Dorman w książce „Chosen People” (Naród wybrany).
W latach wielkiej migracji z Południa na Północ mit starożytnej genezy Afroamerykanów dał początek ruchowi Czarnych Hebrajskich Izraelitów (Black Hebrew Israelites - BHI), konstelacji luźno powiązanych sekt, które kreatywnie rozwijają elementy nauczania i rytuały rozmaitych tradycji - nie tylko judaizmu i protestantyzmu, lecz także wolnomularstwa czy okultyzmu. Choć Czarni Izraelici nigdy nie zyskali masowej popularności, to w XX w. w kilku wielkich miastach (Nowy Jork, Chicago, Filadelfia czy Miami) ich enklawy prowadziły ożywioną działalność, zbierając różnej maści odszczepieńców: heterodoksyjnych rabinów i pastorów, czarnych nacjonalistów, szamanów, mistyków, spirytualistów i masonów (jedna z takich enklaw istnieje od lat 20. w nowojorskim Harlemie). Wpływy eklektycznych wierzeń Czarnych Hebrajskich Izraelitów odcisnęły się też w popkulturze, choćby w twórczości rapera Kendricka Lamara (szczególnie na płycie „Good Kid, M.A.A.D City”).
Antysemityzm nie jest oficjalną doktryną BHI, lecz część grup sięga po niego w swoich przekazach - w różnym nasileniu i skali zajadłości. W narracjach najbardziej radykalnych odłamów Żydzi to uzurpatorzy, którzy pozbawili czarnych tożsamości i praw narodu wybranego. W skrajnych przypadkach ideologia ta może się stać źródłem przemocy. Tak było z dwójką sympatyków Czarnych Izraelitów, którzy w grudniu 2019 r. urządzili strzelaninę w sklepie spożywczym w chasydzkiej dzielnicy Jersey City. Zabili trzy osoby.
Ekstremiści z BHI zaliczani są do wyznawców czarnego suprematyzmu, którzy wiarę w wyższość i misję swojej rasy łączą z nienawiścią do mniejszości, a czasem też użyciem przemocy. Southern Poverty Law Center, ośrodek monitorujący środowiska ekstremistów, ocenia, że w całych Stanach działa ponad 260 takich grup. Obok skrajnego skrzydła Czarnych Izraelitów największą organizacją zrzeszającą czarnych suprematystów jest Naród Islamu (Nation of Islam). Jej przywódca Louis Farrakhan to fanatyczny antysemita, przez niektórych określany nawet mianem „czarnego Hitlera” (uważa go zresztą za „wielkiego człowieka”).

