Połowa Polaków obawia się, że ceny będą rosły znacznie szybciej niż obecnie. Nic zatem dziwnego, że zaczynamy wdrażać konkretne strategie oszczędzania.

Zacznijmy od piekarni. Pieczywo tostowe pszenne, do tego kawałek chleba gruboziarnistego i kilka bułek na kanapki do szkoły dla dzieci. 32 zł. Potem spożywczy. Masło, trochę sera, wędliny. I drugie tyle. Starcza na cztery dni. A to tylko ułamek wydatków. W pandemii doszły nowe – wylicza Paulina Jedlińska. Mieszka w Warszawie. Ma dwoje dzieci – syna i córkę – w szkole średniej. Oboje na zdalnym zaczęli mieć problemy z matematyką i fizyką. – Zorganizowaliśmy im korepetycje ze znajomymi, którzy mają dzieci w podobnym wieku. Dla nas to koszt 200 zł miesięcznie. Pieniądze muszą się znaleźć, bo córka jest w klasie maturalnej, syn dopiero zaczął liceum – wylicza Paulina. Postawiła więc sobie cel: koniec z marnowaniem żywności. I to naprawdę koniec.
Monika Zielińska wraz z mężem po latach tułania się po wynajmowanych mieszkaniach postanowili zaryzykować i kupić własne. Pół roku czekali, bo bank wziął ich pod lupę. W końcu, trzy tygodnie temu, dostali kredyt. Wzięli 700 tys. na 30 lat. Kupili dom, 95 m kw. pod Warszawą. Dobra lokalizacja, bo niedaleko stacji kolejowej – do centrum jedzie się 20 minut. Oszczędności poszły na wkład własny i koszty notarialne. Wiszącą w powietrzu decyzję o podwyższeniu stóp procentowych wkalkulowali w ryzyko zakupu. – Założyliśmy, że rezygnujemy z atrakcji, jak wyjście z dziećmi do kina czy do planetarium. Taki seans dla naszej rodziny to ok. 100 zł. Zeszliśmy z kosztów benzyny – przestawiliśmy się na kolej i rowery, przestaliśmy kupować ubrania dla dzieci w sklepach. Zamiast tego wyszukujemy okazje w mediach społecznościowych, gdzie ludzie wyprzedają ciuchy za bezcen – opowiada Monika.
Do obaw związanych z pandemią i przyszłością branż doszły nowe. O to, jak zwyżkujące ceny, inflacja i stopy procentowe przełożą się na domowe budżety. Jak wynika z raportu „Nastroje konsumenckie Polaków 2021”, coraz ostrożniej podchodzimy do wydawania pieniędzy. W III kw. tego roku ok. 40 proc. z nas zamierzało ograniczyć wydatki – zwłaszcza na odzież, alkohol oraz sprzęt RTV i AGD. Jako powód prawie dwie trzecie ankietowanych wskazywało rosnące ceny, a około jedna czwarta – pogorszenie sytuacji gospodarczej kraju i brak oszczędności. Co piąty konsument podawał obawę przed utratą pracy.
– Badania przeprowadzone przez GfK wskazują, że jako konsumenci zaczynamy mocniej odczuwać, jak kurczy się zasobność naszego portfela. Połowa Polaków obawia się, że ceny będą rosły znacznie szybciej niż obecnie. Nic zatem dziwnego, że zaczynamy wdrażać konkretne strategie oszczędzania. Rezygnujemy z produktów, bez których możemy się obyć – co dotyczy nie tylko codziennych zakupów, lecz także dóbr trwałych. Prawie 40 proc. Polaków twierdzi, że to nie jest dobry czas na zakupy – tłumaczy Dominika Grusznic-Drobińska, dyrektor w GfK. Stąd też m.in. rosnąca popularność programów lojalnościowych pozwalających wydawać mniej w sklepach. Niedawno opublikowane badanie ARC Rynek i Opinia pokazuje, że w 2021 r. korzystało z nich dwie trzecie dorosłych Polaków. To wzrost o 5 pkt proc. w stosunku do poprzedniego roku.

