Choć Moskwa twierdzi, że w sprawie Ukrainy to NATO łamie swoje obietnice, nie jest to prawda.

Powiedzieli jedno, a zrobili drugie. No i Rosja została oszukana – to fragment wypowiedzi Władimira Putina z początku lutego. Dalej prezydent Rosji mówił m.in. o tym, że Moskwa dostała obietnicę, że „infrastruktura NATO nie zostanie przesunięta na wschód nawet o cal”, oraz dodał, że amerykański system obrony przeciwrakietowej może służyć również do strzelania pociskami ofensywnymi. Narracja rosyjskich polityków układa się w opowieść, że to Rosja jest zagrożona, że to Sojusz Północnoatlantycki jest agresorem, zaś obawy Zachodu wywołane potężnymi manewrami wojskowymi przy granicy z Ukrainą są śmieszne.
Nie są. Fakty są takie, że to Rosja najechała Gruzję w 2008 r., Ukrainę w 2014 r., a wojna u naszego wschodniego sąsiada od tego czasu wciąż się tli. Trzymając się wojennej retoryki, wypada mieć nadzieję, że prawda się obroni. Ale warto jej pomóc. Obnażyć „nieścisłości” w rosyjskiej narracji i zrozumieć uprawiany przez nią mechanizm zakłamywania rzeczywistości.
Wojna to pokój
W ubiegłym roku pod pozorem różnych ćwiczeń wojskowych (m.in. Zapad-21) Rosja zgromadziła przy ukraińskiej granicy olbrzymie siły. Według zachodnich szacunków jest to ponad 100 tys. żołnierzy i duża liczba sprzętu – m.in. pociski balistyczne krótkiego zasięgu Iskander, czołgi oraz wozy bojowe. Politycy oraz media stawiają pytanie: kiedy wybuchnie wojna?
W połowie grudnia 2021 r., po tygodniach wojskowych przygotowań, Moskwa przedstawia w końcu USA oraz NATO swoje postulaty. Jeden z proponowanych artykułów porozumienia z Waszyngtonem brzmi: „Stany Zjednoczone Ameryki wykluczają dalsze rozszerzenie Organizacji Traktatu Północnoatlantyckiego na wschód i odmawiają przyjęcia do Sojuszu państw, które wcześniej były częścią ZSRR”. Z kolei w dokumencie skierowanym do Sojuszu Północnoatlantyckiego Moskwa zaproponowała: „Federacja Rosyjska i wszyscy Uczestnicy, którzy 27 maja 1997 r. byli członkami Organizacji Traktatu Północnoatlantyckiego, nie rozmieszczają swoich sił zbrojnych oraz broni na terytorium wszystkich innych państw europejskich (…). W wyjątkowych przypadkach, gdy zaistnieją sytuacje związane z koniecznością zneutralizowania zagrożenia dla bezpieczeństwa jednego lub większej liczby Uczestników, takie rozmieszczenia mogą odbywać się za zgodą wszystkich Uczestników”. Przekładając z dyplomatycznej mowy: NATO nie może się już poszerzać, a w państwach jego wschodniej flanki, m.in. Polsce, Rumunii czy Estonii, nie mogą stacjonować siły sojusznicze. Chyba że zgodzi się na to Rosja.
„Konsekwencją hipotetycznej zgody na rosyjskie żądania byłaby fundamentalna rewizja obecnego europejskiego ładu bezpieczeństwa na korzyść Rosji i na niekorzyść państw członkowskich i partnerskich NATO (zwłaszcza państw wschodniej flanki Sojuszu, w tym Polski i Ukrainy). W szczególności oznaczałoby to prawną formalizację rosyjskiej strefy wpływów na obszarze poradzieckim (z czasowym wyłączeniem państw bałtyckich) i ustanowienie strefy buforowej bezpieczeństwa w Europie Środkowej – komentował Marek Menkiszak, szef zespołu rosyjskiego w Ośrodku Studiów Wschodnich. – Zarówno radykalna treść dokumentów, których niektóre zapisy są upokarzające dla USA, NATO i Ukrainy, jak i sam fakt ich upublicznienia sugerują, iż Moskwa nie oczekuje w rzeczywistości na nie zgody. Daleko idący i często asymetryczny na korzyść Rosji charakter oczekiwanych rozwiązań jest bowiem skrajnie trudny, a najczęściej niemożliwy do przyjęcia przez drugą stronę”.
Te dokumenty, napisane w złej wierze, doskonale pokazują jednak, jak Moskwa manipuluje. Kreml, w preambule propozycji skierowanej do NATO, podkreśla, iż stworzył projekt, kierując się zasadami m.in. Aktu stanowiącego o wzajemnych stosunkach, współpracy i bezpieczeństwie między Rosją a Organizacją Traktatu Północnoatlantyckiego. Ten akt został podpisany w 1997 r., na dwa lata przed dołączeniem Polski, Czech i Węgier do Sojuszu. – Chodziło o to, by w państwach Zachodu będących członkami NATO, a szczególnie w Stanach Zjednoczonych, zapewnić jak najszersze poparcie polityczne dla przyjęcia nowych członków. I to się udało, bo w amerykańskim Senacie w kwestii rozszerzenia Sojuszu doszło do ponadpartyjnej zgody. Za głosowało 81 ze 100 senatorów – wyjaśnia Wojciech Lorenz z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych. Z kolei dla Moskwy był to dokument uspokajający, bo rządzący wówczas Borys Jelcyn także nie chciał zgodzić się na przyjmowanie do NATO dawnych demoludów. To dlatego zapisano w akcie m.in., że strony powstrzymają się „od groźby lub użycia siły przeciwko sobie, jak również przeciwko jakiemukolwiek innemu państwu, jego suwerenności, integralności terytorialnej lub niezależności politycznej w jakikolwiek sposób niezgodny z Kartą Narodów”.
