I przed pandemią kondycja fizyczna najmłodszych nie była dobra. Izolacje i nauka zdalna jeszcze ją popsuły, ale może nie nieodwracalnie.

Od poniedziałku do szkół wracają wszyscy uczniowie, którzy są już po feriach. Jak podkreślił w mediach minister edukacji, potrzebują normalności i wspólnoty, by odbudowywać kondycję psychiczną. Ale do szkół wrócą dzieci zmienione nie tylko mentalnie, lecz także fizycznie.
Na potrzeby diagnozy przygotowanej przez MEiN w ramach programu „Aktywny powrót do szkoły – WF z AWF” przetestowano tysiące uczniów. Badanie miało ocenić ich formę, zwłaszcza po dwóch latach pandemii. Wynika z niego, że w ostatniej dekadzie wskaźnik masy ciała (BMI) uczniów zwiększył się o 2–5 proc. Problem nadwagi i otyłości dotyczy już ponad 15 proc. badanych. Widać też przyrost obwodu talii – u chłopców o 2,5 cm na rok, a u dziewczynek o 2 cm. Znacząco też w porównaniu z 2010 r. pogorszyła się kondycja młodych ludzi.
Życie po domowemu
Leny od wybuchu pandemii też jest więcej. Ile dokładnie, nie wie, bo kilka miesięcy temu obie z mamą, by się nie denerwować, przestały wchodzić na wagę. – Zamieniłam wyjściowe ciuchy do szkoły na tzw. domowe i tyle – ucina nastolatka. Tak było wygodniej, skoro i tak na długie tygodnie jej 12-metrowy pokój stał się miejscem, gdzie śpi, uczy się, je, odpoczywa, spotyka się zdalnie ze znajomymi. – To ostatnie jest najlepsze. Komunikator zawsze mogę wyłączyć, wyciszyć, zmienić na inny, wrzucić zmienione zdjęcia lub wstawić w jego miejsce awatara. Nikt nie wie, jak wyglądam, czy jestem pomalowana, uczesana – dodaje. I czy spełnia wyśrubowane przez młode tiktokerki i inne influencerki kryteria. – Zauważyłam, że one mają pozę, w której lubią się fotografować. Bokiem do obiektywu, w krótkiej bluzeczce, by było widać brzuch. W ten sposób pokazują, jakie są szczupłe. Kiedyś chciałam być jak one. Trenowałam w domu brzuszki, byłam na diecie. Próbowałam zrzucić z bioder – Lena wskazuje palcem na swoje kobiece kształty. A dziś? – Dziś, no właśnie, nic nie muszę.
„Nie chcę”, „nie muszę” i „nie potrzebuję” sprawiły, że Lena w zasadzie przestała wychodzić z domu. Gdy w przerwach między nauką zdalną zdarzało się, że trzeba było pójść do szkoły, naciągała na głowę czarny kaptur, na dłonie przydługie rękawy bluzy i przemykała do klasy. Unikała jak ognia lekcji wuefu. Myśl, że będzie musiała się przebrać w krótkie spodenki i inni zobaczą jej uda, mroziła. Jak będzie teraz, gdy wszyscy wracają do szkół? – Nasza pani od wuefu w ramach rozgrzewki zwykle kazała nam robić dwa kółka dookoła boiska. Czuję, że dziś nie byłabym w stanie zrobić jednego. Boję się, jak wypadnę – przyznaje Lena. Pociesza ją tylko to, że najpewniej nie jest z tym lękiem jedyna w klasie.
Przyczyna czy skutek
17 proc. uczniów w Polsce wymaga natychmiastowej pomocy związanej z fatalną kondycją fizyczną. 16 proc. dzieci VI klas szkół podstawowych i 15 proc. młodzieży II klas ponadpodstawowych czują się chore, wyczerpane fizycznie, bez energii życiowej – wynika z ogólnopolskich badań zleconych przez rzecznika praw dziecka. Pokazują one również, że co 10. uczeń II klasy szkoły podstawowej w ogóle nie jest aktywny fizycznie. Wśród młodzieży to aż 27 proc.
Justyna Żukowska-Gołębiewska, psycholog dziecięca, sprzeciwia się generalizowaniu, że to wina wyłącznie pandemii. – To byłoby zbyt duże uproszczenie – ocenia. Dzieci zasadniczo potrzebują aktywności fizycznej w swoim procesie rozwoju. Pytanie, czy ich obecna kondycja jest przyczyną kryzysu psychicznego, czy raczej spadek formy psychicznej zaowocował niechęcią do ruchu. A także kto jest za to odpowiedzialny. – Nie ma jednoznacznych odpowiedzi. O tym, że zamieranie aktywności fizycznej i wzrost BMI u dzieci to tendencja światowa, mówi się od lat. Tak jak o tym, że dzieci w Polsce mają niedobór witaminy D. Najlepszym, oprócz suplementacji, remedium jest przebywanie na powietrzu.
