Profesor Jan Hartman napisał sympatyczny tekst o przeciwni(cz)kach („Polityka” z 25 sierpnia 2021. r.), co obecnie warte jest odnotowania.

W tonie życzliwej połajanki wskazuje, że „być może niektóre reakcje strony feministyczno-równościowej na stosowania niewłaściwego języka w odniesieniu do kobiet są przesadzone. Bo można inaczej”. Hartman sam jakiś komplement palnął, a jak sam twierdzi, w komplementach kryje się niebezpieczne drugie dno seksu. No i miał kłopot, bo strażniczki postępu są czujne, żadna im różnica, Hartman czy nie Hartman, skoro samiec. Chyba dobrze odczytuję intencję felietonisty: nie wariujmy, lubmy się mimo popełnianych faux pas. Ot, czasem coś człowiek przecież powie, bez złej intencji, z nawyku czy chociażby i przekory, warto uwagę zwrócić, ale życzliwie, ze zrozumieniem słabości natury ludzkiej.
Doświadczonemu werbliście prawicy nasuwają się dwie refleksje. Pierwsza: liczenie na to, że akurat w naszym obozie uda się zręcznie połączyć wojenne wycie z poczciwością, bo przecież wszyscy chcemy dobrze, zawiedzie. W tęczowej koalicji na pewno są właśnie takie osoby, o których myśli Hartman – czasem zbyt gorączkowo formułujące poglądy, lecz w gruncie rzeczy pragnące zrozumienia i łatwo przyjmujące dobre rady. Ileż to atramentu wylali tacy publicyści prawicy, jak Piotr Zaremba, Piotr Skwieciński, Michał Szułdrzyński, Kataryna, Robert Mazurek czy chociażby Wróbel Jan, aby powściągać szaleństwo „naszej strony”. Aby akces do prawicy nie musiał oznaczać jednoczesnego rozwodu z klasą rozumnego Polaka i chrześcijanina (chociażby tylko kulturowego). Tyle z tego mamy, że Zaremba został z prawicy wykluczony, Mazurka uważa się za zdrajcę, a Wróbla za pajaca (co zresztą Mazurka denerwuje, bo wolałby, aby było odwrotnie). Kiedy przychodzi rewolucyjna pora roku, normalsi idą w odstawkę, wygrywa, jak przy innej okazji napisał Henryk Sienkiewicz, „czerń”. Oczywiście, oczywiście, lewica progresywna to zupełnie inne środowisko, tam „czerni” jest tylko troszkę, normalsi bez większego trudu zapanują nad nią… Aha…
Druga refleksja jest jeszcze bardziej oczywista. Czy prof. Hartman pisałby z równą sympatią o wilkach (oraz wilczycach, wilkach z macicą i osobach wilczych wraz z biologicznymi psami identyfikującymi się jako wilki) szarpiących go za nogawki, gdyby wataha nacierała z prawej strony. Pożyjemy, zobaczymy, nadzieja umiera bodaj ostatnia.