Tak więc dochodzi do paradoksu, w którym Rosja, żądając ograniczenia suwerenności innych krajów poprzez zablokowanie im możliwości zawierania sojuszy, powołuje się na dokument mówiący o tym, że sama powstrzyma się od wpływania siłą na suwerenność i niezależność polityczną innych państw.
Wycofujemy się, czyli zostajemy
Wróćmy jeszcze do wypowiedzi Putina, w której stwierdził, że Rosję oszukano. To nawiązanie do rozmowy, która odbyła się 9 lutego 1990 r. między przywódcą ZSRR Michaiłem Gorbaczowem a Jamesem Bakerem, sekretarzem stanu USA. Z odtajnionych dokumentów można się dowiedzieć, że Amerykanin zapewniał Rosjanina, iż po zjednoczeniu Niemiec Sojusz nie rozszerzy się na wschód choćby o cal. – Nie zostało to sformułowane jednak na piśmie. Zaś po powrocie z Moskwy Baker zdał sobie sprawę, że przekroczył swoje uprawnienia i poszedł za daleko. Jego zwierzchnik, prezydent George H.W. Bush patrzył na kwestię nieco inaczej. Nie tylko widział bezpieczeństwo Europy z udziałem Sojuszu, ale także z udziałem Sojuszu, który może się rozwijać, idąc na pewne ustępstwa w stosunku do Rosji – tłumaczy w podcaście „Horns of a Dilemma” historyczka Mary Sarrotte, która wydała książkę „Not One Inch: America, Russia and the Making of Post-Cold War Stalemate”. I te „pewne ustępstwa” zapisano w dokumentach – to m.in. zobowiązanie, że na terenie dawnej Niemieckiej Republiki Demokratycznej nie może znajdować się broń jądrowa. Ale żaden dokument nie stwierdza, że NATO rezygnuje z rozszerzania się na wschód.
A tak na zarzuty Putina już w 2014 r. odpowiadali przedstawiciele Sojuszu. „Wysocy urzędnicy rosyjscy twierdzą, że ich amerykańscy i niemieccy partnerzy obiecali w 1990 r., że NATO nie będzie się rozszerzać na państwa Europy Środkowej i Wschodniej, budować infrastruktury wojskowej w pobliżu granic Rosji oraz na stałe rozmieszczać tam jednostek wojskowych. Żadne takie zobowiązanie nie zostało złożone i nigdy nie przedstawiono żadnych dowodów, które stanowiłyby podstawę zarzutów Rosji. Gdyby takie zobowiązanie zostało złożone przez NATO, musiałaby to być formalna decyzja na piśmie podjęta przez wszystkie państwa członkowskie”.
Rosyjscy urzędnicy regularnie też oskarżają Sojusz, że ten narusza zasady Aktu stanowiącego, ponieważ w nowych państwa członkowskich, m.in. w Polsce i Rumunii, powstała sojusznicza infrastruktura. Chodzi o działającą bazę systemu przeciwrakietowego Aegis Ashore w rumuńskim Deveselu i polskie Redzikowo, którego budowa się opóźnia, ale ma się zakończyć w tym roku. „Zarzuty dotyczące zobowiązania się NATO do nieumieszczania infrastruktury Sojuszu blisko granicy Rosji są również nieprawdziwe. W Akcie stanowiącym NATO po raz kolejny powtórzyło, że «w obecnym i możliwym do przewidzenia środowisku międzynarodowym Sojusz będzie raczej realizować kolektywną obronę i inne zadania drogą zapewnienia niezbędnej interoperacyjności, integracji i zdolności wzmocnienia niż poprzez dodatkowe stałe stacjonowanie znaczących sił bojowych»” – w ten sposób odpowiadali Kremlowi natowscy urzędnicy po aneksji Krymu przez Rosję.
Warto pamiętać o tym, że system Aegis Ashore nie jest w stanie przechwycić rosyjskich pocisków strategicznych (to mogą zrobić instalacje rozlokowane na Alasce), zaś jednostki go obsługujące nie są znaczące – więc zarzuty Kremla stają się jeszcze bardziej absurdalne. Za to można wykazać, że to Rosja łamie postanowienia Aktu – choćby atakując Gruzję w 2008 r., najeżdżając Krym w 2014 r. czy wreszcie tworząc obecny kryzys na granicy z Ukrainą. Manipulacje czy kłamstwa można było zarzucić rosyjskim urzędnikom, choćby po niedawnej konferencji prezydenta Putina, podczas której stwierdził, że „na Donbasie dochodzi do ludobójstwa”. To nie jest prawda.
Dlatego śledząc wypowiedzi i działania rosyjskich polityków, zawsze należy sprawdzać fakty. Bo choć oficjalnie przedstawiciele rosyjskiego ministerstwa obrony zapowiedzieli koniec ćwiczeń, to na razie liczba żołnierzy i sprzętu na granicy z Ukrainą się nie zmniejsza. Szybkiego spadku napięcia i ocieplenia relacji na linii NATO–Rosja nie ma się co spodziewać. Jak stwierdził w środę Jens Stoltenberg, sekretarz generalny Sojuszu, „to jest nowa normalność”.
Tak więc dochodzi do paradoksu, w którym Rosja, żądając ograniczenia suwerenności innych krajów poprzez zablokowanie im możliwości zawierania sojuszy, powołuje się na dokument mówiący o tym, że sama powstrzyma się od wpływania siłą na suwerenność i niezależność polityczną innych państw