W dyskusji o tym, co było pierwsze, Lucyna Kicińska z Polskiego Towarzystwa Suicydologicznego oraz Zespołu Roboczego ds. Prewencji Samobójstw i Depresji przy Radzie ds. Zdrowia Publicznego Ministerstwa Zdrowia nie ma wątpliwości: zdecydowanie izolacja. – Spowodowała poważne zakłócenia w schemacie codziennej aktywności. Przypomnijmy, że zamknięcie trwało wiele miesięcy, momentami mając wymiar dosłowny. Jak wtedy, gdy pojawił się zakaz wychodzenia nieletnich z domu bez opieki dorosłego – przypomina. To zaś ograniczyło przestrzeń życiową dziecka w zasadzie do domu, mieszkania, a niekiedy pokoju. Możliwości ruchu praktycznie nie było, o uprawianiu sportu nie wspominając, szczególnie że zostały zamknięte kluby sportowe, baseny, a nawet (choć na szczęście na krótko) ograniczono wstęp do parków i lasów. – Mieszkania zaczęły się więc kojarzyć z więzieniem. To rodziło frustrację, zmęczenie emocjonalne, a w konsekwencji spadek ochoty na jakąkolwiek aktywność poza tą w sieci. Tym bardziej że dzieci musiały przesiadywać po kilka godzin przed komputerem. Najpierw z powodu zajęć szkolnych, a potem by odrobić lekcje. Taki stan rzeczy spowodował, że przestały też o siebie dbać. Tygodniami nie miały jak skutecznie i bezpiecznie rozładować nagromadzonej w nich energii.
Justyna Żukowska-Gołębiewska przypomina, że dzieci są doskonałymi obserwatorami, przede wszystkim swoich rodziców. – Sama widziałam rodziny, które szukały dla siebie sposobu na ruch, nawet gdy parki były zamknięte. Wypożyczanie psa sąsiada, by spacerować w tych dniach, gdy wychodzenie bez „istotnego celu życiowego” było niewskazane. Zapuszczanie się do miejsc, które wcześniej omijało się szerokim łukiem. Byle tylko nie natknąć się na policyjny patrol – wylicza.
Jeśli jednak rodzice nie widzieli sensu dbania o kondycję, dzieci zazwyczaj też go nie dostrzegały. – Z jednej strony my, dorośli, jesteśmy mistrzami w szukaniu wymówek, dlaczego czegoś nie robimy. Z drugiej – w sytuacji, kiedy również musieliśmy przestawić życie na inne tory i niejednokrotnie walczyliśmy o utrzymanie pracy, trudno oczekiwać, by mieć w sobie entuzjazm do wspólnych przechadzek. Widzę po sobie, że aby zapewnić rodzinie funkcjonowanie na stałym ekonomicznym poziomie, muszę pracować około dwóch godzin dziennie więcej niż jeszcze pięć lat temu – tłumaczy Żukowska-Gołębiewska.
Psycholog zachęca do prostego ćwiczenia: warto sprawdzić, ile czasu spędzamy, wpatrując się bezproduktywnie w ekran telefonu, komputera, sprawdzając, co w mediach społecznościowych, podążając za sensacyjnymi linkami. Ten czas można by poświęcić na aktywność fizyczną z dzieckiem.
Ciało i duch
We wspomnianym badaniu na zlecenie RPD widać powiązanie dobrostanu psychicznego dzieci z sytuacją ekonomiczną rodzin. – Zauważam tendencję, że gdy trzeba z czegoś zrezygnować, dorosłym łatwiej przychodzi skreślenie lekcji pływania niż korepetycji z matematyki dla córki czy syna. Nawet gdy w przypadku tego ostatniego chodzi o poprawę z trójek na piątki. Myślę, że w obecnej sytuacji warto zrewidować to myślenie w oparciu o starożytną maksymę, że w zdrowym ciele zdrowy duch – ocenia Justyna Żukowska-Gołębiewska.
