Tarcza Finansowa zapewniła zastrzyk płynności dla przedsiębiorców, kiedy najbardziej jej potrzebowali. Co nie znaczy, że w systemie nie było niedoskonałości i niedociągnięć.

Kiedy w grudniu 2019 r. pan Jacek otwierał restaurację w Poznaniu, nic jeszcze nie zapowiadało kryzysu. Ale ledwo lokal zaczął działać, już musiał się zamykać, bo w marcu 2020 r. rząd wprowadził pierwszy lockdown. Biznesowa trwoga trwała przez całą wiosnę – dopiero tuż przed wakacjami gastronomia dostała zezwolenie na normalną działalność. Jednak zrestartowany biznes krótko zarabiał na siebie, gdyż w październiku restauracje znowu musiały się zamknąć – na ponad pół roku. Pan Jacek robił wszystko, aby nie dopuścić do likwidacji swojego nowego lokalu.
– Z pierwszej tarczy PFR otrzymałem ok. 20 tys. zł, wykazując spadek obrotów w miesiącu poprzedzającym wiosenny lockdown. Rząd udzieli mi też częściowej dopłaty do wynagrodzeń dla pracowników. Ale to symboliczne pieniądze w porównaniu do mojego wkładu inwestycyjnego i spadku obrotów – wyjaśnia poznański restaurator. – Gdyby restauracja powstała pod koniec 2018 r., a nie 2019 r., nasza sytuacja byłaby bardziej komfortowa, bo wsparcie finansowe popłynęłoby szerszym strumieniem. Na początku br. można było składać wnioski o pomoc, wykazując spadek obrotów za ostatni kwartał 2020 r. w porównaniu do ostatnich trzech miesięcy 2019 r. albo za drugie półrocze 2020 w porównaniu do ostatniego pół roku 2019. Nie mogliśmy wykazać tych spadków, bo wtedy jeszcze nie prowadziliśmy działalności – dodaje pan Jacek.
Utrzymywanie raczkującego lokalu w czasie kolejnych lockdownów traciło sens. Pomoc tarczowa nie nadchodziła, a z dowozów i jedzenia na wynos nie dało się wyżyć. Lokal stał się nierentowny i pan Jacek ostatecznie zamknął go wiosną tego roku.
– Do końca 2020 r. miałem zrekompensować sobie koszty inwestycyjne, a w okolicach lata 2021 r. działalność miała przynosić zysk. Jednak kolejne lockdowny i brak możliwości uzyskania wsparcia po prostu dobiły mnie i moją firmę. Teraz muszę liczyć się z tym, że wierzyciele zapukają po długi – niepokoi się przedsiębiorca.
Nie dostał każdy
Restauratorów wzięła w obronę Izba Gospodarcza Gastronomii Polskiej (IGGP), która zawiązała się w lipcu 2020 r. Z jej wyliczeń wynika, że w 2019 r. działało 85,5 tys. lokali i punktów gastronomicznych, zaś z powodu lockdownów 20 proc. rynku upadło albo musiało się przebranżowić. Obecne zadłużenie całej branży wynosi 800 mln zł.
PFR podaje bardziej optymistyczne dane. Wynika z nich, że z pierwszej Tarczy Finansowej ponad 15 tys. restauracji i innych stałych placówek gastronomicznych (PKD 56.10.A) otrzymało łącznie 2 mld zł (pożyczka może zostać w całości umorzona). Z kolei z drugiej tarczy wsparcie uzyskało ponad 12,8 tys. takich podmiotów (kolejne 2 mld zł). W sumie z programu skorzystało 360 tys. firm, którym wypłacono 68 mld zł. – Pomocą z Tarczy Finansowej PFR objęto około 3,3 mln miejsc pracy. Średnia pomoc dla mikrofirmy sięgała 80 tys. zł, a dla sektora małych i średnich przedsiębiorstw – 550 tys. zł. Przeciętny poziom umorzenia subwencji z tarczy 1.0 wynosi w tej chwili 63 proc. To oznacza, że w przypadku MSP średnio 350 tys. zł zostaje w firmie, a w przypadku mikrofirmy – około 50 tys. zł – informuje Maciej Buczkowski z biura prasowego PFR.
