Bez mobilizacji powszechnej Rosja nie będzie w stanie pokonać Ukrainy, a przez te sześć miesięcy utraciła już mnóstwo sprzętu. Dla Moskwy największym wyzwaniem jest teraz zdolność odtworzenia sił. Z Norbertem Bączykiem rozmawia Maciej Miłosz.

Ukraińcy błyskawicznie odbili tereny wokół Charkowa. Pojawiły się już głosy, że to jedna z najlepszych wojskowych kontrofensyw w historii najnowszej. Jak pan na to patrzy?
W ostatnich tygodniach obserwowaliśmy dwa natarcia armii ukraińskiej: najpierw w obwodzie chersońskim, później w obwodzie charkowskim. I to drugie zakończyło się sukcesem. Choć przełamano pozycje rosyjskie tylko w jednym miejscu, wymusiło to na Rosjanach odwrót z całego obwodu. Sukces taktyczny zmienił się w operacyjny. To pierwsze tak duże zwycięstwo Ukraińców od początku tej wojny.
Do czego w historii najnowszej można tę kontrofensywę porównać?
Obecne walki toczą się na obszarach, na których dochodziło do bardzo intensywnych starć podczas II wojny światowej. W połowie 1942 r. na wschód od Charkowa armia III Rzeszy przeprowadziła operacje „Fridericus I” i „Fridericus II”, dzięki którym odniosła spektakularne zwycięstwo nad Armią Czerwoną. Wielu komentatorów pół żartem, pół serio porównuje działania Ukraińców właśnie do tych niemieckich operacji.
Norbert Bączyk historyk, publicysta wojskowy, współautor podcastu „Wojenne historie”. W przeszłości wieloletni dziennikarz „Polski Zbrojnej” i „Nowej Techniki Wojskowej”, redaktor naczelny magazynów „Poligon” i „Wozy Bojowe Świata”, redaktor prowadzący „Przeglądu Sił Zbrojnych” / Materiały prasowe
Jakie są analogie?
Zanim o tym, podkreślę zasadniczą różnicę: podczas II wojny walczyły olbrzymie masy wojsk. Niemiecką 6. Armię próbował w tym rejonie powstrzymać radziecki front liczący kilkaset tysięcy żołnierzy, tylko w rejonie Iziuma i Kupiańska było ich ponad 100 tys. Teraz zgrupowania są o wiele mniejsze. Według wstępnych szacunków podczas obecnej ukraińskiej ofensywy Rosjanie stracili ekwiwalent sprzętowy trzech brygad zmechanizowanych: ok. 100 czołgów, 300 wozów piechoty i transporterów opancerzonych oraz 200 środków artyleryjskich. A więc ich straty, w porównaniu do tych z II wojny, są niskie. Ale to wynika z tego, że cała armia rosyjska, która napadła w lutym na Ukrainę, jest mniej liczna niż poszczególne fronty Armii Czerwonej w 1942 r. ZSRR walczyło wtedy masami, dziś Rosjanie mają stosunkowo szczupłe siły. Zresztą obrońców jest więcej niż atakujących. To, że może dojść do klęski Rosjan w obwodzie charkowskim, było przewidywane, bo w tym regionie przewaga liczebna Ukraińców w ludziach, choć nie w wymiarze technicznym i ogniowym, była duża. Rosjanom dramatycznie brakuje żołnierzy, nie mają odwodów. Dlatego po przegraniu w jednym miejscu uciekli z całego obwodu.
Wróćmy do podobieństw.
Operację „Fridericus I” przeprowadzono w maju 1942 r., „Fridericus II” w następnym. Niemcy wyprowadzili uderzenie na Kupiańsk, w wyniku którego Armia Czerwona wycofała się za rzekę Oskoł, tracąc Kupiańsk i Izium. I dokładnie to samo wydarzyło się w ostatnich dniach. Różnica jest taka, że Niemcy zdołali przeprowadzić drugie uderzenie w okolicach Iziuma. Dzięki czemu zamknęli w kotle część wojsk ZSRR. Teraz Ukraińcy nie mieli sił na bezpośrednie uderzenie na to miasto, bo Rosjanie byli tu zbyt silni. Nie udało się ich zamknąć w kotle, ale agresorzy przeprowadzili operacyjny odwrót, choć miejscami po prostu uciekli. Niemcy wówczas Armii Czerwonej takiej szansy nie dali i zniszczyli w kotle m.in. radziecką 6. Armię.
