Rosyjskiej armii może nie być już stać na dłuższe działania o wysokiej intensywności. By pchnąć operację do przodu, potrzebują tysięcy nowych żołnierzy i sprzętu. Im dłużej Putin zwleka z mobilizacją, tym bardziej szala zwycięstwa będzie się przechylać na stronę ukraińską

ikona lupy />
Konrad Muzyka założyciel Rochan Consulting, firmy analityczno-kosultingowej zajmującej się białym wywiadem oraz analizowaniem sił zbrojnych Federacji Rosyjskiej i Republiki Białorusi / Materialły prasowe
Z Konradem Muzyką rozmawia Maciej Miłosz
Za nami trzy miesiące wojny w Ukrainie, która - według zapowiedzi Kremla - miała się zakończyć po kilku dniach. Czy fiasko „specjalnej operacji militarnej” to wynik złej taktyki, czy kiepskiego stanu rosyjskiej armii?
Plan Moskwy zakładał atak z kilku kierunków, by pokazać Ukraińcom, iż obrona jest daremna. Rosjanie prawdopodobnie uznali, że przy zmasowanej ofensywie rząd w Kijowie skapituluje, a desant rosyjskich wojsk powietrznodesantowych w pobliżu stolicy miał tylko przyspieszyć taką decyzję. Najpewniej spodziewano się, iż po kapitulacji opór wojsk i cywili w całym kraju załamie się i wojna się skończy. Jednak Rosjanie nie wzięli pod uwagę reakcji świata, a także tego, iż Ukraińcy będą zaciekle walczyć, zaś oni sami ponosić ciężkie straty. Względne sukcesy Rosjanie odnieśli więc tylko na południu, na kierunku chersońskim.
Ale przecież przed wybuchem wojny byliśmy przeświadczeni, że armia rosyjska jest potęgą.
Wojna wyglądałaby zupełnie inaczej, gdyby Rosjanie od początku skupili się na dwóch czy trzech kierunkach uderzenia, czyli weszli do Ukrainy na południu od strony Krymu, doszli do Chersonia, ustawili linię obronną na Dnieprze. A oni wyszli za Chersoń, potem poszli w stronę Mikołajewa, skąd zostali odrzuceni i gdzie ponieśli duże straty. Zamiast atakować Kijów od północy, mogli tych sił użyć na wschodzie i pójść z większą werwą na Charków. Jeśli dodać do tego Donbas, to byłyby to trzy kierunki uderzenia. Doktryna sowiecka mówiła, że do zwycięstwa jest potrzebna gęstość siły, odpowiednia liczba jednostek na danym terenie w przeliczeniu na każdy sektor. Tymczasem Rosjanie za bardzo się rozproszyli, nie mieli sił, by przebić się przez ukraińskie pozycje. Być może armia Federacji wcale nie jest zła, ale nie była przygotowana do operacji, którą zaplanowali dla niej dowódcy.
Nie jest zła, czyli w jakim jest stanie?
Jak armia każdego państwa, siły zbrojne Federacji Rosyjskiej są zróżnicowane. Najlepiej wyszkolone i wyposażone są jednostki, które przed wojną znajdowały się w Zachodnim Okręgu Wojskowym, na granicy z NATO, oraz Południowym Okręgu Wojskowym, na granicy z Ukrainą, w rejonie Morza Czarnego. To siły, które od 2014 r. były powiększane i modernizowane - to do nich głównie trafiał nowy sprzęt. W tych okręgach ćwiczono też nowe taktyki prowadzenia operacji. To wynikało z tego, że Moskwa uważa NATO za głównego przeciwnika, z którym musi się zmierzyć.
A jednostki na wschodzie kraju?