Co z pozostałymi 65 tys. lokali, które pomocy nie dostały? PFR informuje (powołując się na dane ZUS), że w Polsce działa około 20 tys. firm zajmujących się przygotowywaniem i sprzedażą posiłków (nie są to wyłącznie placówki gastronomiczne w rozumieniu PKD), które zatrudniają przynajmniej jedną osobę na etacie (lub części etatu). I konkluduje, że pomoc w wysokości 4 mld zł dostało 70 proc. wszystkich restauracji.
– Miał dostać każdy, dostali nieliczni – upiera się Sławomir Grzyb, sekretarz generalny IGGP. Jak tłumaczy, to dlatego, że dużo podmiotów funkcjonujących w gastronomii nie miało jej wpisanej jako wiodącej działalności gospodarczej w PKD. Do tego wielu przedsiębiorców nie zatrudniało pracowników na umowę o pracę. Zdaniem IGGP subwencja przeleciała koło nosa firmom, które w drugim lockdownie odnotowały spadek obrotów powyżej 70 proc., a także właścicielom biznesów, którzy – jak pan Jacek z Poznania – wystartowali z działalnością krótko przed wprowadzeniem pierwszego lockdownu.
Branża gastronomiczna nie składa broni. Żąda od Skarbu Państwa naprawy szkód (takich jak kary finansowe nakładane na restauratorów przez sanepid za otwarcie lokalu mimo zamrożenia gospodarki) oraz utraconych korzyści w wyniku decyzji o zamknięciu biznesów. Na przełomie września i października IGGP planuje złożyć do sądu pozew zbiorowy. Przystąpili do niego właściciele lokali działających przed pierwszym lockdownem. – W sumie 300 firm. Szacowane straty wynoszą ok. 207 mln zł. Mówimy o stratach tylko z tego jednego pozwu. A będziemy składać kolejne, w imieniu reszty przedsiębiorców z naszej branży, którzy nie otrzymali stosownej pomocy. Jesteśmy dobrej myśli, ponieważ sądy administracyjne uchylają decyzje sanepidów w kwestii zamykania lokali podczas lockdownów – mówi Grzyb.
Duże problemy w pandemii miała też branża hotelarska. Zamknięcie obiektów spowodowało utratę klientów zarówno indywidualnych, jak i biznesowych. W styczniu 2021 r. Izba Gospodarcza Hotelarstwa Polskiego (IGHP) alarmowała, że branża jest u kresu sił. Z comiesięcznych ankiet przeprowadzanych przez organizację wśród hotelarzy wynikało, że wielu z nich ma przed sobą widmo upadłości. W połowie tego roku niewiele uległo poprawie. Utrata przychodów w hotelach tylko za maj 2021 r. (niezrealizowane noclegi, imprezy i wydarzenia okolicznościowe) wyniosła około 750 mln zł.
Ratunkiem miał być bon turystyczny, ale pomoc okazała się spóźniona. – Praktyka w lecie 2020 r. pokazała, że nie spełnił roli stymulatora popytu, a stał się środkiem płatniczym za wcześniej zaplanowany wypoczynek. Przyczyną takiego stanu było relatywnie późne wprowadzenie tego instrumentu. Bon nie dokonał rewolucji w przychodach hoteli z uwagi na fakt rozdrobnienia podmiotów, w których rodziny mogą realizować to rozwiązanie – mówił pod koniec czerwca w rozmowie z DGP Ireneusz Węgłowski, prezes IGHP.
Co się udało branży wylobbować w rządzie? – IGHP wielokrotnie domagała się umorzenia dotacji z PFR 1.0, co zostało uwzględnione. Następnie apelowaliśmy do rządu i ministerstw, by przedsiębiorcy nie musieli odprowadzać podatku od umorzonej kwoty. Małymi krokami udało się doprowadzić sprawę do szczęśliwego finału. Przy tworzeniu zasad PFR 2.0 apelowaliśmy o objęcie pomocą naszego PKD 55.10 i do tego postulatu rząd również się przychylił – mówi Marcin Mączyński, sekretarz generalny IGHP.
Przedsiębiorcy skarżą się jednak, że nie uwzględniono ich postulatu objęcia pomocą PFR 2.0 przedsiębiorstw, które świadczą usługi wyłącznie na rzecz branży hotelowej. Chodzi np. o pralnie czy firmy informatyczne pracujące dla hoteli.
