Czytajcie „Naprawić przyszłość”, bo problemem są ci, którzy – zamknięci w swoich bańkach – czekają na zmierzch. Trzeba ich przekonać, że się mylą. Że coś jeszcze da się zrobić.

Najpierw - jako że kultura to czuła membrana - szła fala (post)apokaliptycznych powieści, komiksów, filmów i seriali. Od jakiegoś czasu jednak perspektywa końca świata całkiem realnie zasiedla rejony poważnej humanistyki. Dobre księgarnie mogłyby już spokojnie wygospodarować półeczkę na eseje o schyłku antropocenu. Na takiej półeczce stałyby obok siebie zapewne, między innymi, „Szóste wymieranie. Historia nienaturalna” (przeł. Tatiana Grzegorzewska, Piotr Grzegorzewski, Filtry 2022) i „Pod białym niebem. Natura przyszłości” (przeł. Jakub Jedliński, Filtry 2022) Elizabeth Kolbert, „Epoka człowieka. Retoryka i marazm antropocenu” (PWN 2018) Ewy Bińczyk, „Antynatalizm. O niemoralności płodzenia dzieci” (Towarzystwo Naukowe im. Stanisława Andreskiego 2020) Mikołaja Starzyńskiego, „Pamiętnik z końca świata (jaki znamy)” (Wyd. Wolno 2022) Patryka Szaja, „Ostatni ludzie. Wymyślanie końca świata” (Czarne 2021) Macieja Jakubowiaka czy „Antropocień. Filozofia i estetyka po końcu świata” (PWN 2021) Andrzeja Marca.
A to tylko fragment znacznie dłuższej listy. Nie jest oczywiście tak, że wszystko, czym współczesna humanistyka obsesyjnie się zajmuje, musi być koniecznie istotną kwestią. Ale w tym wypadku humanistyka ma rację: nadciąga coś nieprzyjemnego. Katastrofa klimatyczna? Bunt sztucznej inteligencji? Kolaps systemów rynkowej demokracji? Epoka wojen o żywność, wodę i energię? Wszystkie te końce naszego świata naraz?
Humanistyka, a przynajmniej ten jej nurt, którzy przemawia w wyżej wymienionych książkach, ma w zanadrzu coś jeszcze: dysponuje sugestywną opowieścią o likwidacji przyszłości. Czy jest to narracja ostrzegawcza? Odnoszę wrażenie, że chyba już nie - ludzka cywilizacja zdaje się w tej zrezygnowanej opowieści tak spaprana, że zasługuje na swój marny los. I niechaj sczeźnie, sugerują eseiści. Może w jej miejsce pojawi się coś lepszego.
Owe ponure wizje mają, rzecz jasna, swoje przeciwieństwo w postaci dyskursu wiary w potęgę technologicznego postępu (też dałoby się uskładać księgarnianą półeczkę) - w tej wersji będzie zawsze tylko lepiej, bo progres jest automatycznie wbudowany w mechanizm globalnej gospodarki wspieranej przez naukę. To, co dziś uważamy za niemal nierozwiązywalny problem - czyli, przykładowo, kwestię klimatu - znajdzie banalne rozstrzygnięcie. A jeśli ludzkość miałaby tego rozstrzygnięcia nie dożyć? Cóż, są na to sposoby, mówią technopostępowcy. Można się zamienić w cyborgi, załadować jaźń do pamięci komputera, polecieć na inną planetę.
Tak czy owak, na horyzoncie majaczy koniec; przyszłości albo nie będzie, albo będzie postludzka. Pytanie, które warto rozważyć, brzmi: „Czy da się coś zrobić, żeby przyszłość jednak była?”.