Wschodni Okręg Wojskowy historycznie był przewidziany do prowadzenia operacji przeciwko Chinom, później doszła do tego Japonia. Ale to się w ostatnich latach zmieniło, bo współpraca Moskwy i Pekinu jest na tyle kompleksowa, że Rosjanie poczuli się swobodnie i pozwolili sobie na przerzut bardzo dużych sił ze wschodu właśnie do Ukrainy. Mówimy tu o 70-80 proc. jednostek wojsk lądowych, które znajdowały się w tamtym okręgu. To wskazuje, że relacje Rosji i Chin są bardzo dobre i Moskwa nie przewiduje obecnie jakichkolwiek problemów militarnych ze strony Chin. Ale w tym rejonie szkolenie nie było tak intensywne, to nie były siły bardzo dobrze wyszkolone, o wysokim stopniu profesjonalizacji. Co prawda oni i tak dużo ćwiczą, ale z otwartych źródeł informacji nie jesteśmy w stanie ocenić, czy te szkolenia są wystarczające. Wydawało się, że umożliwią przeprowadzanie operacji małoskalowych - działania batalionu liczącego około tysiąca żołnierzy czy kilka razy liczniejszych brygad. Atakując Ukrainę, te siły, które przyjechały ze Wschodniego Okręgu Wojskowego, wyszły z Białorusi i kierowały się na Czernihów i Kijów. Ci żołnierze całkowicie sobie nie poradzili, nie byli w stanie przedrzeć się przez ukraińskie strefy obronne. Wciąż zachodzę w głowę, czemu rosyjskie dowództwo wysłało gorzej przygotowane jednostki na ten kierunek, skoro najbardziej im zależało na zdobyciu stolicy.
Czym Rosjanie powinni zaatakować od północy?
Powinni tam posłać swoje najlepsze jednostki: 1. Gwardyjską Armię Pancerną i 20. Gwardyjską Armię Ogólnowojskową. A wysłali jednostki słabo wyszkolone i źle wyposażone, choć wspierane przez profesjonalne i dobrze przygotowane, lecz nieposiadające zbyt ciężkiego sprzętu wojska powietrznodesantowe.
Więc gdy rosyjscy spadochroniarze poruszali się kolumnami lekkich pojazdów i wpadali w zasadzki ukraińskich żołnierzy uzbrojonych w wyrzutnie pocisków przeciwpancernych, to nie mieli szans.
A więc błąd popełniło dowództwo.
Oczywiście. W efekcie wiele elitarnych ugrupowań rosyjskich wojsk powietrznodesantowych zostało rozbitych na przedmieściach Kijowa - i to jest bardzo poważna strata dla armii Federacji.
A jak pan oceni rosyjski sprzęt?
Rosjanie mają do dyspozycji dobry sprzęt pancerny. Czołgi T-72B3, T-72B3M, T-80 czy T-90 nadal są niezłe i mogą się spisać w typowej bitwie pancernej, w połączeniu z artylerią i piechotą. Gdyby dochodziło do tego typu starć, to Rosjanie by wojnę wygrali. Ukraińcy celowo unikają jednak takich potyczek, za to skupiają się na działaniach asymetrycznych, które były możliwe dzięki dostawom broni przeciwpancernej z Zachodu. Urządzają zasadzki na czołówki pancerne, konwoje z zaopatrzeniem czy konwoje zmechanizowane i likwidują je z dystansu. Pomimo swych zalet, T-90 czy T-72B3 mają małe szanse na przetrwanie spotkania z Javelinem czy NLAW. Swoją drogą to pewnie dotyczy też naszych Leopardów. Taka jest natura wojny - broń tańsza, ale bardziej manewrowa i łatwiejsza do ukrycia bywa efektywniejsza niż czołg kosztujący kilkanaście milionów dolarów, który jednak nie ma w pełni świadomości sytuacyjnej.
Co to znaczy?
Rosjanie mają przewagę w liczbie czołgów czy wojsk zmechanizowanych, lecz, np. wjeżdżając do jakiejś miejscowości czy wioski, nie do końca wiedzą, czy są tam oddziały ukraińskie, czy zostaną zaatakowani. By to wiedzieć, potrzebne jest stałe obrazowanie najbliższych okolic, którego najczęściej nie mają. Im po prostu brakuje bezzałogowców na poziomie taktycznym. Działają więc trochę po omacku, a potem nadziewają się na niespodziewane ataki czy to artylerii, czy to niewielkich grup Ukraińców wyposażonych w broń przeciwpancerną.