Tryb eko

Przed pandemią Paulina Jedlińska robiła raz w tygodniu przegląd lodówki, raz na miesiąc zamrażarki. W koszu lądowały niemałe kawałki sera żółtego, wylewała mleko z kartonika. Do śmietnika trafiały też rybne filety czy mrożone warzywa. – Byliśmy niefrasobliwi – przyznaje. – Na przykład w piątek smażyłam kotlety na kilka dni, po czym w weekend całą rodziną stołowaliśmy się w restauracjach albo w barze przy kinie. Kawiarka w domu też stała nieruszona, bo w drodze do biura czy na spotkanie kupowałam napój w sieciówce – mówi Paulina. Gdy przyszła pandemia i zamknięto gastronomię i galerie, jej rodzina znalazła się w grupie tych, które początkowo odczuły niewielkie oszczędności. – Ale to trwało chwilę, bo zjadły je rosnące ceny jedzenia. Do tego pojawiły się nowe wydatki, jak wspomniane korepetycje, lepsze łącze internetowe i laptop dla syna, bo stary tablet odmówił współpracy z Teamsami – opowiada. Jej pensja nie urosła w tym czasie ani o złotówkę.
Cała rodzina wrzuciła więc tryb eko. – Wyliczyłam, ile mniej więcej potrzebujemy pieczywa. Miałam fazę na pieczenie własnego, ale ponieważ talentu nie mam, to po kilku porażkach uznałam, że nie ma co grzać piekarnika. Odeszło też przypadkowe jedzenie na mieście. Wcześniej było tak, że córka i syn zamawiali w restauracji fast food – dwa razy duże frytki, hamburgera, shake’a i napój. Razem ok. 50 zł. Mąż brał rybę z surówkami, ja sałatkę z kurczakiem w zestawie z zupą dnia, co dawało drugie tyle. Podobnie gdy zachciało nam się czegoś słodkiego. Cztery kubeczki czekolady na ciepło w kawiarni przy Nowym Świecie to prawie 100 zł. Dziś, jak mamy w planie wspólną wyprawę, robię jedzenie na wynos. Z jednego weekendu w ten sposób mamy nawet 200 zł oszczędności. Z planowania jedzeniowych zakupów w tygodniu – kolejne 100 zł.
Uzbierane pieniądze wydają na edukację. A jak się uda, trochę odkładają. – Jeśli czegoś dobrego nauczyła nas ta pandemia, to właśnie życia w duchu less waste – zaznacza Paulina.
Z badania wykonanego na zlecenie Rejestru Dłużników BIG InfoMonitor wynika, że odsetek osób tracących na zakupach spożywczych spadł z 55 proc. dwa lata temu do 48 proc. obecnie. Autorzy zwracają uwagę, że wrzesień był kolejnym miesiącem rosnących cen produktów spożywczych (o 4,4 proc. względem analogicznego okresu w 2020 r.). Porównując zmiany cen z ostatnich dziewięciu miesięcy do sytuacji z 2020 r., zdrożały głównie drób i pieczywo. Analitycy przewidują, że w nadchodzącym czasie drożyzna się pogłębi i może skłonić do jeszcze większej refleksji nad wydatkami – szczególnie że nie tylko żywność kosztuje coraz więcej. W górę idą też m.in. ceny usług (o niemal 7 proc.). 42 proc. ankietowanych ocenia, że w koszu miesięcznie ląduje im żywność warta nawet 200 zł. 6 proc. deklaruje, że traci więcej. Niektórzy przyznają, że to nawet 1 tys. zł i więcej.