W mediach społecznościowych pojawiają się zdjęcia sprzętu pozostawionego przez Rosjan. Ukraińcy mieli zdobyć tylko podczas kontrofensywy ok. 50 czołgów. Wtedy też tak było?
Pamiętajmy o tym, że Ukraińcy inteligentnie prowadzą swoją wojnę propagandowo. Większość zdobytych czołgów to pojazdy niesprawne. W regionie Iziumu był rosyjski polowy park remontowy. Te maszyny czekały na naprawę. Tak czy owak Ukraińcy przejęli tam około jednego batalionu czołgów.
Czyli ile?
W NATO jeden batalion czołgów to 58 maszyn. Rosyjskie oraz ukraińskie bataliony są mniejsze: 30-40 pojazdów. W tym wypadku należy więc mówić o ok. 40 czołgach. Nie ma tu żadnego porównania z przechwytywanym sprzętem podczas II wojny. Bo ta dzisiejsza, mimo ofiar i dramatyzmu, nie jest konfliktem o takiej skali sił i środków jak 80 lat temu, nie jest totalna. Ale to nie umniejsza ukraińskiego sukcesu. Ja obecną wojnę nazywam „wojną biednych” - obie armie mają relatywnie za małe siły, by realizować zadania, które przed nimi postawiono. Ukraińcy mają dużo żołnierzy, ale mało sprzętu. Natomiast Rosjanie mają dużo sprzętu, lecz mało żołnierzy. Dlatego żadna ze stron nie jest w stanie zyskać decydującej przewagi. W porównaniu z II wojną światową niezwykle niski jest też stopień użycia lotnictwa.
Nie wynika to z tego, że obrona przeciwlotnicza jest obecnie po prostu wyjątkowo skuteczna?
Ukraina ma drugą, po Rosji, najsilniejszą obronę przeciwlotniczą (OPL) w Europie. Rosyjskie lotnictwo mierzy się więc z tak silną OPL, z jaką dotychczas żadne wojsko w historii się nie zderzyło. Nawet lotnictwo aliantów podczas operacji „Pustynna burza” w 1991 r. To wynika z tego, że Ukraińcy razem z Rosjanami są spadkobiercami armii radzieckiej: a na Ukrainie Armia Czerwona miała najsilniejszą OPL na świecie. W ZSRR zakładano, że NATO zdominuje niebo i dlatego rozwijano właśnie ten rodzaj obrony. Z tego powodu Ukraińcy mają bardzo dużą liczbę zestawów średniego zasięgu S-300. Ale to jedna strona medalu.
A druga?
Rosyjskie lotnictwo jest przestarzałe. Mają dużą liczbę samolotów i śmigłowców, ale brakuje maszyn rozpoznania, tankowania w powietrzu czy dowodzenia. I doszło do kompromitacji ich lotnictwa: formalnie mając przewagę, nie było w stanie zatrzymać ukraińskich wojsk. Okazało się, że w biały dzień mogą one prowadzić operacje na głębokość 50-80 km. Dla Ukraińców to bardzo optymistyczne. Do tej pory wydawało się, że o ile Ukraińcy odnoszą sukcesy w defensywie, o tyle nie są zdolni do ofensywy w wymiarze operacyjnym. Działania w obwodzie charkowskim zadały kłam tej tezie. Przypomnę, że podczas II wojny na froncie zachodnim armia niemiecka, mając tysiące czołgów i dział oraz setki tysięcy żołnierzy, nie była w stanie prowadzić w biały dzień działań, bo lotnictwo anglosaskie każdą większą operację Niemców paraliżowało, wręcz niszczyło w zarodku.
O co mogą się teraz potknąć Ukraińcy, co może być dla nich przeszkodą?