Eksperci zastrzegają jednak, że nie będzie łatwo ruszyć dzieci. Kiedyś wychodziły z domu, by się nie nudzić, bo na podwórku zawsze coś się działo. Dziś atrakcje mają przed monitorem. Niskim kosztem, przy nikłym wysiłku dostają tu zastrzyk adrenaliny i endorfin. To jest uzależniające – oceniają psycholodzy.
Justyna Żukowska-Gołębiewska ostrzega jednak, by próbując naprawiać sytuację, nie popełnić błędu. – Byłoby nim takie spłaszczenie komunikatu do dzieci i młodzieży, zwłaszcza do dziewcząt: jeśli zaczniecie się ruszać, ćwiczyć, poprawi się wasz wygląd, a wraz z nim nastrój. Nie wolno dzieciom w żaden sposób sugerować, że ich kondycja psychiczna zależy od wyglądu – mówi. Dodaje, że trzeba iść w kierunku myślenia o zdrowiu. Jeśli nie możesz podbiec do autobusu albo wejść na trzecie piętro bez zadyszki, to jest to sygnał, by zacząć o siebie dbać.
Mama Leny przyznaje, że ponosi część winy za kondycję córki. – Nigdy nie naciskałam, by cokolwiek trenowała. Sama tego nie lubiłam. Wolałam zakręcić się w koc z książką i to zaszczepiłam swojej córce – mówi Joanna Radomska (Lena nosi nazwisko ojca). – Uwielbiałam za to gotować i przez kuchnię wyrażałam miłość do rodziny. Mała Lenka zajadała się kotlecikami z indyczego mięsa, po które jeździło się na biobazar. A ja dokładałam do niego świeżej natki i serce mi rosło, bo potrafiła zjeść trzy za jednym posiedzeniem. Zawsze była większa od rówieśniczek. Jej wzrostem tłumaczyłam to, że nóżki zaczęły jej iść w „X”. Zainwestowałam w specjalistyczne buty ortopedyczne, które miały to korygować. Nie do końca słuchałam pediatry, który sugerował, że córce potrzeba diety i więcej ruchu – opisuje.
W czasie pandemii jej firma przeszła w tryb zdalny. Były tygodnie, gdy obie z Leną całymi dniami nie wychodziły z domu. – Najpierw wydawało mi się, że nie ma takiej możliwości, bo gdy kończyłam pracę, było już ciemno i zimno. Ale z czasem takie życie stało się wygodniejsze. Córka w domu, pod kontrolą. Wydawało mi się, że tak jest bezpieczniej. Nie naciskałam więc.
Przewrót w tył
Jędrzej – uczeń II klasy liceum, profil mat.-fiz. – ma 16 lat. – Przed pandemią robiłem masę, a w pandemii rzeźbę – śmieje się. Wspomina, że jeszcze w podstawówce nie był w stanie ani razu się podciągnąć. Kompletnie nie wychodziły mu też pompki. Zaczął trenować zaraz po tym, jak zaczęło się zdalne. Dlaczego? – No bo inaczej bym ześwirował – opowiada. Nie od razu miał pomysł, jak to robić. Zresztą również ich wuefista długo szukał formuły na lekcje. Zdarzały się takie, kiedy puszczał im do obejrzenia relacje z poprzednich igrzysk czy film instruktażowy, jak trenować boks czy curling. – Ale ostatecznie to on zmotywował nas do działania. Najpierw powtarzając, że jakakolwiek forma ruchu jest lepsza niż jego brak, potem mówiąc, że nic nie musimy, za to dużo możemy. Do mnie to trafiło.
Jędrzej na urodziny półtora roku temu zażyczył sobie hantle (takie ze zmiennym obciążeniem) i drążek do podciągania, który montuje się we framudze drzwi. Od tamtej pory regularnie trenuje. Fakt, o dziwnych porach. – Nieraz miałem spięcie z rodzicami, bo brałem się za podciąganie zwykle po tym, jak przeszedłem etap w „Wiedźminie”. Czyli zwykle po północy. A ponieważ pan od wuefu powtarza nam, że w ćwiczeniach ważny jest oddech, mama protestowała, czemu tak sapię i spać nie daję – śmieje się. Teraz już nie krzyczy, bo widzi efekty. – Gdy jeszcze przed świętami byliśmy w szkole, facet zrobił nam zajęcia w szkolnej siłowni. Okazało się, że potrafię wycisnąć nogami 60 kg. Do wakacji spróbuję się z 65 kg.