Z drugiej ręki

Według GUS w październiku inflacja osiągnęła poziom 6,8 proc. To najwyższy wskaźnik od 2001 r. Oznacza to nie tylko podwyżki cen żywności, lecz także energii czy paliwa. Doktor Sonia Buchholtz, ekonomistka z SGH i think tanku Forum Energii, zwraca uwagę, że część gospodarstw już odczuwa wzrost cen ekogroszku, a część dotknie to od nowego roku. – Te wzrosty są spowodowane kilkoma czynnikami: drogimi paliwami (notujemy ich globalne deficyty), rosnącymi kosztami emisji w przypadku węgla czy gazu, ale czynniki polityczne też wchodzą w grę. Pojawiają się koncepcje działań osłonowych – rekompensat czy bonów – ale warto zauważyć, że to przejściowe rozwiązania i niestety, podbiją one i tak wysoką inflację. Długookresowo najtańszym rozwiązaniem jest mniejsze zużycie (w tym podniesienie efektywności energetycznej domów) oraz przejście na rozwiązania zeroemisyjne (fotowoltaikę i pompy ciepła). Ale nie są to tanie inwestycje – ocenia dr Buchholtz.
To wszystko plus dynamiczny wzrost zachorowań na COVID-19 zdaniem ekspertów odbija się na naszych preferencjach i zwyczajach zakupowych. – Z raportów prezentujących zachowania konsumentów w różnych krajach w latach 2020–2021 wyłania się nowy typ konsumenta, który ogranicza wydatki, jest wyedukowany i zaawansowany w korzystaniu z technologii cyfrowych. W efekcie w bardziej przemyślany sposób podejmuje decyzje zakupowe – mówi Urszula Kłosiewicz-Górecka z zespołu Foresightu Gospodarczego w Polskim Instytucie Ekonomicznym. – W miejsce nadmiernego konsumpcjonizmu, obserwowanego przed pandemią, pojawia się świadome kupowanie – dodaje. I powołuje się na ostatnie badania GfK Polonia „Corona Mood”. Wynika z nich, że odsetek osób, które chcą oszczędzać, kupując mniej, wzrósł z 63 proc. w maju do 73 proc. w październiku. Chodzi przede wszystkim o racjonalizację wydatków i koniec z kupowaniem zbędnych rzeczy. Niemal połowa Polaków stała się bardziej wyczulona na obniżki cen. Już 33 proc. Polaków, jak wynika z badania „Corona Mood”, sięga po to, co na półkach najtańsze. Co ciekawe, ten odsetek jest dziś wyższy niż w szczycie pandemii (26 proc.).
– Gdybym miała kupić kurtki dla dzieci (ma dwoje w wieku 10 i 8 lat), to w sklepie nie znalazłabym żadnej za mniej niż 45 zł. W mediach społecznościowych odkryłam grupy, gdzie ludzie pozbywają się ubrań, z których ich domownicy wyrośli. Trafiają się okazje, np. kurtki po 15 zł. Do tego kwitnie bezgotówkowa wymiana. Ja wystawiam np. sweter, a w zamian szukam butów. Gdy wchodzę na grupę skupiającą mieszkańców mojej okolicy, wystawiam nadwyżkę upieczonego chleba w zamian np. za jabłka czy inne rolne płody. Tu wymieniać można wszystko, także przeczytane książki, meble. A nawet usługi, co miało znaczenie przy naszej niedawnej przeprowadzce – opowiada Monika. Gdy znajomy z sąsiedzkiej grupy trafił na kwarantannę, wraz z rodziną przez ten czas dostarczali mu zakupy i wyprowadzali psy na spacer. W zamian mężczyzna pomógł im położyć kafelki w kuchni. – To z jednej strony wpisuje się w naszą filozofię życiową, z drugiej jest koniecznością. Z mężem mamy firmę marketingową, on szuka klientów, nadzoruje realizację zleceń, ja ogarniam księgowość. Zatrudniamy kilka osób. W ostatnich miesiącach zrobiliśmy wiele, by nie wypaść z rynku. W pandemii oszczędzanie musiało wejść nam w krew.
Analitycy rynku zauważają też, że przy wyborze produktów coraz częściej zwracamy uwagę na aspekty etyczne i ekologiczne – np. to, czy nie były testowane na zwierzętach, wytworzono je zgodnie z ideą sprawiedliwego handlu i ze zrecyklingowanych materiałów. – Prawie 60 proc. konsumentów uważa za ważne lub bardzo ważne działania z zakresu odpowiedzialności społecznej marek. Ponad 50 proc. deklaruje, że unika działań szkodliwych dla środowiska oraz stara się wybierać krajowe produkty. Z badań ARC Rynek i Opinia wynika jednak, że tylko 40 proc. Polaków sprawdza przy zakupie kraj pochodzenia produktów. Pod tym względem europejska średnia wypada lepiej. Liderem jest Szwajcaria, gdzie aż 68 proc. konsumentów sprawdza pochodzenie żywności. Polacy w wielu badaniach deklarują chęć kupowania krajowych produktów, ale kończy się to na zapewnieniach. Między innymi dlatego, że nie jesteśmy gotowi poświęcić czasu, by zweryfikować pochodzenie artykułu – tłumaczy Urszula Kłosiewicz-Górecka. Potwierdza też, że popularne stają się zakupy z drugiej ręki, szczególnie artykułów z działu „moda”.

