Blockchain jest odporny na presję Rosji, doskonały do prowadzenia wojny partyzanckiej i nieczuły na słowa polityków, którzy wierzą w inwazję na wielką skałę.
Blockchain jest odporny na presję Rosji, doskonały do prowadzenia wojny partyzanckiej i nieczuły na słowa polityków, którzy wierzą w inwazję na wielką skałę.
Z najnowszych doniesień wynika, że atak na Ukrainę nie będzie inwazją, lecz „uderzeniem ograniczonym”. Mówił o tym Mikk Marran, szef estońskiej Służby Wywiadu Zagranicznego (SWZ). Urzędnik nie był tak szczegółowy jak dzienniki „Bild” czy „Sun”, które podały, gdzie zostaną stworzone więzienia dla jeńców i godzinę, o której dojdzie do ataku. W tym sensie Marran jest minimalistą. – W tej chwili, według naszej oceny, będą unikać (Rosjanie – red.) miast z dużą liczbą ludności, bo potrzeba sporo wojska, aby kontrolować takie obszary. Nie ma jednak jasności co do tego, jaką drogę mogą obrać rosyjskie wojska – mówił na spotkaniu z dziennikarzami, przedstawiając raport z działalności SWZ. Jego zdaniem „wysoce prawdopodobne” jest nasilenie walk w separatystycznych republikach Donbasu – Donieckiej i Ługańskiej.
Marran nie jest pierwszym ani ostatnim przedstawicielem Zachodu, który z detalami kreśli scenariusze wojenne. Przy okazji formułuje tezę o polityce Kremla, która ma polegać na budowaniu narracji złożonych z amalgamatu prawdy i fałszu, które przez sam fakt oceny przez pół świata tworzą nową rzeczywistość. Niezależnie od tego, czy do wojny dojdzie czy nie, wielu komentujących ten amalgamat musi ponosić konsekwencje swoich słów. Nawet jeśli Władimir Putin zatrzyma się na chwilę, rosyjska dyplomacja i tak będzie mogła skutecznie udowadniać, że ważni gracze – Joe Biden czy Boris Johnson – są paranoikami opętanymi lękiem przed Rosją. Dodatkowym bonusem jest uderzenie za pomocą tych narracji w gospodarkę kraju, który znalazł się na celowniku Kremla. Wystarczą słowa, aby z Ukrainy uciekły miliardy dolarów. Jeśli towarzyszą im gesty w postaci przeniesienia przez USA ambasady z Kijowa do Lwowa czy nowe zdjęcia z koncentracji wojsk, Rosja zyskuje podwójnie – zamęcza Ukrainę gospodarczo bez wykonywania realnych kroków wojennych.
Ukraina to duża gospodarka i wywołanie jej bankructwa poprzez narracje jest niewykonalne. Takie coś jest jednak zupełnie wyobrażalne, jeśli zmasowaną akcję wprowadzania w stan niepewności i dygotu Rosjanie zastosowaliby np. wobec Litwy, Łotwy czy Estonii.
Ukraina, którą Rosja zamęcza nieprzerwanie od 2014 r., szuka sposobów, jak przed tą presją uciec. I może właśnie dlatego jest w tej chwili trzecim państwem na świecie pod względem kapitałów zainwestowanych w kryptowaluty. Blockchain jest dla niej szansą na wyjście ze świata regulowanego nastrojami giełdy i groźbami przeciwników. Jak podaje magazyn „Wired”, obecnie Kijów za pomocą blockchainu finansuje znaczną część swojej obronności i haktywistów. Według analizującej przepływy w świecie Web 3.0 firmy Elliptic zaangażowanie Ukrainy jako państwa w kryptowaluty (nie tylko w bitcoina) przyspieszyło w drugiej połowie 2021 r. W ubiegłym roku prześledzone transakcje opiewały na sumę ponad pół miliarda dolarów (dla porównania w 2020 r. było to tylko 6 tys. dol.). Elliptic nie wlicza w to jednak prywatnych podmiotów z Ukrainy, których struktura jest na tyle nieprzejrzysta, że nie można jednoznacznie wskazać na ich powiązania ze strukturami państwowymi. Szacunki „Wired” można uznać zatem za bardzo konserwatywne.
Do zaangażowania w blockchain przyznaje się współpracujące z ukraińskimi służbami specjalnymi Centrum Myrotworeć (CM). Z jednej strony CM prowadzi i aktualizuje bazy danych na temat wagnerowców, prywatnych żołnierzy Putina zaangażowanych na Ukrainie, z drugiej gromadzi poprzez Web 3.0 kryptowaluty na zakup broni i sprzętu wojskowego. Według Elliptic w drugiej połowie ubiegłego roku Myrotworeć wszedł w krypto na sumę odpowiadającą 237 tys. dol. To wciąż niewiele, ale z potencjałem do rozwinięcia na masową skalę. Jak pisze „Wired” – Myrotworeć przeszedł na krypto po tym, jak serwis PayPal pod naciskiem Rosji zablokował przelewy podczas akcji zbierania pieniędzy na – oparty na sztucznej inteligencji – system rozpoznawania twarzy konieczny do analizowania roli wagnerowców na wschodzie Ukrainy.
Według Elliptic w podobny sposób finansują się ukraińscy haktywiści. Jedną z takich grup ma być Ukraiński CyberAlliance specjalizujący się w organizowaniu przecieków informacji i dokumentów na temat rosyjskich agend rządowych i wojska. Specjaliści od walki w sieci zainspirowali się przeciwnikami Alaksandra Łukaszenki skupionymi wokół białoruskich cyberpartyzantów, którzy mają na swoim koncie m.in. niedawne unieruchomienie białoruskich kolei.
Ukraina zalegalizowała rynek kryptowalut we wrześniu ubiegłego roku. Przyjęto wówczas ustawę pozwalającą na działanie giełd z tego obszaru. Wicepremier ds. transformacji cyfrowej Mychajło Fedorow informował wówczas w serwisie Telegram, że dzienne obroty aktywami cyfrowymi na Ukrainie wynoszą miliard hrywien. To wciąż niewiele, ale z potencjałem do zwielokrotnienia tej kwoty w sytuacji, gdyby presja wojenna na Ukrainę miała się długotrwale utrzymywać albo – tak jak w przypadku ostatniego cyberataku na Prywatbank i Oszadbank – Rosjanie zagroziliby systemowi finansowemu.
Kijów nie zdecydował się pójść śladem Salwadoru i nie zrównał kryptowalut z oficjalnym pieniądzem. Jednak prezydent Wołodymyr Zełenski zapewnia, że jest zainteresowany budowaniem „innowacyjnego rynku aktywów wirtualnych”. Jego wola w tym procesie jest zresztą najmniej ważna. Rzeczywistość, która rozwija się na Ukrainie, z definicji nie jest regulowana i poddana presji państwa. Może działać na jego korzyść tak jak w przypadku działań haktywistów czy finansowania obronności. Gdy będą chcieli z niej skorzystać sami Ukraińcy, nie będą musieli pytać o zgodę ani Zełenskiego, ani Putina. Dla ich operacji finansowych nie będą również groźni trolle rosyjscy ani codziennie podawane przez polityków i media daty inwazji. Ukraina jest państwem, które w sytuacji zagrożenia – jako pierwsze na świecie na poważnie przetestuje zdecentralizowany Web 3.0.
Reklama
Reklama