W 2015 r. zagrożeniem byli napływający do Europy imigranci. Teraz, podobnie jak w Polsce, stał się nim ruch LGBT+, chcący – jak twierdzi premier Viktor Orbán – zniszczyć tradycyjną węgierską rodzinę

Wiosną 2022 r. odbędą się na Węgrzech wybory parlamentarne. Na kilkanaście miesięcy przed głosowaniem Fidesz Viktora Orbána podejmuje działania mające na celu nie tylko zabetonowanie stworzonego przez siebie systemu władzy, lecz także wykreowanie kolejnego wroga, przed którym strach ma zmobilizować wyborców. W 2015 r. zagrożeniem byli napływający do Europy imigranci. Teraz stał się nim ruch LGBT+, chcący rzekomo zniszczyć tradycyjną rodzinę.
Gra z opozycją
Po zakończeniu fazy grupowej piłkarskich mistrzostw Europy pojawiły się w mediach społecznościowych ironiczne wpisy, że do kolejnej rundy turnieju nie awansowała żadna drużyna reprezentująca państwo, które jest homofobiczne: ani Polska, ani Rosja, ani Węgry. W tym rozumowaniu jest poważna nieścisłość – bo Węgrzy, jako społeczeństwo, homofobiczni wcale nie są.
Na przykład w przeddzień wyborów parlamentarnych w 2018 r. Gábor Vona, lider prawicowego Jobbiku, powiedział dziennikowi „Magyar Nemzet” (który wtedy był antyrządowy), że wśród wyborców jego partii są homoseksualiści oraz osoby nieheteronormatywne, dodał też, że on nie sprzeciwia się paradzie równości, bo Orbán wielokrotnie ograniczał już innym prawo do swobodnego manifestowania. Z kolei według badania ośrodka Ipsos „LGBT+ Pride 2021 Global Survey” aż 46 proc. Węgrów akceptuje małżeństwa jednopłciowe (29 proc. Polaków). Bardzo szybko rośnie także poparcie dla ich legalizacji – w ciągu ośmiu lat (2013‒2021) urosło o 16 pkt proc. Równie duży wzrost akceptacji dotyczy prawa związków jedno płciowych do adopcji dzieci – wskaźnik ten wynosi 59 proc. (skok o 17 pkt proc. od 2013 r.). Dla porównania odsetek ten w Polsce wynosi 33 proc. (wzrost o 6 pkt proc.). Według 62 proc. Węgrów pytanych przez Ipsos wychowanie dzieci w rodzinach jednopłciowych niczym nie różni się od wychowania w rodzinach tradycyjnych; zdanie przeciwne ma 31 proc. badanych (w Polsce odpowiednio 39 proc. i 51 proc.).
I pewnie kwestie obyczajowe nie byłyby wykorzystane do politycznej rozgrywki, gdyby nie ambasador Węgier w Peru – w 2019 r. na komputerze Gábora Kalety znaleziono 19 tys. zdjęć o charakterze pedofilskim. Dyplomata został odwołany z placówki i skazany przez sąd na rok więzienia w zawieszeniu i grzywnę w wysokości 540 tys. forintów (1,5 tys. euro). Na fali społecznego oburzenia Fidesz przygotował ustawę zaostrzającą kary za pedofilię – projekt przewidywał m.in. utworzenie bazy danych przestępców seksualnych oraz wydłużenie okresu przedawnienia przestępstw, brak możliwości wydania wyroku w zawieszeniu oraz prawo do nałożenia przez sąd na osoby skazane za pedofilię dożywotniego zakazu wykonywania niektórych zawodów. O konieczności przyjęcia rozwiązań jednym głosem mówiły rząd i opozycja, na co dzień mocno ze sobą skłócone.
