Struktury baniek środowiskowych źle znoszą wymiany myśli. Świetnie za to hajdę (to z Mickiewicza: „Hajda na Moskala!”; cóż, Moskalem może być dzisiaj każdy). Za moich czasów (by powiedzieć prawdę, zawsze ktoś inny ma swoje, psia krew) polemiki międzyredakcyjne towarzyszyły gazetom jak markietanki wojsku.

Nieraz bywały nieuprzejme. No dobra, nie ma powodu, by przeszłość idealizować: często były płaskie i złośliwe. A jednak – były, a dzisiaj stanowią rzadkość. Jeśli już, to reprezentują dziwną odmianę kontrolowanych starć wewnętrznych, w których ktoś z redakcji prostuje nie dość słuszne wypowiedzi kogoś innego z tej samej redakcji. Co nieco sytuację ratują polemiki na terytorium oznaczonym, bezpiecznym dla reputacji gazety. Na przykład w obozie „demokratycznym” namaszczono prof. Matczaka na dyżurnego enfant terrible. Jak wiadomo, Matczak jest wzorowym antypisowcem – bo prawnikiem, czyli jest super – bo nasz. Kiedy profesor wypowiada się afirmatywnie na temat ciężkiej pracy, można dopuścić do głosów krytycznych. Nic one redakcji nie kosztują, a dają błysk radości słabszym fizycznie i psychicznie przedstawicielom młodego pokolenia, którzy chociaż przez chwilę pomyślą sobie, jakże naiwnie, że można żyć fajnie, pracując mało i bez stresu. Niechby tak jednak wzorowy antypisowiec napisał, że PiS reformuje (nie „niszczy”, „dewastuje”, „putinizuje”...) wymiar sprawiedliwości! Być może doczekalibyśmy się fali napaści – ale o polemikach radziłbym nie marzyć. Bo w sprawach kluczowych ludzie nie mogą być pobudzani do myślenia. Mają być pobudzani do zbiorowej szarży.
Za moich czasów „Gazeta Wyborcza” była potęgą, zatem odruchowo, szukając farszu do pierogów, sięgnąłem do jej stron – ale przecież polemiko-wstręt nie jest problemem konkretnej redakcji, lecz środowiska dziennikarskiego. Ile polemik z „obcymi” przeczytamy w „Do Rzeczy” czy „Newsweeku”? Słuszne przekonanie, że polemika wymaga pewnego poziomu elegancji wywodu, prowadzi do wniosku, iż jest ona formą dziaderskiego przynudzania... W czasach (czyich?) powszechnego rozhisteryzowania przekazu jakiż jest sens wytykania słabości cudzego rozumowania? Już lepiej rozprawić się z tekstem opublikowanym w innej redakcji poprzez zrytualizowaną napaść pro publico bono.