Pytamy, po co to robi. Dla siebie, dla dziewczyny, by lepiej wyglądać? – Bo chcę – odpowiada. Przekonuje, że nie ma w tym jakiejś głębokiej refleksji, przemiany jak w filmie. – U nas w domu zawsze coś robiliśmy. Wyprawy rowerowe z rodzicami w weekendy to norma, w tygodniu nigdy nie jeździliśmy samochodem, jak do sklepu, to tylko piechotą. Przed pandemią zacząłem trenować siatkówkę i byłem w tym chyba dobry. A potem, jak co chwila trafiałem na zdalne albo na kwarantannę, uznałem, że skoro nie mogę tego, to wymyślę coś innego. I tyle – ucina. Ale widać, że jest z siebie dumny.
Dumny jest też jego o rok młodszy kolega Maksymilian. Gdy nastała pandemia, trenował piłkę nożną w klubie. Był przyzwyczajony do kilku godzin sportu w tygodniu. – I nagle się skończyło. Czas po szkole miałem zawsze zorganizowany, a tu koniec lekcji i nic… Normalnie bym gdzieś poszedł, z kimś się spotkał, a i tego nie można było – opowiada.
Chłopak cały wolny czas (a miał go aż nadto) wykorzystywał więc na gry sieciowe na komputerze, w przerwach przygotowując się do egzaminu ósmoklasisty. Na biurko piętrzyły się kolejne talerze – z obiadu, deseru. Podjadał. – Plus 5 kg w kilka tygodni – podlicza ten czas. A efekt? Gdy wychodził z psem (a był to w zasadzie jedyny pretekst do wyjścia), po kilkunastu minutach rzucania mu piłki był solidnie zmęczony. Co więc sprawiło, że postanowił zadbać o siebie? – Nauczyciel wuefu – pada szybka odpowiedź. Kazał ćwiczyć i każdą aktywność dokumentować, choćby wysyłając mu skan z aplikacji zliczającej kroki. – Najpierw olałem sprawę, bo to mi się głupie wydało. I załapałem jedynkę! Kolejnej nie chciałem, więc zacząłem się ruszać i wysłać skany, zdjęcia siebie na plenerowej siłowni. Nawet mi się to spodobało. A potem przyszły pierwsze efekty. Poprosiłem rodziców, by kupili mi hantle. Zacząłem robić brzuszki – wylicza. I gdy wrócił do szkoły po przerwie na zdalnym, koledzy zauważyli efekty. Dlatego teraz ćwiczy co wieczór, przed pójściem spać. Zrobił z tego mały rytuał. – W cieplejsze dni doszedł rower. Ponieważ lubię fotografować samoloty, jeździłem nim na lotnisko. To ponad 20 km w obie strony.
Małgorzata Zaleska, nauczycielka wuefu w warszawskim liceum, twierdzi, że im starsza młodzież, tym trudniej zmobilizować ją do działania. – Co jednak nie przekreśla szans na powodzenie tego przedsięwzięcia – uśmiecha się. Spadek formy widzi już na etapie rozgrzewki. Dzieci nie mają lekkości w biegu, łapią zadyszkę, nie mają potem siły brać udziału w grach zespołowych, które wcześniej należały do ich ulubionych, jak piłka nożna czy siatkówka. – Teraz kluczowa jest rola nas, nauczycieli – podkreśla.
W jej liceum są trzy godziny sportu. Zajęcia w ramach podstawy programowej są realizowane na jednej. Na pozostałych dwóch, zblokowanych, młodzież sama decyduje, co chce robić. – I tak np. chodzimy z kijami do parku po 6–7 km. Są też rolki, joga, judo z elementami samoobrony, ćwiczenia wzmacniające, zajęcia na siłowni. Realizujemy je w zależności od pogody i chęci – opisuje. Dodaje, że deficyty edukacyjne w takich przedmiotach jak matematyka czy fizyka opisują kolejne badania. A przecież dotyczą one też sportu. – Myślę, że rolą dorosłych jest podkreślenie wartości tych lekcji. Zamiast mówić po prostu „wuef”, przypomnijmy sobie, że chodzi o wychowanie fizyczne i takie przygotowanie do aktywności fizycznej, by chęci wystarczyło na kolejne lata. Dlatego zamiast pilnować, czy uczeń prawidłowo wykonuje technicznie przewrót w tył, zadbajmy o to, by w ogóle chciał się na lekcji pojawić.
