Paweł Kukiz jest politykiem barwnym, aczkolwiek zmarginalizowanym, trochę na własne życzenie. Jego flirt z PiS jest równie mało skuteczny, jak uprzedni związek z PSL, a przecież współdziałanie z partią rządzącą z natury powinno przynieść więcej skutków niż granie z opozycją.

Głosowanie za lex TVN było jego moralną wpadką, głosowanie za lex Czarnek ośmieszyło go – bo co to za wolnościowcy, którzy wspomagają kuratorów, partyjnych nominatów, kosztem i tak stygnącej autonomii szkół. Ale kiedy Kukiz ogłosił, że jego ruch jest „wirtualny”, że naród nie dojrzał do projektów lidera wirtualnej formacji, który w ogóle z polityki chyba sobie pójdzie, poczułem w sercu smutek. Bo co by nie powiedzieć o kukizowcach, próbowali oni wlać nadzieję w naród, że istnieje życie poza polskim matrixem.
W ramach medialno-politycznego tsunami niejeden z nas uwierzył, że żyjemy w dyktaturze. Na peryferiach zwojów mózgowych przechadza się wiedza, że arsenał „analiz” i „opisów” polskiej rzeczywistości, czerpiących pełnymi garściami z opozycyjnej narracji lat stanu wojennego, kreuje nadrzeczywistość. A niech tam! Nie mam siły mocować się z problemami współczesności. Wolę mocować się z problemem „dyktatury PiS”, bo problem złych obcych u władzy to w polskiej tradycji problem oswojony i rozpisany na głosy. Odnalazłem swój tunel emocjonalny i dobrze mi w nim. A tych q…a z drugiej strony po prostu nienawidzę i cześć. (Czy taka postawa nie przypomina postawy pisowców, którzy postanowili uwierzyć, że w 2015 r. Polska „odzyskała niepodległość”, na którą wciąż jednak dybią PO i Hołownia? Przypomina. Tak mnie więcej 1:1).
Kukizowcy próbowali opisać polską rzeczywistość wbrew schematowi i zbudować własny tunel emocjonalny, pełen niechęci do zmumifikowanych politycznych i opiniotwórczych elit popisowskich. Zapewne bez odważnej decyzji samego Kukiza, by wejść do polityki, nie mieliby swojej szansy. Szansy, jak się zdaje, zmarnowanej. Nie wystarczy złościć się na tych na górze, trzeba jeszcze umieć podstawiać im nogę. ©℗