Niemal groteskowo

Tym w istocie zajmuje się w swojej książce kulturoznawca i semiotyk Marcin Napiórkowski. Jego praca „Naprawić przyszłość. Dlaczego potrzebujemy lepszych opowieści, żeby uratować świat” nie stanęłaby jednak ani na półeczce apokaliptyków, ani na półeczce technopostępowców - stanowi bowiem, przynajmniej w części, rodzaj rozległej metarefleksji na temat tego, jak w zglobalizowanej rzeczywistości społecznej funkcjonują rozmaite narracje; jak się je tworzy, jak wpływają na indywidualne i zbiorowe decyzje, jak porządkują przeszłość i projektują przyszłość, jak wzajemnie się zwalczają. Innymi słowy, Napiórkowski bierze na warsztat zarówno technopesymizm, jak i technooptymizm, rozkłada te dyskursy na czynniki pierwsze i pokazuje, dlaczego każdy z nich stanowi - jako wywołująca realne skutki narracja - zagrożenie dla ludzkości. Ludzkość, zdaje się mówić Napiórkowski, ma już wystarczająco dużo kłopotów, by nie dokładać sobie kolejnych w postaci opowieści prowadzących w ślepe uliczki.
„Naprawić przyszłość” należy do rzadkiego u nas - a nader popularnego w świecie anglojęzycznym - gatunku książek, które łączą teoretyczne rozważania i popularyzację nauki z emocjonalnym zaangażowaniem oraz palącą potrzebą załatwienia jakiejś konkretnej sprawy. Tą sprawą, bagatelka, jest w tym wypadku pragnienie radykalnej zmiany wzorców myślenia. Ściślej: pragnienie przekierowania uwagi na nową opowieść - opowieść o wyzwaniu, jakie stanowi ocalenie ludzkości. Brzmi tak ambitnie, że niemal groteskowo. Ale Napiórkowski, poruszając się w gąszczu idei jakimś osobliwym slalomem, daje sobie radę: to jest naprawdę ciekawa lektura.
Marcin Napiórkowski, „Naprawić przyszłość. Dlaczego potrzebujemy lepszych opowieści, żeby uratować świat”, Wydawnictwo Literackie 2022 / Materiały prasowe
Być może - lekko przestraszony wspomnianym rozmachem - nie sięgnąłbym po „Naprawić przyszłość”, gdybym nie znał poprzedniej książki Napiórkowskiego, czyli „Turbopatriotyzmu” (Czarne 2019), błyskotliwej wiwisekcji konserwatywnej retrotopii, która wraz z rządami PiS stała się oficjalną ideologią państwową w Polsce. „Turbo patriotyzm” analizował zamknięty system nacjonalistycznych pojęć, interpretacji historii, wyobrażeń na temat potencjalnych wrogów, i zestawiał go, po pierwsze, z realiami procesów dziejowych (dlaczego ludzie po okresie zachłyśnięcia się ideologią postępu pragną schronić się pod parasolem tradycji), po drugie zaś z czysto praktyczną dbałością aparatu partii i państwa o instytucjonalne i finansowe zaplecze patriotycznych emocji. Już wtedy z tekstu Napiórkowskiego przebijała mocna teza, że narracyjny monopol „patriotów” można przełamać tylko za pomocą pociągającej, przemyślanej i inkluzywnej opowieści o nowoczesności. Odnoszę zresztą wrażenie, że taka opowieść - może za wyjątkiem sugestywnej narracji o prawach kobiet - nie pojawiła się w naszym grajdole, ale za to pojawiły się pandemia i wojna, uruchamiające zupełnie inne scenariusze.
Tak czy siak - Napiórkowski to jeden z najciekawszych w Polsce specjalistów od analizy dyskursu, badania pamięci zbiorowej, rozbrajania bomb ideologicznych, śledzenia dziejów rozmaitych idei i schematów myślowych, człowiek oczytany i zdolny rozumować interdysplinarnie, w szerokiej perspektywie, od namysłu nad historiografią przez psychologię społeczną i poznawczą, socjologię, filozofię, literaturoznawstwo, historię nauki, po teorię i praktykę marketingu. W dodatku - co nie jest bez znaczenia w wypadku tak złożonej tematyki - świetnie, klarownie pisze.
Zaznaczę jednak, że „Naprawić przyszłość” ma specyficzną konstrukcję: najpierw naświetla problem - zgubne narracje bezwarunkowego postępu i bezwarunkowej apokalipsy - potem zaś dopiero (w dwóch trzecich książki) objaśnia narratologiczny aparat pojęciowy, za pomocą którego można już to obnażyć ich toksyczność, już to zainterweniować na rynku idei. Jest tu zatem trochę jak na kursie językowym: nim lektor zacznie męczyć słuchaczy gramatyką, pozwala im się zanurzyć w żywiole rozmowy, nawet jeśli wiadomo, że będą łapać piąte przez dziesiąte. Nie jestem pewien, czy u Napiórkowskiego ta konwersacyjna wolna amerykanka nie trwa odrobinę za długo - czytelnik może się w tekście zagubić, nim doczeka do szczegółowego opisu narzędzia, które ma uratować świat.