Pierwsza faza ofensywy się zakończyła. Dynamika walk nie jest już intensywna, choć Ukraińcy próbują sforsować Donieck i dalej wypychać Rosjan z pogranicza obwodów ługańskiego, donieckiego i charkowskiego. Pytaniem otwartym pozostaje, czy Kreml znajdzie sposób na odtworzenie i zwiększenie rezerw. Ostatnia bitwa pokazuje, że Rosjanie odwodów nie mają. Być może ta porażka wymusi na nich intensywne działania mobilizacyjne. Ale to nie będzie łatwe. Jeśli by się jednak im udało, to Ukraińcy będą mieli problem.
Były w historii przypadki sytuacji podobnych trudności kadrowych i ich szybkiego przezwyciężenia?
To historia ZSRR w wojnie z III Rzeszą. Armia Czerwona po gigantycznej klęsce w pierwszych sześciu miesiącach 1941 r. zdołała w kolejnym roku odtworzyć siły liczbowo i sprzętowo. Różnica pomiędzy Rosją dziś a ZSRR wtedy jest taka, że wówczas w odbudowie armii pomagał Zachód, zwłaszcza Amerykanie i Brytyjczycy w ramach programu „Lend-Lease”. Dzisiaj Rosjanie nie mają sojuszników, którzy mogliby im pomóc w szybkiej odbudowie potencjału wojskowego.
A jak wygląda sytuacja Ukrainy?
Bez pomocy wojskowej i materiałowej z Zachodu prawdopodobnie już by tę wojnę przegrała. Choć trzeba podkreślić, że w liczbach bezwzględnych nie jest ona duża. I tak naprawdę to słabość Rosjan powoduje, że jest aż tak efektywna. Gdyby Rosjanie zaatakowali w lutym dużymi siłami, militarne wsparcie Zachodu nic by Kijowowi nie dało. Ale Rosja zaatakowała połowicznie: rzuciła ograniczone siły bez mobilizacji, na olbrzymi kraj z 40-milionową ludnością. Mimo że w czasie pokoju armia rosyjska liczy około miliona żołnierzy, to zaatakowali siłami liczącymi mniej niż 300 tys. żołnierzy.
Ta pomoc Zachodu dla Kijowa naprawdę jest nikła?
Z jednej strony niewiele, bo przekazano kilkaset czołgów, kilkaset transporterów opancerzonych i ok. 300 systemów artyleryjskich. Ale z drugiej - to jednak waży na polu walki, bo ogólne liczby używanego sprzętu w tym konflikcie nie są wielkie. Dla porównania - Amerykanie przekazali Ukrainie ok. 0,5 mln pocisków artyleryjskich, zaś Niemcy, przegrywając bitwę na Białorusi w czerwcu 1944 r., wystrzelili 0,5 mln pocisków w tydzień. Obecnie mamy wojnę relatywnie małych sił na dużych obszarach. Na dodatek te siły są nasycone sprzętem w sposób nieporównywalnie niższy niż podczas II wojny czy nawet wojny w Iraku w 1991 r.
A nie jest tak, że przez te 80 lat technika poszła tak mocno do przodu, że teraz jeden czołg wart jest kilka czołgów z tamtych czasów?
Jeśli spojrzymy na zaawansowanie techniczne zachodnich armii, to tak. Amerykanie podbili Irak w 2003 r. dwoma korpusami, mając na pierwszej linii 80-90 tys. ludzi. To podczas II wojny byłoby niewykonalne. Ale różnica jest taka: im bardziej nowoczesna i zaawansowana technicznie armia, tym mniej żołnierzy walczących na pierwszej linii. Znacznie więcej jest na tyłach - są logistykami, pilotami, operatorami dronów, artylerzystami czy łącznościowcami. Aby zwyciężyć, nie musisz mieć wielu żołnierzy na linii frontu, bo za tobą idzie potężne rozpoznanie i walec ogniowy. Piechota nie musi właściwie walczyć, tylko zajmuje zniszczone już pozycje przeciwnika. Ale tak działa armia nowoczesna. Wojna na Ukrainie jest inna, bo obu stronom brakuje amunicji i dobrego rozpoznania czy naprowadzania, a większość sprzętu jest przestarzała. Gdy Ukraińcy dostają zachodnią technikę, zyskują przewagę. To doskonale widać np. przy polskich zestawach artyleryjskich Krab z systemem kierowania ognia Topaz. Mimo że jest ich na Ukrainie niewiele, są na tyle nowoczesne, że nawet ich mała liczba robi różnicę. Dosłownie jeden czy dwa dywizjony nowoczesnej zachodniej artylerii z zaawansowanymi środkami rozpoznania, łączności i dowodzenia dają już sporą przewagę. Pomoc Zachodu najpierw pozwoliła Ukraińcom przyjąć i przetrwać atak przeciwnika, a teraz pozwala im zwyciężać. To widać również na przykładzie artylerii dalekiego zasięgu, jak np. HIMARS. Ponad 20 systemów przekazanych obrońcom zrobiło kolosalną różnicę.