W ostatniej chwili
Anna Kozłowska pracuje jako prawniczka w międzynarodowej korporacji. Ile godzin dziennie? Odkąd przeszli na zdalne, właściwie na okrągło. Pierwsze „calle” miewa już o godz. 8, ostatnie o 20. A jak akurat trwa finalizowanie umowy z klientem, to nawet później. I dopiero potem jest czas, by odpowiedzieć na służbowe e-maile. Ma dwoje dzieci, na szczęście w I i II klasie szkoły podstawowej. Na szczęście, bo najmłodsi uczniowie najdłużej w pandemii siedzieli w szkolnych ławkach. – Co nie zmienia tego, że miałam wobec dzieci olbrzymie wyrzuty sumienia. Po odebraniu ze szkoły sadzałam je zwykle przed telewizorem (na szczęście w domu komputery są tylko dla dorosłych), sama zakładałam słuchawki na uszy i tylko krążyłam od salonu do sypialni, która przekształciła się w gabinet. Podstawiałam im obiad, zabierałam brudne naczynia, zmieniałam kanał, gdy kończyła się jedna ulubiona bajka i szukałam kolejnej – wspomina. Przekupywała je drobnymi słodkimi przekąskami, np. z ulubionymi czekoladowymi kulkami, w ten sposób zyskując dla siebie więcej czasu i spokoju. Przyznaje, że jej dzieci są przyzwyczajone do takiego stanu. Ona jednak w pewnym momencie poczuła, że traci kontrolę nad tym, co oglądają i ile siedzą przed telewizorem. Pół roku temu zaczęła wprowadzać zmiany. Stara się wygospodarowywać kilka razy w tygodniu przynajmniej półtorej godziny na wspólny spacer. Nie jest łatwo, bo potem zwykle musi nadrabiać sprawy zawodowe wieczorami. Ale nie jest łatwo również dlatego, że musiała zmobilizować samą siebie do wyjścia z wygodnych dresów. – Odkrywamy okolicę. Polubiliśmy wyprawy do mokotowskiego fortu. Wspinamy się przez zarośla, udając podróżników, zaglądamy do opuszczonych fortyfikacji – opisuje. Zaskoczyła ją reakcja dzieci. – Weszły w klimat od razu. Po takich intensywnych spacerach są pozytywnie zmęczone. Telewizor pozostał, ale zszedł na drugi plan, bo teraz dzieci przygotowują się na kolejne wyprawy. Rysują mapy skarbów, składają z papieru nakrycia głowy (na piracki wzór). A ostatnio mąż schował na naszej ulubionej trasie „skarb”, wymarzone przez dzieci pop ity (zabawki z gumowymi wypustkami, które wypycha się palcami). Nie muszę mówić, jaką frajdę sprawiło im ich odnalezienie – Anna uśmiecha się na to wspomnienie. Dziś jest pewna, że refleksja przyszła do niej w ostatniej chwili. – Wystarczy, że pandemia zabrała nam, dorosłym, dotychczasowe życie, a zdalna praca bez końca wpędziła w psychiczne problemy. O mały włos nie odebrałam dzieciom części dzieciństwa.
Doktor Lidia Czarkowska, psycholog i socjolog, prywatnie mama czwórki dzieci, mówi o zatrzymaniu na dwa lata na niespotykaną dotąd skalę. Praca z domu, nauka z domu. Wszystko z domu dla tysięcy ludzi. – I jeśli nie było zdrowych nawyków z lat wcześniejszych, to dzieci nie miały żadnych powodów, by się ruszać – mówi. Przekonuje, że jesteśmy konglomeratem psychofizycznym. Na bezruch reagujemy apatią, apatia rodzi bezruch. – Ludzki mózg potrzebuje stymulacji, zmian. Gdy jest pozbawiony interakcji, spada motywacja do czegokolwiek. Dodatkowo w sytuacji kryzysu koncentrujemy się na kwestiach absolutnie koniecznych, a do takich trzeba zaliczyć utrzymanie pracy, płynności ekonomicznej.
Doktor Czarkowska przypomina, że o szkodliwości zbyt długiego czasu przed komputerem wiedzieliśmy już wcześniej. I nie chodzi tylko o uzależnienie psychiczne, lecz także o to, że już samo długotrwałe siedzenie szkodzi. – Ściśnięta przepona skutkuje płytszym oddechem, gorszą wentylacją, do tego dochodzą bóle kręgosłupa, drętwienie kończyn, na które dziś skarżą się też dzieci – mówi. Dlatego okres, w który wchodzimy teraz, nazywa rehabilitacją po długotrwałej hospitalizacji. – Może to nieco na wyrost, ale niewiele – mówi. ©℗
Deficyty edukacyjne w takich przedmiotach jak matematyka czy fizyka opisują kolejne badania. A przecież dotyczą one również sportu