Co więc się stało, że do projektu ustawy zaostrzającej kary za pedofilię dodano zapisy wymierzone w mniejszości LGBT+? Po pierwsze, obóz rządzący chciał wykorzystać nadarzającą się okazję i narzucić nową narrację, która podzieliłaby społeczeństwo przed przyszłorocznymi wyborami. Po drugie, wybieg polegający na dopisaniu kontrowersyjnych zapisów zapędzał opozycję w kozi róg. Jeśli sprzeciwiłaby się ustawie, można by ją piętnować za to, że jest niechętna surowszemu karaniu pedofilów – a ponieważ Fidesz dysponuje ogromnym aparatem propagandowym, byłoby to łatwe. I po trzecie, Fidesz grał na rozbicie bloku opozycji. Tezę taką stawia Lili Bayer, która w artykule dla portalu Politico cytuje działacza tego ugrupowania – mówił, że „celem proponowanych zmian prawnych jest utrzymanie opozycji pod presją”. Z kolei jeden z aktywistów ruchu LGBT+ (chce pozostać anonimowy), z którym rozmawiałem o ustawie, stawia inną tezę: premierowi Węgier chodziło o przeforsowanie putinowskiej w duchu ustawy, by zyskać w oczach Rosji oraz jednocześnie pokazać, że Unia Europejska wobec takiej polityki jest całkowicie bezsilna.
Ostatecznie uchwalono ustawę uderzającą w mniejszość LGBT+, która została niezwłocznie podpisana przez prezydenta Jánosa Ádera. Jej przepisy wejdą w życie już w przyszłym tygodniu (poza jednym: rejestr pedofilów zacznie działać 1 lutego 2022 r.). Od tego momentu będzie obowiązywał zakaz promowania i przedstawiania wszystkiego, co wiąże się z nieheteronormatywnością (m.in. homoseksualizmu czy problematyki korekty płci) – takie treści mają zostać usunięte z przestrzeni publicznej (teatr, kino, muzyka, telewizja, internet), by nie były dostępne dla dzieci poniżej 18. roku życia. Na straży tego rozwiązania stać będzie Narodowa Rada Mediów, organ w pełni podległy rządzącej koalicji. Lekcje z wychowania seksualnego będą mogły być prowadzone wyłącznie przez podmioty, które uzyskają zgodę ministerstwa edukacji, a przekazywane treści będą musiały być zgodne z konstytucją – ta stanowi, że małżeństwo to związek jedynie kobiety oraz mężczyzny. Z programu nauczania usunięte będą treści związane z możliwością korekty płci.
Przyjęcie ustawy spotkało się z bardzo krytyczną reakcją Europy. Siedemnastu przywódców UE zaapelowało, by Komisja Europejska wszczęła postępowanie przeciwko Budapesztowi. Manifestacje poparcia dla społeczności LGBT+ odbyły się w wielu miastach Europy i choć nie były liczne, pokazały ponadnarodową solidarność. Szczyt Rady Europejskiej w Brukseli z 24 czerwca, chociaż został zwołany w celu koordynacji stanowiska unijnych stolic wobec Rosji, w dużej części skupił się jednak na temacie nowej węgierskiej ustawy.
Po tej krytyce nastąpiła reakcja władz Węgier. Premier Orbán pisał o ataku liberałów i społeczności LGBT+ na jego rząd. Wskazywał, że ustawa ma na celu ochronę młodzieży, przekonywał, że do osób niepełnoletnich musi docierać jedynie narracja promująca tradycyjny model rodziny. W wywiadzie dla publicznego radia Kossuth podkreślił, że „tylko społeczność gejowska postrzega (nowe – red.) prawo jako homofobiczne”. Z kolei szef dyplomacji Péter Szijjártó mówił o antywęgierskiej kampanii dezinformacyjnej oraz globalnej kampanii nieprawdy. I jak każdy polityk Fideszu przekonywał, że ustawa nikogo nie dyskryminuje, bo dotyczy dzieci, za które odpowiadają rodzice. Zaś aktywna w mediach społecznościowych minister sprawiedliwości Judit Varga stanowczo podkreślała, że to, co dzieje się wokół ustawy, to kampania nienawiści przeciwko Węgrom i węgierskim rodzinom.
