Do najbardziej dziwacznych marzeń lepiej się nie przyznawać. Ale... W czołówce moich od kilku dni jest takie, że kiedy już Pan powoła mnie do wieczystej chwały, a śladem pamięci po mnie pozostanie mój skromny nagrobek, któregoś pogodnego popołudnia położy na nim bukiecik stokrotek Maria Stenzel. Gdyby przyszli Ruscy i stokrotki były tylko spod lady – połóż, dziewczyno, cokolwiek, byle nie z plastiku. Ignorantom należy się wyjaśnienie: pani Maria jest libero w narodowej reprezentacji żeńskiej piłki siatkowej.

W ostatni wtorek nasze siatkarki zagrały mecz z Serbkami, mistrzyniami świata i faworytkami tegorocznych mistrzostw świata. No i grały, a właściwie mało powiedziane, że grały, one buchały ogniem greckim, świstały toporami, widłami broniły każdej barykady, a na dodatek uśmiechały się do siebie (w Polsce to cud!). Drużyna Pierścienia to przy nich amatorzy. Zagrał nasz zespół, przed mistrzostwami traktowany per noga, bodaj najlepszy mecz w swoich dziejach – by jednak przegrać. Ostatnia piłka meczu, serw z serbskiego piekła rodem trafił właśnie w Marię Stenzel. Klęska. Łzy. Bardzo dużo łez, chociaż rozegrała mecz życia. Płakaliśmy razem. Najpierw ze złości, bo, cholera jasna, zwycięstwo było o włos. A potem, to już mogę mówić tylko o sobie, się płakało z dumy.
Właśnie. Kiedy znowu byłem w stanie po prostu myśleć, pomyślałem tak: przez sto minut czułem się dumny, że mogę kibicować tak wspaniałym ludziom jak siatkarki. Nic o nich nie wiem i vice versa, a najdalej w czwartym secie (Klaudia Alagierska-Szczepaniak – bogini polskiego serwu!) dokonałem adopcji duchowej bodaj całego polskiego składu wraz z trenerem, czułem się częścią polskiej familii (trener, Włoch, też, idę o zakład), każdy nerw polskiej reprezentacji odczuwałem we własnym ciele. Do tego stopnia, że kiedy piłka uderzyła w palec pani Joanny Wołosz, też poczułem ból i też warknąłem „k...a!” No, kto nie poczuł, kto nie warczał? Zatem, krótko mówiąc, żyłem pełnią życia. Przez chwilę wróciła do mnie stara prawda, że przez życie nie należy iść samemu, tylko w zespole. Jasne, na pewno okaże się, że któraś z orlic dobrze mówi o Urbanie, a inna dobrze o Ruskich, wspólnota kibicowsko-narodowa nie jest wspólnotą absolutną. A jednak jest moc w znanym: „Będziem Pol(a)kami”.