Proces dojrzewania

– Gdy słucham ludzi, którzy oszczędzają, nie kupując latte z pianką, to myślę, że życia nie znają. Chciałabym, żeby stać mnie było na takie oszczędności – ironizuje Hanna Tomczyńska. Na ostatnie miesiące patrzy przez pryzmat bułek, które dotąd kupowała. Nie ulubionych, lecz tych, na które było ją stać. Rok temu sztuka kosztowała 26 gr. Dziś przeszło 40 gr. I gdyby nie to, że znajoma sfinansowała jej roczny bilet miejski (50 zł), dziś musiałaby wybierać: przejazd do przychodni (1,70 zł razy dwa) albo to, co mogłaby na te bułki położyć.
Pytana o swoją strategię oszczędzania rozkłada ręce. – Nie mam na czym oszczędzić. Zostaje mi ok. 200 zł na życie, głównie na leki. A w miesiącach, gdy nie płacę za prąd – ok. 350 zł. 718 zł idzie na czynsz, 30 zł na śmieci. 70 zł na panią z opieki, która przychodzi trzy razy w tygodniu i pomaga mi w domowych pracach, bo mam problemy z kręgosłupem, i dotarciu do lekarza. Mam skierowanie do sklepu socjalnego Spichlerz, w którym można kupić po dużo niższych cenach produkty na granicy terminu, ale wciąż dobre. Aby jako tako funkcjonować, brakuje mi miesięcznie ok. 300 zł. Dziś nie kupuję już całej włoszczyzny, a tylko marchewkę i pietruszkę w warzywniaku, i to pod koniec dnia, z towaru, który nie zszedł. Chciałabym czasem kupić jabłka, kalafior na obiad, ale nie zawsze mogę – przyznaje Hanna Tomczyńska. W ostatnich miesiącach też wdrożyła plan, który nazywa „domową polityką grabieżczą”. – Miałam np. lustro, w którym i tak się nie przeglądałam. Wystawiłam je na grupie pod hasłem „zamienię na płyn do prania lub środki czystości”. To samo zrobiłam z półką na książki – tłumaczy. Na forach szuka też ofert w stylu „oddam za darmo”. Jak ktoś chce się szybko pozbyć zalegającego ciucha czy drobnego mebla, ona go przechwytuje i próbuje odsprzedać za symboliczne złotówki.
Doktor Barbara Sypniewska z Akademii Ekonomiczno-Humanistycznej w Warszawie, ekspertka BCC ds. zarządzania kapitałem ludzkim, zauważa, że podczas pierwszej fali pandemii nastawialiśmy się na zabezpieczenie pieniędzy na tzw. poduszkę. Teraz przy inflacji i realnie niższych zarobkach o to trudno. – Ludzie, którzy przed pandemią nastawieni byli na oszczędzanie i tak też robili, teraz nie mają z czego odkładać – podkreśla. Przypomina, że dziś ok. 40 proc. Polaków nie posiada żadnych oszczędności. A jeśli już ma, to są to sumy dające przeżyć jedynie dwa–trzy miesiące.
Piotr Ławacz, psycholog biznesu, wyjaśnia, że ludzie podchodzą do zarządzania domowymi budżetami dwojako. Proaktywnie, czyli zastanawiamy się, jaki zakup przesunąć, co jest aktualnie zbędne, a co potrzebne i jak sobie poradzić ze wzrostem cen. Albo reaktywnie – wydamy tyle, ile mamy. Jak uda się wziąć kredyt na większe zakupy, to dobrze. Jak nie, to trzeba będzie się z tym pogodzić. Im wyższe dochody, tym również większa skłonność do pierwszej postawy. – Ale nie jest tak, że tym ludziom jest łatwiej. Bo to osoby bardziej wrażliwe na inflację, ruchy stóp procentowych. Więcej inwestują, biorą kredyty hipoteczne czy wynajmują mieszkania, wyjeżdżają za granicę. To osoby, które przed pandemią często stołowały się na mieście – mówi psycholog. Przyznaje, że sam może posłużyć za przykład. – Ani razu w ciągu roku nie byłem w restauracji, choć zanim pojawił się koronawirus, bywałem tam nawet dwa razy w tygodniu. Przestałem, by zminimalizować ryzyko zakażenia, ale też dlatego, że dochody w mojej branży – psychologicznej, doradczej – mocno w tym czasie spadły. Z jednej strony był to więc najprostszy sposób na oszczędności, z drugiej zauważyłem, że to stołowanie się nie jest mi do szczęścia potrzebne.
Doktor Roland Zarzycki z Collegium Civitas przekonuje, że postawa typu less waste, choć coraz popularniejsza, będzie irytować masy, dzielić i wzbudzać frustrację. Z jednej strony ludzie słyszą o celebrytach, którzy mówią o oszczędzaniu wody i energii, z drugiej strony osoby te latają do ciepłych krajów mimo pandemii. – Z tego samego powodu uważam, że takie zmienne jak inflacja, ceny paliw i wzrost stóp procentowych nie wpłyną trwale na zmianę konsumenckich postaw. Nie spowodują, że ludzie masowo przesiądą się na rowery. Podobnie jak nie zrobiła tego pandemia – ocenia. Jego zdaniem do faktycznej zmiany zachowań konsumenckich i gospodarowania domowym budżetem należy dojrzeć. A dziś nadal jesteśmy zieloni.