Jedna i druga strona publikują w sieci filmiki nagrywane przez drony.
Ogromne znaczenie dla obserwacji i dla działań bojowych ma w tym konflikcie użycie na masową skalę dronów cywilnych. Szczególnie Ukraińcy wykorzystują dużo dronów, które można kupić w zwykłych sklepach elektronicznych. One są używane m.in. do naprowadzania ognia artylerii. Problem w tym, że jak trafisz na przeciwnika, który ma rozwinięte systemy walki elektronicznej, to sygnały tych najprostszych bezzałogowców da się przechwycić - i wtedy łatwo nie tylko zniszczyć takiego drona, lecz także dokładnie określić miejsce, w którym znajduje się jego operator. I tam uderzyć. Rosjanie przed wojną chełpili się, że ich wojska do walki elektronicznej są doskonale rozwinięte. Potwierdzali to zresztą zachodni analitycy. Czytałem wiele opracowań, które mówiły, że gdy tego typu wojska wejdą na jakiś teren, to przeciwnik nie będzie nic widział, a cała jego łączność padnie, bezzałogowce nie będą latały itd. Tymczasem życie pokazało, że walki elektronicznej jako takiej praktycznie nie obserwujemy. A jak już, to na bardzo ograniczonym obszarze. Nic, co pozwoliłoby na oślepianie np. całych brygad. A tego się spodziewaliśmy. Trudno powiedzieć, dlaczego to nie funkcjonuje, bo Rosjanie to ćwiczyli.
Szczycili się także tym, że mają doskonałą obronę przeciwlotniczą. Te bańki antydostępowe rysowane na mapach okazały się bańkami mydlanymi, bo po trzech miesiącach wojny ukraińskie lotnictwo wciąż działa.
Myślę, że tu właśnie objawia się ten brak świadomości sytuacyjnej. Rosjanie po prostu często nie wiedzą, że coś lata w ich okolicy, bo np. nie mają włączonych radarów. Może to jest również związane z wyszkoleniem, bo oni nie wiedzą, jak zachować się w środowisku, w którym nie mają dużej przewagi. Trzecią kwestią są ograniczenia broni przeciwlotniczej. Nikt roztropny nie powie, że dobrze rozwinięte systemy przeciwlotnicze i przeciwrakietowe są remedium na wszystko. Te systemy też mają swoje ograniczenia, takie jak choćby krzywizna Ziemi czy pogoda. Jeśli Ukraińcy mają bardzo dobrze rozpoznane miejsca, gdzie znajdują się wojska przeciwlotnicze i przeciwrakietowe Federacji Rosyjskiej, to wiedzą, gdzie i na jakiej wysokości mogą bezpiecznie latać. Kilka tygodni temu widzieliśmy to w rosyjskim Biełgorodzie - prawdopodobnie dwa ukraińskie śmigłowce Mi-24 ostrzelały bazę paliwową. Trudno zrozumieć, dlaczego rosyjski parasol przeciwlotniczy w tym miejscu nie zadziałał. Nie wiemy, czy to obrona przeciwlotnicza nie zadziałała, czy jej tam po prostu nie było, bo nie spodziewali się ataku w tym miejscu. Być może Rosjanie zwyczajnie nie przewidzieli masowego wykorzystania bezzałogowców czy tego, że Ukraińcy mogą przenieść wojnę na przygraniczne terytorium Federacji.
Mówi pan, że sprzęt rosyjski nie jest taki zły. Ale np. pod koniec wojny w Afganistanie Amerykanie używali prawie wyłącznie pocisków kierowanych, a Rosjanie w większości używają bomb grawitacyjnych nazywanych przez niektórych „głupimi bombami”. Co nam to mówi?