Idzie jesień - jak ważnym czynnikiem będą w najbliższych tygodniach warunki atmosferyczne?
Rasputica - zjawisko, gdy tamtejsza ziemia pod wpływem deszczu zamienia się w grząskie błoto - może spowodować spowolnienie działań wojennych, lecz to nie wyklucza intensywnych walk. Na przykład w październiku i listopadzie 1943 r. Armia Czerwona prowadziła bardzo zacięte działania wojenne. Dlatego uważam, że czynnik pogodowy nie będzie kluczowy. Jeśli ma się siły, środki i dobry pomysł, to także w warunkach jesiennych można na Ukrainie prowadzić działania wojenne. Jeśli teraz walki osłabną, to raczej z powodu strat i potrzeby regeneracji sił przez obie strony.
A jak męcząca może być zima?
To nie jest rok 1812, gdy Napoleon szedł na Moskwę, czy przełom lat 1939 i 1940, gdy Rosjanie zaatakowali Finlandię. Dziś takich zim nie ma, także w Rosji, bo zmienia się klimat. Ale dla Rosjan to nie zima jest problemem. Oni mają wiele innych trudności: prawdopodobnie prezydent Putin wydaje polecenia armii, po których usłyszeniu niejeden rosyjski generał łapie się za głowę. Poza tym Rosjanie robią wszystkie możliwe błędy i pomagają Ukraińcom, jak tylko się da. Napadli na Ukrainę bez mobilizacji, zlekceważyli przeciwnika, operacja została źle zaplanowana, a teraz jest źle prowadzona. Bez mobilizacji powszechnej nie będą w stanie pokonać Ukrainy, a przez te sześć miesięcy utracili mnóstwo sprzętu. Stracili też bardzo dużo kadry, a ktoś tych mobilizowanych młodych ludzi musi szkolić i wdrażać. Dla Moskwy największym wyzwaniem jest zdolność odtworzenia i rozwinięcia sił. Tymczasem Ukraińcy przez te sześć miesięcy nie próżnowali. Przeprowadzili mobilizację i mają teraz ok. 700 tys. żołnierzy pod bronią. Odtworzyli odwody i na front mogą pewnie skierować ok. 300 tys. ludzi. Operacja charkowska pokazała, że Rosjanie nie mają żadnych odwodów i muszą budować armię od nowa. A przy sankcjach Zachodu i braku mobilizacji nie będzie to łatwe zadanie. Przez sześć miesięcy wystrzelili znacznie ponad milion pocisków i teraz muszą je pozyskać. Nie wiemy, czy to prawda, ale podobno kupują już amunicję od Korei Północnej. Powtórzę: ich główny problem to odtworzenie sił.
W jakim punkcie zmagań będziemy pod koniec roku?
Analitycy, którzy próbowali prognozować przyszłość tego konfliktu, już nie raz bardzo się pomylili. Większość nawet nie przewidziała wybuchu wojny. Niemniej uważam, że w najbliższych miesiącach będziemy obserwowali dalszą inicjatywę strony ukraińskiej, a Rosja będzie szukała sposobu na jej odzyskanie. Obawiam się też dalszej brutalizacji konfliktu ze strony Moskwy, bo w ten sposób może szukać sposobu na zneutralizowanie swojej słabości na polu walki. Mówiąc o brutalizacji, mam na myśli dalsze celowanie w infrastrukturę krytyczną: elektryczną czy centralną infrastrukturę drogową. ©℗