Narracja o narracji

Tym narzędziem, jak już wspomniałem, jest opowieść. Narracja. Warto tu chyba powiedzieć, że narracja to jedno z pojęć, które zrobiły niesamowitą karierę w naukach społecznych ostatnich paru dekad; narracja funkcjonuje w obiegu naukowym w roli otwieracza, który sforsuje każdą puszkę, albo klucza uniwersalnego do każdego zamka. Zaczęło się skromnie, od rosyjskich formalistów lat 20. zeszłego stulecia i ich badań nad strukturami narracyjnymi. Kongenialna „Morfologia bajki” Władimira Proppa, tworząca coś na kształt podstawowej gramatyki wątków i postaci właściwych tradycyjnej baśni, została na Zachodzie odkryta dopiero na przełomie lat 50. i 60., przyczyniając się walnie do przełomu strukturalistycznego, najpierw obecnego w refleksji kulturoznawczej i antropologicznej, potem zaś kolonizującego kolejne dziedziny wiedzy.
Następnie narracje przeniknęły do historiografii - jako dowód na jej nieobiektywny konstrukcjonizm, psychologii - w roli kategorii ułatwiającej wyjaśnienie sposobu, w jaki jednostka tworzy własną tożsamość, buduje empatię wobec swoich i innych oraz interpretuje społeczne wzorce zachowań, socjologii - jako ustrojstwo niezwykle przydatne do zrozumienia, skąd się biorą złożone konstrukty pamięci zbiorowej i dramatyczne podziały w obrębie wspólnot wyobrażonych, czy marketingu - każdą markę można zaopatrzyć w narrację biograficzną i archetypiczny wizerunek. Napiórkowski, doświadczony badacz, musiał mieć świadomość tego chaosu pojęciowego, stąd pewnie decyzja, by mówić o nim jak najpóźniej i jak najmniej.
Trzeba jednak pamiętać, że narratologia - czyli interdyscyplinarna dziedzina wiedzy zajmująca się narracjami - grzeszy tak samo jak każda inna młoda, ambitna i względnie niszowa specjalność naukowa: pragnie za pomocą wytworzonych przez siebie pojęć wyjaśniać wszystko, co się da, wchodząc na poziom ogólności, który momentami staje się problematyczny. Dlatego wolę myśleć o narracji jak o pewnym użytecznym sposobie myślenia, który - gdy uświadomić sobie jego uroczą, zwodniczą niekiedy prostotę - uruchamia w nas odruch, by porządkować wszelką wiedzę fabularnie (na poziomie doświadczenia jednostkowego i społecznego). Narracja nie jest rzeczywistością - jest uproszczonym, linearnym modelem sortującym rozmaite wydarzenia i symbole w interesujące, wartościowe ciągi przyczyn i skutków. Dość łatwo przychodzi nam to zauważyć, gdy przyglądamy się narracjom wytworzonym przez ludzi, z którymi się nie zgadzamy: opowieści stojące za rozmaitymi pseudonaukowymi teoriami są spójne i przekonujące mimo tego, że składa się na nie stek bzdur i absurdów. Gorzej, gdy chodzi o narracje, do których sami jesteśmy przywiązani.
Wydaje się, że Napiórkowski zdawał sobie sprawę również z tych felerów ujęcia narracyjnego (i z tego, że wytwarzają się tu nieustannie ciągi rekurencyjne: jego książka jest, na przykład, narracją o narracji o narracjach), dlatego „Naprawić przyszłość” stara się bazować na konkrecie - odwoływać się do rzeczywistych sporów, w które wdawały się i wdają wpływowe kręgi opiniotwórcze, forsując własne scenariusze rozwoju, przypominać dzieje przełomowych badań naukowych (także społecznych), wskazywać na siłę i słabości dawnych oraz dzisiejszych wizji przyszłości.