To, że Rosjanie mają stosunkowo mały zapas pocisków precyzyjnych, które są przenoszone przez samoloty. Ale trzeba pamiętać, że oni codziennie dokonują precyzyjnych uderzeń, korzystając choćby z pocisków Kalibr wystrzeliwanych z okrętów czy z Iskanderów odpalanych z lądu. W sumie od początku wojny użyli ok. 2 tys. pocisków precyzyjnych, z samego terytorium Białorusi odpalili ok. 600 Iskanderów i Toczek. Wydaje się, że to tempo uderzeń precyzyjnych marynarki i wojsk lądowych utrzymuje się na podobnym poziomie. To jest jednak pewnym zaskoczeniem, bo najwyraźniej ta broń jeszcze im się nie kończy. Poza tym widać, że te uderzenia mogą być bardzo dokładne. To pokazały nam ataki na ukraińskie wyrzutnie rakietowe Smiercz czy zadaszony parking w centrum handlowym w Kijowie, gdzie był ukraiński sprzęt wojskowy. Ale też widać, że czasami ta broń chybia. Pytaniem otwartym jest to, czy ktoś wprowadził złe koordynaty, czy ona jest po prostu za mało dokładna. Tego nie wiemy. Lecz bywa tak, że Rosjanie w czasie tej inwazji dysponują mapami sprzed kilkudziesięciu lat i np. dziś te miejscowości nazywają się zupełnie inaczej. Oni przyjeżdżają na miejsce i są zagubieni.
Porozmawiajmy o czynniku ludzkim. Jedno z lotnisk, które Rosjanie zajęli, jest nieustannie ostrzeliwane przez Ukraińców, ale rosyjski sztab przez cały czas wysyła tam nowe siły, nie bacząc na straty. Z czego wynikają takie błędy?
Chodzi o lotnisko w Czarnobajewce koło Chersonia, które jest w ich rękach od początku wojny. Zapewne Rosjanie nie wiedzieli, gdzie znajduje się przeciwnik i czym dysponuje. W konsekwencji do 15 maja Ukraińcy ostrzeliwali lotnisko 20 razy, za każdym razem zadając Rosjanom straty. Nie wiem, czy to desperacja w potrzebie utrzymania tego lotniska, czy głupota. A może połączenie tych dwóch czynników. Dokładnie tak samo dowództwo postępowało w pierwszych dniach wojny, kiedy ciągłe posyłanie lekkiej piechoty do zdobycia Kijowa kończyło się stratami wśród elitarnych jednostek powietrznodesantowych. Ale siły zbrojne Federacji są organizacją, która uczy się oraz wyciąga wnioski. Można założyć, że teraz, kiedy mają mniejsze ilości sprzętu i ludzi, takie działania będą występowały rzadziej. Tak przynajmniej podpowiada zdrowy rozsądek, ale - jak wiadomo - Rosjanie pojmują zdrowy rozsądek trochę inaczej.
Nie wiemy, z czego wynikają błędy dowódców. A jesteśmy w stanie nakreślić portret przeciętnego żołnierza rosyjskiego biorącego udział w napaści na Ukrainę?
Widzieliśmy przede wszystkim żołnierzy ze Wschodniego Okręgu Wojskowego, ale najpewniej wynika to z tego, że to głównie oni popełniali zbrodnie w Buczy i Irpieniu. Ale jeśli popatrzymy na straty Rosjan, to np. wyposażona w czołgi 200. Brygada Zmechanizowana Floty Północnej, uderzająca na północ od Charkowa, poniosła bardzo duże straty. Szósta Armia Ogólnowojskowa, której sztab stacjonuje w Petersburgu, poniosła ponoć tak dotkliwe straty, że jej potencjał ofensywny przestał istnieć - ich cztery batalionowe grupy bojowe zostały zmiecione w pył. Pierwsza Gwardyjska Armia Pancerna, trzon rosyjskich wojsk lądowych na kierunku zachodnim, też poniosła bardzo ciężkie straty. A więc nie jest tak, że są tam tylko żołnierze ze wschodu, w Ukrainie walczą żołnierze z całego obszaru Federacji Rosyjskiej. Straty tych jednostek wynoszą 30-40 proc. ich potencjału.