Nowy wróg
Właśnie rodzina jest kluczem dekodującym obecną politykę Orbána. Kiedy w 2011 r. przeprowadzono spis powszechny, okazało się, że na przestrzeni dekady liczba Węgrów spadła aż o ponad 800 tys. (obecnie kraj liczy niecałe 10 mln mieszkańców). Ratunkiem przed wyludnieniem z pewnością nie stanie się diaspora z sąsiednich krajów, bo osoby te, mając już w ręku węgierski paszport, najczęściej szybko wyjeżdżają za chlebem do bogatszych państw – głównie Niemiec i Austrii. Orbán uznał więc, że kraj uratować mogą jedynie „węgierskie dzieci” – mówił o tym m.in. w lutym 2019 r. w dorocznym orędziu o stanie państwa.
Już w grudniu 2019 r. rząd zainicjował program, który ma wesprzeć bezdzietne małżeństwa. W jego ramach m.in. znacjonalizowano kliniki in vitro, zaś leki wspomagające płodność od 1 stycznia 2020 r. są darmowe. Z kolei zabiegi sztucznego zapłodnienia od 1 lutego 2020 r. wykonywane są bezpłatnie w kontrolowanych już przez państwo placówkach. Premier mówi, że zdaje sobie sprawę, iż na efekty polityki trzeba będzie poczekać 20 lat, ale jest pewien, że to jedyne wyjście. W maju tego roku powtórzył: „Jeśli nie będzie węgierskich dzieci, to wówczas nie będzie także węgierskiej przyszłości”.
Zaś teraz nadarzyła się okazja, by wzmóc działania i postraszyć wyborców wizją wyludniającego się kraju. Z pewnością część elektoratu boi się ruchu LGBT+ i zachodzących przemian obyczajowych. To pozwala lepiej zrozumieć, dlaczego już w czasie kampanii wyborczej w 2018 r., kiedy dochodziło do największych napięć między Fideszem a Jobbikiem, lidera tej partii pomówiono o udział w gay party. Jednak dzisiejszy Jobbik uległ przeobrażeniu po tym, jak w 2018 r. Gábor Vona wycofał się z polityki – partia, będąca w opozycji, poparła przygotowaną przez Fidesz kontrowersyjną ustawę. Jeszcze tego samego dnia, 15 czerwca, jej biuro prasowe wysłało komunikat do portalu Telex, w którym stwierdzało, że przeciwdziałanie pedofilii leży w interesie ugrupowania. A lider Jobbiku Péter Jakab mówił w wywiadzie dla tego samego portalu, iż nie zamierza „umierać” za prawa mniejszości seksualnych i że sprzeciwia się promowaniu nieheteronormatywności. Jednak wyłamanie się Jobbiku ze sprzeciwu wobec ustawy nie doprowadziło na razie do rozbicia sojuszu opozycji, na co zapewne liczył Orbán.
Powszechnie uważa się, że nowy strach mógłby być „atrakcyjny” dla elektoratu spoza Budapesztu, który na mapie preferencji wyborczych pozostaje wyspą w pomarańczowym morzu poparcia dla Fideszu (pomarańczowy to kolor partii Viktora Orbána). Ale to stereotypowe widzenie prowincji. Z niedawnego sondażu instytutu Republikon wynika, że 28 proc. ankietowanych mieszkańców stolicy uważa, że pary jednopłciowe powinny mieć możliwość zawarcia związku małżeńskiego. W miastach wojewódzkich odsetek ten sięga 32 proc., na wsi – 27 proc.
Uchwalone prawo jest kolejnym stygmatyzującym mniejszości seksualne. Takich aktów prawnych jest więcej, by wspomnieć choćby ustawę o zakazie korekty płci w akcie urodzenia: w rejestrach urzędów stanu cywilnego termin „płeć” zastąpiono terminem „płeć przy urodzeniu”, co skutkuje tym, że osoby transpłciowe muszą funkcjonować w społeczeństwie z niewłaściwymi dokumentami. Wcześniej, w 2018 r., na Węgrzech zlikwidowano gender studies, uznając, że nie ma miejsca na prowadzenie badań nad płcią społeczną.