Deklaracje sobie, realia sobie
Mocno poturbowana przez kryzys została również branża turystyczna – głównie właściciele biur podróży, ale i przewodnicy czy piloci wycieczek. Pierwsze obostrzenia sanitarne obejmowały przede wszystkim zakaz przemieszczania się. Aby utrudnić transmisję wirusa, pozamykano granice, co w praktyce oznaczało ustanie ruchu turystycznego. – Rynek wycieczkowy jest dość specyficzny. Okresem żniw są wakacje, kiedy przyjeżdża do miasta mnóstwo turystów. Ale od października do marca jest krucho ze zleceniami. Tamtą feralną wiosnę przesiedziałem w domu, bo w jednej chwili straciłem możliwość zarobkowania – opowiada mi Paweł, przewodnik z Warszawy.
Paweł dostał postojowe za marzec–maj 2020 – łącznie 6 tys. zł – ale tylko dlatego, że w lutym wykazał jakiekolwiek dochody. Jesienią znowu otrzymał wsparcie, bo postojowe z drugiego lockdownu wyliczano na podstawie postojowego z wiosny. – Przez cały ubiegły rok nie miałem pracy, poza drobnym zleceniem z lutego, które uratowało mi skórę. Otrzymałem też zwolnienie z opłacania składek do ZUS – dodaje Paweł.
W styczniu 2021 r. powstało Obywatelskie Ministerstwo Turystyki (OMT) – oddolna inicjatywa przedstawicieli branży. Organizacja wystosowała list otwarty do rządu z kilkoma postulatami – jak przyznanie postojowego, zwolnienie z płatności składek ZUS za każdy miesiąc przestoju branży od grudnia 2020 r. do odwołania stanu epidemii czy wypłata 100 proc. zasiłku dla bezrobotnych za 2020 r. dla zatrudnionych na postawie umów zlecenia i o dzieło.
Wielu przedsiębiorców i branż jest jednak zadowolonych z tarcz. Z sektora budowlanego dobiegają nawet głosy, że rządowe pieniądze nie każdemu były potrzebne, ale skoro można było po nie sięgnąć, to się przydały. Wiele firm potraktowało je jako tanie kredyty inwestycyjne. Oficjalnie organizacje branżowe tego nie potwierdzają. A o samych tarczach mają dobre opinie. – Branża budowlana nie miała żadnych problemów z uzyskaniem środków i następnie umorzeniem zobowiązań. Od strony organizacyjnej oceniamy to wsparcie bardzo wysoko. Natomiast krótka ankieta przeprowadzona wśród naszych członków wykazała, że z Tarczy Finansowej skorzystała relatywnie niewielka ich liczba. Ale ci, którzy otrzymali pomoc, są zadowoleni – przekonuje Jacek Gromniak, dyrektor wykonawczy i członek zarządu Polskiej Izby Budownictwa.
Szybko, ale sztywno
PFR jest dumny ze swojego projektu. Pomoc była dostępna już od kwietnia 2020 r. (niecały miesiąc od wybuchu pandemii). A wypłaty pieniędzy dokonywano w ciągu 48 godzin od złożenia wniosku online. System działał sprawnie, bo został zintegrowany z bankami, Krajową Administracją Skarbową, ZUS oraz bazami danych Ministra Rozwoju, Pracy i Technologii (Centralna Ewidencja i Informacja o Działalności Gospodarczej). W ciągu roku od uruchomienia pierwszej tarczy poziom utrzymania zatrudnienia wśród beneficjentów wyniósł 95 proc., a zaledwie 400 z nich znajduje się obecnie w restrukturyzacji, upadłości lub likwidacji – takie dane podaje PFR.