Spójrzmy w przyszłość. Jakie scenariusze tej wojny są najbardziej prawdopodobne?
W następnych kilku czy kilkunastu tygodniach Rosjanie będą odnosili taktyczne zwycięstwa w rejonie Donbasu, w okolicach obwodu ługańskiego i donieckiego. Lecz nie mają wystarczającej liczby żołnierzy, by przeprowadzić dużą ofensywę na różnych kierunkach, tak jak na początku wojny. Więc najważniejsza obecnie kwestia dotyczy tego, czy Putin ogłosi mobilizację. Bo przy założeniu, że uda im się zająć te dwa obwody, mogą już nie mieć siły, aby kontynuować walkę. Już mówi się, że rosyjskiej armii może nie być stać na dłuższe działania o wysokiej intensywności. By więc pchnąć operację do przodu, Rosjanie potrzebują dodatkowych dziesiątek tysięcy żołnierzy i sprzętu. Im dłużej będą zwlekać z mobilizacją, tym bardziej szala zwycięstwa będzie się przechylać na stronę ukraińską. Jeśli spojrzymy na liczbę żołnierzy rosyjskich w Ukrainie i na liczbę obrońców ukraińskich, to już teraz ci drudzy mają liczebną przewagę. To, czego nie mają, to wyszkolenie i sprzęt, ale to się w ciągu kilku miesięcy znacząco poprawi. Ukraińcy będą mieli dopływ jednostek rezerwowych, które mogą przerzucać w rejon frontu. Im dłużej Rosjanie będą zwlekać z mobilizacją, tym większe szanse obrońców na wypchnięcie ich do linii z 24 lutego. Gdyby Ukraińcy poszli jednak dalej, np. na Krym, to mogłaby nastąpić jeszcze większa eskalacja działań ze strony Rosji.
Jakie skutki będzie miała ta wojna dla rosyjskiej armii?
W dłuższej perspektywie trzeba patrzeć na rosyjski budżet obronny. To będzie wskaźnik mówiący o planach Kremla i o tym, jak szybko będzie on chciał odnowić swój potencjał. Przy obecnym poziomie finansowania odbudowa sił zajmie dekadę, może nawet dwie - a mówię tylko o sprzęcie. A przecież straty ludzkie również są bardzo duże. Wiele osób skupia się na zabijanych przez Ukraińców rosyjskich generałach, ale tam zginęło znacznie więcej dowódców batalionów i mniejszych jednostek, którzy mieli wiedzę taktyczną, którzy walczyli w Syrii i w Ukrainie w 2014 r. Ta wiedza właśnie jest gubiona, bo ich miejsce zajmują oficerowie bez takich doświadczeń. Ten poziom wiedzy instytucjonalnej po tej wojnie w armii rosyjskiej będzie mocno zaburzony. Poza tym wojna w Ukrainie może doprowadzić do deprofesjonalizacji sił zbrojnych Federacji, które nie będą w stanie zatrzymać najlepszych żołnierzy, nie będą też w stanie zachęcić cywili, by wstępowali w ich szeregi. Bo choć społeczeństwo popiera wojnę, to jednak żołnierze oraz ich rodziny nie będą chcieli brać udziału w konfrontacji, w której po stronie Rosji jest tyle ofiar. Liczba poborowych, także tych utalentowanych, którzy będą chcieli podpisać kontrakt zawodowy, może się więc znacznie zmniejszyć. A to będzie miało wpływ na kondycję armii i na jej zdolność uczenia się.
A co, jeśli rosyjskie kierownictwo powie, że ten budżet na wojsko jednak dalej będzie rósł?
To prawdopodobne. Ale Rosjanie zostali odcięci od zachodnich technologii i muszą łatać dziury rodzimymi komponentami. A skoro przed wojną importowali już ich zachodnie odpowiedniki, to można założyć, że były one znacznie lepszej jakości. Tak więc nawet jeśli ta produkcja zbrojeniowa zostanie utrzymana na podobnym poziomie czy zwiększona, to będzie gorszej jakości. To też wpłynie na rosyjskie zdolności bojowe. ©℗