Nowy pozytywizm

Przy okazji lektury dowiedziałem się zresztą mnóstwa interesujących rzeczy. Nie miałem na przykład pojęcia - przed 1989 r. znajdowaliśmy się jednak przeważnie poza dyskursem na tematy cywilizacyjne - że nim nastała Jesień Ludów, świat był całkiem blisko załatwienia sprawy emisji gazów cieplarnianych raz na zawsze: upadek komunizmu w Europie Wschodniej stał się, niestety, elementem nowej narracji, która unieważniła poprzednią. „Czwartego czerwca 1989 roku demokratyczna opozycja w Polsce odnosi druzgocące zwycięstwo w wyborach. Caitlin Werrell i Francesco Femia z Center for Climate and Security ujmują to następująco: «Tadeusz Mazowiecki został pierwszym niekomunistycznym premierem w Europie Wschodniej». I nic nie było już takie samo. «Po upadku muru berlińskiego w roku 1989 sytuacja bezpieczeństwa międzynarodowego zmieniła się gwałtownie i w dużej mierze w sposób nieprzewidywalny, odwracając uwagę od długoterminowych, nietypowych rodzajów ryzyka, takich jak zmiana klimatu». Jak tu zajmować się czymś tak ulotnym (dosłownie) jak skład atmosfery, gdy na naszych oczach zmienia się porządek świata?” - pisze Napiórkowski.
Podobnie: nie znałem wspaniałej historii agronoma i badacza zbóż Normana Borlauga, chociaż w 1970 r. dostał Pokojową Nagrodę Nobla - Borlaug z uporem maniaka przez dekady walczył o udoskonalenie odmian pszenicy, przyczyniając się do zielonej rewolucji w rolnictwie i ocalając być może nawet miliard ludzi od śmierci głodowej. Takich smaczków jest u Napiórkowskiego znacznie więcej - właściwie na każdej stronie znajdzie się coś ciekawego.
Gdybym miał krótko podsumować tę długą książkę, to powiedziałbym, że jest to manifest nowoczesnego pozytywizmu. Nowoczesnego - bo odwołującego się do obecnego stanu wiedzy i narzędzi działania (nie wchodzę z braku miejsca w wątek mediów i kanałów rozpowszechniania narracji). Pozytywizmu - bo finalnie Napiórkowski formułuje coś na kształt postulatu pracy u podstaw.
Czytając „Naprawić przyszłość”, wciąż zastanawiałem się, do kogo odnosi się nawracające „my” w kolejnych sformułowaniach autora; owo „my” to, jak należy sądzić, cały zbiór ludzi, którzy nie czują mięty - w równej mierze - do apokalipsy i transhumanistycznej utopii. Ja nie czuję. Więc „my” Napiórkowskiego to również ja. Dokładam zatem swoją skromną cegiełkę, deklarując: czytajcie „Naprawić przyszłość”, nie przejmujcie się mgławicowością narratologii, bo owa mgławicowość tak naprawdę nie jest problemem w tej książce. Problemem są ci, którzy - zamknięci w swoich bańkach - czekają na zmierzch. Trzeba ich przekonać, że się mylą. Że coś jeszcze da się zrobić. ©℗