Konserwatyzm i konstytucjonalizm łączy nie tylko podobne brzmienie tych słów, lecz także zapach osiadłego kurzu w rzadko odwiedzanej bibliotece. Ale raz na jakiś czas kurz się gwałtownie podnosi.

To PiS denerwuje szerokie rzesze ludności, a okazjonalne strojenie się pisowców w szaty konserwatystów powoduje, że o konserwatyzmie zaczyna się mówić. Również dzięki PiS pojawiła się moda, oby nieprzemijająca, na czytanie konstytucji jako aktu oskarżenia wobec polityków posłusznych Kaczyńskiemu. To może nie jest najszlachetniejsza motywacja, ale wreszcie tekst, przecież wart poznania, a uznawany wcześniej za równie ciekawy jak instrukcja obsługi zmywarki, w końcu trafił pod strzechy. Aż się prosiło, aby ktoś napisał książkę o konstytucjonalizmie i konserwatyzmie w czasach PiS - i książka taka powstała.
ikona lupy />
Kazimierz M. Ujazdowski, „Instytucje i ich wrogowie”, Arche, Kraków 2022 / nieznane
Jej autorem jest pisowiec (były!), polityk, prawnik i wykładowca uniwersytecki, Kazimierz M. Ujazdowski, senator opozycji. Autor, by tak powiedzieć, idealny. Książka „Instytucje i ich wrogowie” oparta jest na tekstach publikowanych w ciągu kilku ostatnich lat. Ich zbiór pokazuje, że konserwatyzm w Polsce istnieje, że ma się dobrze i że nie dało się go pożenić z PiS. Pokazuje też, że polityk może być wykształconym i uważnym uczestnikiem gry politycznej; z niecierpliwością czekam na równej jakości publicystykę Elżbiety Witek i Ryszarda Terleckiego.
Dlaczego PiS nie daje rady?
Po pierwsze: konserwatywna prawica chce państwa silnego instytucjami i wspólnotami autonomicznymi wobec rządu centralnego. To we współpracy z nimi rząd osiąga zwycięstwa, w walce z nimi wykrwawia i obóz rządowy, i państwo. „Zapowiadana przez PiS skala zmian zakreśliła bardzo ambitne cele społeczne, gospodarcze, międzynarodowe. Jednak w sferze rządzenia dobre intencje nigdy nie były wystarczającą przesłanką sukcesu. (...) Problemów nie rozwiązuje się zmianami kadrowymi, ale dobrze zbudowanymi procedurami, wyposażonymi w odpowiednie kompetencje nowymi instytucjami, rzetelnością i transparencją prowadzonej polityki. Nie można sobie wyobrazić podjęcia planu Mateusza Morawieckiego, jeśli nie będzie on związany z czystymi regułami tworzenia zarządów i rad nadzorczych spółek skarbu państwa oraz instytucji decydujących o dystrybucji znaczących środków publicznych” - przestrzega Kasandra-Ujazdowski. Być może nawet, przez chwilę, wicepremier Morawiecki myślał podobnie, ale pod wpływem oczywistych wskazówek prezesa PiS przesunął termin realizacji transparencji i zdrowego rozsądku na potem, na czas po wepchnięciu swoich w miejsce „pełowskich”. Tyle że „potem” nigdy się nie ziściło. Podobnie jak „plan Morawieckiego”. Co prawda mały plan Morawieckiego - że zostanie premierem - owszem, udał się, ale już próba błyśnięcia Polskim Ładem przyniosła katastrofy każdego rodzaju.
Po drugie: konserwatywna prawica stawia na samorząd terytorialny. Zdroworozsądkowo Ujazdowski przyznaje, że (by tak rzec naukowo) lokalne przewały istnieją: „Bliska mi tradycja ideowa nigdy nie idealizowała wspólnot lokalnych, nie twierdziła, że nie mają wad [ale] samorząd terytorialny jest jednym z lepiej działających urządzeń ustrojowych niepodległej RP. (...) Stany Zjednoczone czy Francja mają liczne afery, w których biorą udział lokalni politycy. Receptą jest efektywny wymiar sprawiedliwości”. W tekście „Odnowiony samorząd przeciwko centralizmowi” przytacza zresztą przykłady złego funkcjonowania samorządów, które potrafiły np. być dziwnie uległe wobec deweloperów. Zarazem trafnie wskazuje, że zarządzanie z centrum wzmacnia, a nie osłabia patologie. Postuluje zmianę Senatu w izbę reprezentującą przede wszystkim samorządy terytorialne - symptomatyczne, jak przemilczają tę propozycję partie opozycyjne. Bo na pomyśle Ujazdowskiego straciłyby wszystkie partie, nie tylko PiS.
Po trzecie: konserwatysta docenia wyjątkową w naszych czasach okazję, by Polska znaczyła więcej niż mniej dzięki Unii Europejskiej. Pisowska prawica postawiła bardzo dużo na jedną kartę - konfrontacji z Brukselą rządzoną przez Niemcy. W istocie wśród krajów UE jest sporo niepokoju w sprawie nadaktywności Komisji Europejskiej oraz pozycji Berlina, zatem jakieś paliwo dla suwerennościowej polityki było. Jednoczesne podnoszenie flagi „reformy Unii” i flagi wyjątkowości Polski w świecie przyniosło jednak zawężenie pola realnej polityki. Wokół Warszawy żadna trwała koalicja dyplomatyczna nie może powstać, kiedy jej celem miałoby być po prostu napompowanie pozycji Polski. Niechętny naszym ambicjom establishment europejski otrzymał zresztą od PiS prezent - niekonstytucyjną i surrealistyczną reformę sądownictwa. Łatwo walczyć z Kaczyńskim, który podkłada się jako wróg niezależności sędziów od rządzącej partii...
W przeciwieństwie do głównego nurtu opinii antypisowskiej, Ujazdowski nie buduje opozycji „europejskie wartości” - „autorytarny narodowy prowincjonalizm”. Jego teksty w tej sprawie, obok błyskotliwej analizy współistnienia sędziów i polityków w III, IV i V Republice (rzecz jasna, Francuskiej), powinny stanowić lekturę obowiązkową prawicy. Nie spoilerując: spór o wyższość prawa europejskiego nad konstytucjami państw nie jest żadną polską specyfiką. Nie jest też nią obrona suwerenności. Specyfiką jest fiasko tych działań, dzięki połączeniu kompromitacji Trybunału Konstytucyjnego, naginania konstytucji dla osiągnięcia celów polityki wewnętrznej oraz haseł walki o prymat polskiego prawa i polskiego TK nad „roszczeniami UE”. Jak, raczej ze smutkiem niż nadzieją, napisze autor: „Zdolność aktywnego wykorzystania suwerenności mają tylko te państwa, które dysponują profesjonalnym rządem i niezależnym sądem konstytucyjnym”.
Teksty Ujazdowskiego mogłyby być ściągą dla konserwatywnego nurtu w polskiej polityce. Niestety, chociaż intelektualnie konserwatyzm jest silny, to w polityce jest słaby. To źle, ale lepiej, niż gdyby było odwrotnie. ©℗