Zdaniem twórców tarcz finansowych pomoc trafiała do tych rzeczywiście jej potrzebujących dzięki temu, że obwarowano ją wieloma kryteriami. Wsparcie otrzymywały jedynie podmioty działające w 2019 r. albo wcześniej i mające rezydencję w Polsce, co zapobiegało ryzyku sztucznego tworzenia firm w celu wyłudzeń. Uwzględnieni zostali ci przedsiębiorcy, którzy we wspomnianym okresie zatrudniali pracowników na etacie. Pieniądze popłynęły na konta podmiotów odnotowujących spadki przychodu (co najmniej 25–30 proc.), natomiast w przypadku Tarczy PFR dla MSP 2.0 wprowadzono dodatkowy wymóg prowadzenia działalności gospodarczej w jednym z 54 kodów PKD – najbardziej poszkodowanych branżach. Informacje, czy dana firma rzeczywiście traci obroty, nie zalega z opłacaniem podatków i składek weryfikowano przy wsparciu KAS i ZUS przed rozpatrzeniem wniosku i wypłatą subwencji
Federacja Przedsiębiorców Polskich (FPP) potwierdza, że Tarcza Finansowa PRF była najskuteczniejszym instrumentem wsparcia dla firm – zapewniła zastrzyk płynności finansowej dla przedsiębiorców, kiedy najbardziej jej potrzebowali.
Co nie znaczy, że w całym systemie wsparcia nie było niedoskonałości i niedociągnięć. Zdaniem Łukasza Kozłowskiego, głównego ekonomisty FPP, najsłabszym jego ogniwem były mikropożyczki zusowskie. – Ich kwota – 5 tys. zł na firmę – nie była adekwatna do potrzeb wielu podmiotów, a czas rozpatrywania wniosków w niektórych przypadkach wydłużał się nawet do paru miesięcy. Problemem było też to, że firma musiała po upływie trzech miesięcy od wypłaty środków wystąpić z osobnym wnioskiem o umorzenie pożyczki. Ale szybko skorygowano zasady działania tego instrumentu – zauważa Kozłowski. W efekcie umorzenie następowało z automatu.
Kolejna sprawa to kryteria typowania przedsiębiorstw kwalifikujących się do wsparcia. Warunek spadku obrotów nie był idealny, lecz trudno o lepszy. Przedsiębiorcy twierdzą jednak, że doprowadziło to do wykluczenia z pomocy części firm, które naprawdę jej potrzebowały. – Instrumenty tarcz nie powinny być zerojedynkowe, tylko stopniowo zmniejszać skalę pomocy, im mniejszy jest spadek obrotów firmy – komentuje Kozłowski.
Wreszcie kwestia jednoosobowych działalności gospodarczych. Wiele z nich nie załapało się na tarczową pomoc. Z drugiej strony miały możliwość skorzystania z instrumentów pomocowych niedostępnych dla większych firm (zwolnienia ze składek ZUS, automatycznie umarzalne mikropożyczki, świadczenia postojowe). Reasumując, pomoc była duża i odczuwalna, zwłaszcza w czasie pierwszego lockdownu. – Liczba wyrejestrowywanych działalności była niższa niż w okresie normalnego funkcjonowania gospodarki. Przykładowo w kwietniu 2020 r. zamknięto 6,7 tys. firm, podczas gdy w analogicznym miesiącu 2019 r. – 15,4 tys., czyli ponad dwukrotnie więcej – przypomina główny ekonomista FPP.
Zdarzało się jednak, że PFR odmawiało przyznania pomocy „w przypadku podania danych niezgodnych ze stanem faktycznym lub identyfikacji wysokiego ryzyka wyłudzenia środków” – i o to wiele firm ma żal do funduszu, bo nigdy nie poznały szczegółowego uzasadnienia. – W wyniku tych działań PFR zablokował przyznanie subwencji kilkuset firmom, a także wezwał do zwrotu ok. 1,5 tys. przedsiębiorstw w pierwszym roku od udzielenia subwencji. Również na etapie umorzeń PFR prowadzi analizy, na podstawie których wstrzymał decyzje o umorzeniach dla ponad 20 tys. firm, domagając się dodatkowych wyjaśnień – wyjaśnia Maciej Buczkowski z biura prasowego PFR.
IGGP planuje złożyć do sądu pozew zbiorowy. Przystąpili do niego właściciele lokali gastronomicznych działających przed pierwszym lockdownem. – W sumie 300 firm. Wysokość szacowanych strat wynosi około 207 mln zł. Mówimy o stratach tylko z tego jednego pozwu. A będziemy składać kolejne – mówi Sławomir Grzyb, sekretarz generalny IGGP