Odmienność czarnego antysemityzmu nie tkwi w mechanizmie nienawiści. Jego specyfika leży w kontekście.
Zaczęło się od koszulki. Na początku października, podczas tygodnia mody w Paryżu, raper i projektant Kanye West (ostatnio występujący pod pseudonimem Ye) zorganizował pokaz najnowszej kolekcji ubrań swojej marki Yeezy. Mało kto zapamiętał ziemiste poncha z rękawami XXL czy kozaki zrobione przez drukarki 3D. Całą uwagę publiczności pochłonęła prowokacyjna koszulka, w której zjawił się artysta - z przodu ozdobiona wizerunkiem Jana Pawła II, zaś na plecach hasłem „White Lives Matter”. To slogan grup białych suprematystów (m.in. Ku Klux Klanu) wylansowany kilka lat temu w sprzeciwie wobec ruchu Black Lives Matter.
Czarni projektanci, muzycy i aktywiści potępili modowy eksces jako rasistowski i nieodpowiedzialny, zaś jego autora uznali za pogubionego oraz nieudolnego wywrotowca z kompleksem Boga. Wprawdzie Ye już niejeden raz prowokował show-biznes (np. głosząc pochwały na cześć Donalda Trumpa i paradując w czerwonej czapeczce „Make America Great Again”), ale jeszcze nigdy dotąd obrazoburcza pasja nie zaprowadziła go w miejsce, z którego nie ma powrotu. Teraz stało się inaczej. Reakcja rapera na odrzucenie była wściekła i nienawistna: wszystkiemu winni są Żydzi.
Pozostało
95%
treści
Reklama