Wszyscy winni

Anti-Defamation League (ADL), organizacja walcząca z antysemityzmem na świecie, podaje, że 2021 r. był szóstym rokiem z rzędu, w którym wzrosła liczba ataków na żydowską społeczność w Ameryce. Mowa o pobiciach i napaściach, aktach wandalizmu, groźbach zamachów bombowych czy kolportowaniu obelżywych ulotek. ADL naliczyła ponad 2,7 tys. incydentów, o jedną trzecią więcej niż w 2020 r., a zarazem najwięcej od 1979 r., gdy zaczęła monitorować skalę problemu.
Przyczyny wzrostu agresji wobec Żydów są niezwykle trudne do odgadnięcia. Z jednej strony od dwóch dekad odsetek Amerykanów wierzących w antysemickie stereotypy utrzymuje się na relatywnie stałym i niskim poziomie. Jak wynika z sondaży ADL, o ile w latach 60. uprzedzenia te podzielało prawie 30 proc. osób, o tyle w 2019 r. tylko 11 proc. Z drugiej strony według badania Pew Research Center z 2021 r. trzy czwarte Żydów jest zdania, że antysemityzm w USA się nasila - głównie dlatego, że ludzie mniej się z nim kryją, niż dlatego, że osób uprzedzonych przybywa. Połowa ankietowanych doświadczyła przejawów wrogości w minionym roku, a 6 na 10 przyznało, że czuje się w Ameryce mniej bezpiecznie niż 5 lat wcześniej. Na początku listopada FBI opublikowało alert o zagrożeniu dla bezpieczeństwa synagog w stanie New Jersey. Ostatnie dane agencji pokazują, że Żydzi są ofiarami ponad połowy aktów nienawiści na tle religijnym (choć stanowią tylko 2,4 proc. dorosłej populacji USA).
Badacze antysemityzmu najczęściej wiążą te trendy z rozkwitem skrajnej prawicy, który w dużej mierze jest zasługą rozbudowanej sieci alternatywnych forów i kanałów społecznościowych. Platformy takie jak Gab, Parler czy 4chan stały się matecznikami białych suprematystów i laboratoriami hybrydowych teorii spiskowych łączących stare antysemickie tropy z językiem kultury alt-tech. Ekstremizmy zaczęły też mocniej przenikać do prawicowej polityki. Od czasu zwycięskiego startu Donalda Trumpa w 2016 r. skrajne idee i poglądy coraz częściej spotykały się z pobłażaniem ze strony Partii Republikańskiej (np. teorie o „wielkim zastąpieniu” białych chrześcijan przez imigrantów).
Sam Trump prowadził niebezpieczną grę z rasistami i antysemitami, którzy głośno przyklaskiwali mu, gdy obiecywał, że „odzyska nasz kraj”. Jaskrawo obnażyła to jego oportunistyczna postawa wobec białych suprematystów maszerujących w rytm okrzyków „Żydzi nas nie zastąpią!” czy „Ziemia i krew!” na zlocie w Charlottesville w 2017 r. Zgromadzenie zakończyło się zamieszkami, w czasie których jeden z ekstremistów wjechał autem w tłum kontrdemonstrantów. Jedna osoba zginęła, a kilkadziesiąt zostało rannych. Pomimo nacisków Trump odmówił potępienia białych suprematystów - zamiast tego ku powszechnemu zdumieniu oświadczył, że przemocy są winne „obie strony”.
Stawiając znak równości między ekstremistami a protestującymi przeciwko nim aktywistami, zerwał z tradycyjną, twardą linią republikanów wobec rasistowskiego i antysemickiego marginesu partii. Komentowano, że w chwili, w której to tabu zostało przez niego przełamane, konserwatyzm stał się wywrotową doktryną. „Dziękujemy, panie prezydencie, za Twoją uczciwość i odwagę mówienia prawdy” - napisał na Twitterze były lider Ku Klux Klanu David Duke.
Według Anti-Defamation League w 2021 r. osoby powiązane z ekstremistycznymi organizacjami lub kierujące się ich ideologią odpowiadały za prawie 500 ataków na społeczność żydowską. Wyznawcą białego suprematyzmu okazał się sprawca strzelaniny w synagodze w Pittsburghu w 2018 r., który zabił 11 osób, a 6 ranił. Był to najtragiczniejszy w historii USA akt antysemityzmu. Wedle ustaleń policji zamachowiec był bardzo aktywny na kanałach społecznościowych promujących teorie spiskowe na temat Żydów.

Wstyd przyznać

Odmienność czarnego antysemityzmu nie tkwi w mechanizmie nienawiści. To te same tropy, stereotypy, figury i zafałszowania, podobne zasady wykluczania i racjonalizacje. Jest też on równie podatny na wchodzenie w układy z suprematyzmem i nacjonalizmem. Jego specyfika leży w kontekście.
Popularna opowieść o relacjach czarnej i żydowskiej społeczności koncentruje się na podzielanych doświadczeniach opresji i wspólnej walce z dyskryminacją. Przypomina się o wielkiej roli żydowskich prawników w zniesieniu segregacji rasowej na Południu czy o zaangażowaniu żydowskich aktywistów w ruch na rzecz praw obywatelskich. Jednak w historii stosunków obu uciskanych i marginalizowanych grup zawsze było też pełno napięć, resentymentów i konfliktów. „Trudno, a do tego trochę wstyd jest przyznać, że Afroamerykanie i Żydzi, z tego czy innego powodu, rywalizowali, sprzeczali się i przepychali między sobą, aby zdobyć uwagę i empatię dla swoich zmagań i niesprawiedliwości, które napotykają” - pisał niedawno na łamach „New York Timesa” Michael Eric Dyson, profesor Uniwersytetu Vanderbilta.
W czarnej kulturze szczególnie żywy stał się gniew, że okrutna spuścizna niewolnictwa nie tylko nie została uznana za godną miejsca w pamięci zbiorowej ludzkości, lecz była stale umniejszana i kwestionowana. „Cierpienie Żyda jest uznawane za część moralnej historii świata, a Żyd jest uznawany za kogoś, kto ma w niej swój wkład; w przypadku czarnych tak nie jest” - konstatował James Baldwin w eseju z 1967 r. Pisarz postawił tam hipotezę, że antysemityzm Afroamerykanów bierze się z tego, że w ich oczach Żydzi stali się białymi - beneficjentami opresyjnego systemu. Pamięć o doznanych krzywdach i upokorzeniach nader często służyła jednak za psychologiczne rozgrzeszenie przesądów wobec innych mniejszości.