Trzeba pamiętać, że już w 1996 r. Sąd Konstytucyjny orzekł, iż to, że osoby homoseksualne nie mają możliwości legalizacji związku, jest dyskryminujące. Jednak prawdziwym przełomem był 2009 r., kiedy uchwalono ustawę o związkach partnerskich. Przy okazji tego procesu legislacyjnego, toczącego się jeszcze za lewicowo-liberalnej koalicji MSZP-SZDSZ, Sąd Konstytucyjny orzekł, że tego typu związek musi zostać jasno odróżniony od instytucji małżeństwa, co też znalazło odbicie w ustawie.
Ale w 2013 r. Fidesz-KDNP w ramach największego jak dotychczas, czwartego pakietu ustaw zmieniających ustawę zasadniczą, wpisał do konstytucji zakaz zawierania małżeństw przez osoby tej samej płci, stwierdzając, iż małżeństwo to związek kobiety i mężczyzny, i że rodzina opiera się na instytucji małżeństwa. A więc za takie przestano uznawać tzw. tęczowe rodziny, których jest na Węgrzech kilkaset. Przy czym nie mogą one korzystać z wielu przywilejów, gdyż zapisano, iż mogą się o nie ubiegać wyłącznie małżeństwa.
Pudrowanie rzeczywistości
Stworzenie nowego wroga nie przyjdzie jednak rządzącym łatwo, bo osoby LGBT+ nie są postrzegane przez społeczeństwo jako zagrożenie. Fidesz, deklarując ochronę rodziny, stara się więc przywoływać wartości chrześcijańskie – ale trzeba przypomnieć, że zarówno premier, jak i gros członków rządu to protestanci, a kościoły te są dużo bardziej liberalne niż Kościół katolicki. Poza tym duchowni na Węgrzech nie mają takiego posłuchu w kwestiach światopoglądowych, jak w Polsce.
A więc po co to wszystko? Fidesz-KDNP musi zewrzeć szyki. Trwa pudrowanie rzeczywistości po pandemii, pokazywane są statystyki wzrostu gospodarczego, które mają być dowodem na skuteczność działań rządu. Jednakże nastroje społeczne, co wynika z badań Eurostatu, są – mówiąc wprost – beznadziejne. Ośrodek ten monitorował opinię publiczną w krajach UE, pytając m.in. o to, czy ludzie odczuwają skutki pandemii, np. poprzez utratę pracy – prawie 60 proc. Węgrów powiedziało, że tak; zaś na pytanie, czy teraz będzie lepiej, większość Węgrów odpowiedziała przeciwnie. Badań tych rząd nie zauważa.
LGBT+ to więc temat zastępczy, który ma odwrócić uwagę od rzeczywistych problemów. W badaniach obaw Węgrów w ogóle nie występują zagadnienia obyczajowe, ludzie boją się za to kryzysu migracyjnego, z troską przyglądają się kondycji służby zdrowia i edukacji, martwi ich rosnąca korupcja.
Trwająca ofensywa anty-LGBT+ może być przydatnym narzędziem do odwrócenia uwagi od błędów rządu, które tak bardzo uwidoczniły się w czasie pandemii. Media od czasu uchwalenia ustawy raz po raz biją w ruchy LGBT+, opozycję i George,a Sorosa. Na przykład dziennik „Magyar Nemzet” pisał 19 czerwca, że „młodzi ludzie znaleźli się na celowniku homoseksualnego lobby”, zaś gazeta „Magyar Hírlap” dodawała 30 czerwca: „Zwolennicy Sorosa prowadzą przeciwko nam kampanię. Powiązane z miliarderem organizacje atakują Węgry za ustawę chroniącą dzieci”.
Jednak patrząc na polityków Fideszu, w tym samego Viktora Orbána, wydają się oni działać bez przekonania, za to w jednym celu – zwycięstwa w 2022 r. A posłuszna rządowi machina medialna co i rusz próbuje pokazać, że opozycja popiera rozwiązłość seksualną, która uderza w najmłodszych.
Fidesz-KDNP musi zewrzeć szyki. Trwa pudrowanie rzeczywistości po pandemii, pokazywane są statystyki wzrostu gospodarczego, które mają być dowodem na skuteczność działań rządu. Jednakże nastroje społeczne, co wynika z badań Eurostatu, są – mówiąc wprost – beznadziejne