Jak co roku przyznaję tytuł Ekonomisty Roku. To oczywiście nic innego jak wyraz czysto subiektywnych preferencji niżej podpisanego. Symboliczne wyróżnienie ma również od lat charakter autorskiego podsumowania mijających 12 miesięcy w światowej ekonomii.

Tegoroczny tytuł przyznaję zbiorczo specjalistom zajmującym się badaniem procesów inflacyjnych. Ze szczególnym uwzględnieniem takich postaci jak: Claudia Sahm (Fed), Servaas Storm (Uniwersytet Techniczny w Delft w Holandii) i Enzo Rossi (Narodowy Bank Szwajcarii i Uniwersytet w Zurychu). Powód dla tego wyróżnienia jest oczywisty. Inflacja – po latach przebywania na marginesie debaty publicznej – zaliczyła w 2021 r. spektakularny powrót na scenę dziejów. A potrzeba, by zrozumieć jej przyczyny, naturę i konsekwencje, znów stała się paląca.
Od Ekonomistów Roku 2021 dowiedzieliśmy się, że anachronizmem jest uważać inflację ze zjawisko tylko monetarne (jak uczył ojciec chrzestny neoliberalizmu Milton Friedman). To znaczy, że wzrost cen nie bierze się wyłącznie z większej ilości pieniądza wpompowanego w gospodarkę. Gdyby tak było, to z drożyzną mielibyśmy do czynienia dużo wcześniej, bo przecież niskie stopy procentowe i ofensywy fiskalne praktykowane są na Zachodzie (zwłaszcza w USA) od dekady.
Skąd bierze się więc teraz inflacja w Polsce, strefie euro czy USA? Wyróżnieni ekonomiści dają nam kilka ciekawych tropów potrzebnych do rozwiązania tej zagadki. Enzo Rossi wskazuje na kluczową rolę wzrostu cen energii. Odbijając się od jego toku rozumowania, można postawić pytanie, czy nie zmierzamy dziś w stronę nowego szoku paliwowego? Podobnego do kryzysu naftowego z lat 70., gdy ceny ropy wzrosły nagle o kilkaset procent. Przy czym dziś drożejącym na potęgę składnikiem produkcji są oczywiście gaz i prąd (rosnące ceny praw do emisji CO2). Ale efekt może być podobny – wpadnięcie gospodarek w spiralę wysokiej inflacji i niskiego wzrostu. Czyli stagflację.
Z kolei Servaas Storm i Claudia Sahm zwracają uwagę na to, jak mocno obecny wzrost cen jest związany z trwającym od trzech dekad wzrostem poziomu nierówności. Pokazują oni, że podwyższona inflacja może być w obecnych okolicznościach paradoksalnym lekiem na neoliberalizm. Pod warunkiem że wzrost cen nie przekroczy wzrostu płac. Czyli – mówiąc wprost – że nie zatriumfuje anachroniczne myślenie, że na wysoką inflację trzeba reagować szybkimi wzrostami stopy procentowej. Oby. Czego sobie i państwu życzę w nadchodzącym 2022 r.
Od Ekonomistów Roku 2021 dowiedzieliśmy się, że anachronizmem jest uważać inflację za zjawisko tylko monetarne (jak uczył ojciec chrzestny neoliberalizmu Milton Friedman). To znaczy, że wzrost cen nie bierze się wyłącznie z większej ilości pieniądza wpompowanego w gospodarkę
W poprzednich latach wyróżnieni zostali:
  • 2020 – Pavlina Tcherneva. Za książkę „W sprawie gwarancji zatrudnienia”, w której pokazała, jak można w warunkach realnego kapitalizmu wybić zęby potworowi bezrobocia. I to raz na zawsze.
  • 2019 – propagatorzy nowoczesnej teorii pieniężnej Stephanie Kelton i Pavlina Tcherneva oraz nieżyjący prekursor tzw. finansów funkcjonalnych Abba Lerner.
  • 2018 – Karol Marks. Za to, że mimo upływu 200 lat od jego urodzin wiele analiz ekonomicznych niemieckiego filozofa wręcz zyskało na aktualności.
  • 2017 – Anthony Atkinson, Simcha Barkai i Branko Milanović. Za badania nad różnymi twarzami współczesnych nierówności.
  • 2016 – Dani Rodrik. Autor szeregu prac prezentujących krytykę neoliberalnego podejścia do zjawiska globalizacji.
  • 2015 – Janis Warufakis. Za heroiczną (choć nieudaną) próbę wykorzystania doświadczeń heterodoksyjnego ekonomisty w pracy ministra finansów Grecji. W samym środku kryzysu zadłużeniowego strefy euro.
  • 2014 – Thomas Piketty. Za rozpoczęcie „Kapitałem w XXI wieku” wielkiej debaty o nierównościach ekonomicznych.
  • 2013 – Michał Kalecki. Nagroda dla zmarłego w 1970 r. polskiego ekonomisty, którego pionierskie prace stały się po kryzysie roku 2008 inspiracją dla wielu współczesnych ekonomistów na całym świecie. ©℗