Wojny, konflikty albo zmiany granic to dramat i cierpienie ludzi. Ale jednocześnie dla ekonomistów takie zdarzenia to nie lada gratka. Nazywa się to w fachowym żargonie naturalnym eksperymentem, z którego można wyciągnąć wiele bardzo ciekawych wniosków.

Przykładem jest choćby najnowsza praca Christiana Behrensa z Uniwersytetu Québecu w Montrealu. Ekonomista skorzystał z naturalnego eksperymentu, jakim była zmiana granic wywołana pierwszą wojną w Ukrainie. Chodzi o konflikt z lat 2014–2015, który doprowadził do aneksji Krymu przez Rosję i utworzenia Donieckiej oraz Ługańskiej Republik Ludowych. Skutkiem wojny było także mocne uszczelnienie granicy Ukrainy z Rosją.
Behrens chciał dociec, jak zmiany przełożyły się na aktywność ekonomiczną granicznych regionów. Ale jak to zrobić? Można oczywiście korzystać z oficjalnych danych, lecz nie są one miarodajne – zwłaszcza w warunkach tlącego się konfliktu. W tej sytuacji Behrens postanowił skorzystać ze światła – a konkretnie z satelitarnych zdjęć pokazujących faktyczne natężenie oświetlenia emitowanego nocą. Ono dość dobrze oddaje ludzką aktywność ekonomiczną oraz poziom zamożności. Tam, gdzie coś się dzieje (żyją i pracują ludzie), tam jest jaśniej. I odwrotnie. Jeżeli dodamy do tego, że istnieją zasoby takich zdjęć satelitarnych z kilkudziesięciu lat, to mamy dość dobre narzędzie do badania zmian. I tak postąpił Behrens. Sprawdził, jak faktyczne zmiany granic między Ukrainą a Rosją po roku 2014 wpłynęły na „mapę świateł” w interesującym go regionie. Okazało się, że zmiana zaszła – i najbardziej była widoczna w dwóch miejscach.
Na Krymie mocno się rozświetliło. Zwłaszcza w jego południowej części. Zdaniem Behrensa efekt ożywienia rozciągał się dalej na wschód i objął drugą stronę Cieśniny Kerczeńskiej – okolice Noworosyjska aż po Krasnodar. Behrens interpretuje to zdarzenie jako dowód na te wszystkie teorie ekonomiczne, które głoszą, że likwidacja granicy zawsze przynosi gospodarcze ożywienie (oczywiście nie należy tego mylić z moralną albo polityczną oceną aneksji). Rozświetlenie obu stron dawnej granicy rosyjsko-ukraińskiej jest właśnie potwierdzeniem tego prawidła.
Z kolei coś odwrotnego wydarzyło się prawie 1 tys. km na północ. W rosyjskim obwodzie biełgorodzkim, czyli – patrząc od ukraińskiego Charkowa – po drugiej stronie granicy z Federacją. Tam wcześniej istniała granica, ale przed 2014 r. była dość luźna, a lokalne kontakty gospodarcze kwitły. W wyniku wzniecenia przez Rosjan wojennej zawieruchy w pobliskim Donbasie Kijów zareagował uszczelnieniem granicy. I akurat obwód biełgorodzki okazał się tego ruchu największym przegranym. Tam mocno pociemniało. Właśnie w wyniku ustanowienia dodatkowych barier. Co ciekawe, efekt ciemnienia był tu zdecydowanie silniejszy niż w Doniecku czy Ługańsku, gdzie toczyły się w tym czasie walki.
Przy okazji – patrząc na przytaczane przez Behrensa mapy satelitarne – zwraca uwagę znaczące pociemnienie zachodniej Ukrainy w latach 2014–2018. Czy to efekt masowej migracji do Polski i innych krajów Unii Europejskiej? Być może. Szkoda, że Behrens tego tematu nie eksploruje mocniej. ©℗