Nie spełnił się czarny scenariusz Jarosława Kaczyńskiego, przewidujący wcześniejsze wybory na wypadek porażki ratyfikacji. Ale od wtorku PiS musi trwać w rządzie z tymi, którzy zagłosowali „przeciw polskiej racji stanu”.

W zawirowaniu medialnym wokół ratyfikacji decyzji o zwiększeniu zasobów własnych UE (i pośrednio Funduszu Odbudowy) niektórzy odnieśli wrażenie, że doszło do jakiegoś rewolucyjnego zwrotu. Trawestując powiedzenie Jana Ciszewskiego, PiS miał według nich wrócić z dalekiej podróży. Pojawiły się nawet sugestie, że partia Jarosława Kaczyńskiego ma trzecią kadencję w kieszeni, a opozycja straciła szansę na przejęcie władzy przed końcem kadencji. Szybko przeszliśmy od wizji nowego, niepisowskiego rządu z Jarosławem Gowinem na czele do perspektywy kolejnej kampanii, w której Mateusz Morawiecki jeździ po Polsce i rozdaje czeki samorządowcom. Tymczasem podróż, z jakiej miał wrócić PiS, wcale nie była tak daleka, a szanse opozycji na szybkie obalenie rządu świetnie wyglądały jedynie w mediach. Fundamenty pozostały te same.
Nawet ci przeciw są za
Pierwszy – ustawa o zasobach własnych będzie ratyfikowana. Nikt chyba poważnie nie sądził, że operacja ta się nie uda. Ostatecznie wszystkim poza Konfederacją zależało, by do ratyfikacji doszło. Nawet ziobryści, którzy zapowiadali głosowanie przeciw, po cichu trzymali kciuki za swoją przegraną, bo w przeciwnym razie znaleźliby się poza rządem. Chodziło nie tylko o to, że unijne pieniądze są naszej gospodarce potrzebne, lecz także o to, by nie być krajem, który zablokował proces ratyfikacji Funduszu Odbudowy i wieloletnich ram finansowych. Trudno sobie wyobrazić, by PO czy Lewica zgodziły się na taki scenariusz. Od początku było więc jasne, że to rząd Mateusza Morawieckiego zacznie unijne pieniądze wydawać. Choć opozycja liczyła, że może udałoby się wymienić premiera, ale jej koncepcja zależała od spełnienia serii warunków. Najpierw z Solidarną Polską musiałaby doprowadzić do odrzucenia ustawy ratyfikacyjnej, co w zamyśle uderzyłoby w PiS i Morawieckiego, a projekt zostałby wniesiony ponownie. Wówczas byłyby nawet szanse na sformowanie nowego rządu bez polityków Kaczyńskiego.
Finalnie to jednak PiS miał inicjatywę i zadecydował, kiedy ustawa będzie głosowana. Gdyby się okazało, że głosów brakuje, to mógłby odłożyć decyzję Sejmu do czerwca (o takiej opcji pisaliśmy wcześniej w DGP). Opozycja znalazłaby się pod presją Brukseli i kolegów z europarlamentu, by ustawę przyjąć. Zakładając nawet, że ratyfikacja by się nie powiodła, PiS – zamiast ponownego wniesienia projektu – mógłby wybrać przyspieszone wybory, zarzucając KO, że zmarnowała szansę na 770 mld zł dla Polski.
Fundament drugi to trwałe pęknięcie na prawicy. Zbigniew Ziobro dotrzymał słowa – jego ugrupowanie opowiedziało się przeciwko ratyfikacji. Prośby, groźby i rozmowy podczas spotkań przywódców koalicji nie przyniosły rezultatów. Lider Solidarnej Polski konsekwentnie dąży do zbudowania eurosceptycznego mitu założycielskiego dla swojej partii. Ziobryści punktowali politykę klimatyczną, mechanizm praworządności i tendencje federalistyczne w UE. To ich kapitał na kolejne wybory, do których zapewne pójdą osobno. Niewykluczone, że za jakiś czas politolodzy będą opisywać głosowanie ratyfikacyjne jako moment przesilenia w procesie rozpadu prawicowej koalicji w latach 2019–2023. Dlatego głosy o cudownym odrodzeniu rządu PiS dzięki ratyfikacji ustawy są mocno na wyrost.
Fundament trzeci to długofalowa przewaga opozycji. Jeśli PiS faktycznie będzie trzymał kurs na podział obozu, to szanse partii liberalno-lewicowych na przejęcie władzy po kolejnych wyborach rosną. Ostatnie sondaże pokazują, że Zjednoczona Prawica ma nieco ponad 30 proc. Łączne poparcie Koalicji Obywatelskiej i Polski 2050 jest większe o ok. 3 pkt proc. Do tego dochodzi 10 proc. Lewicy i kilka Koalicji Polskiej. Jeśli zsumować te wyniki, PiS ma od 30 do 33 proc., opozycja anty-PiS 46–49 proc., Konfederacja ok. 7 proc. Poparcie dla obecnej władzy pewnie odbije się po ratyfikacji, pytanie – jak bardzo.
Osobną sprawą jest to, czy obecny układ sił opozycja przekuje w wygraną w kolejnych wyborach. Jesteśmy dziś świadkami wewnętrznej wojny o przywództwo i pozycję poszczególnych ugrupowań. Stąd takie iskrzenie na linii KO – Lewica. Jak zauważył Marcin Duma z ośrodka IBRiS, anty-PiS to aż 3/4 wyborców KO, tylko 30 proc. Lewicy, a u Szymona Hołowni to 50/50. Politycy lewicowi doszli do wniosku, że skoro ustawa i tak zostanie uchwalona, a ich wyborcy mają proeuropejskie sympatie, to warto coś ugrać. Zdecydowali się więc na rozmowy z PiS. Z kolei PO wystąpiła w kontrze.
Ukraść pisowca
Te trzy fundamenty będą do końca definiowały wydarzenia tej kadencji. Rząd Morawieckiego zajmie się wydawaniem pieniędzy z Krajowego Planu Odbudowy, ale sprzeczności wewnątrz obozu władzy będą narastały, podobnie jak rywalizacja w opozycji. Z tego punktu widzenia wtorkowe głosowanie nie jest punktem zwrotnym. To co się w takim razie zmieniło?
PiS dzięki nieoczywistemu porozumieniu z Lewicą mógł przyspieszyć posiedzenie Sejmu, na którym miały się rozstrzygnąć losy nie tylko decyzji o zwiększeniu zasobów własnych (bo ta prędzej czy później zostałaby ratyfikowana), lecz przede wszystkim koalicji rządzącej. Nie spełnił się czarny scenariusz Jarosława Kaczyńskiego, przewidujący wcześniejsze wybory na wypadek, gdyby ustawa padła. Ale od wtorku PiS musi trwać w rządzie z tymi, którzy zagłosowali „przeciw polskiej racji stanu”, czyli ziobrystami. Z drugiej strony jest Jarosław Gowin, który potrafi ograniczyć pole działania prezesowi (jak choćby w sprawie tzw. 30-krotności czy zablokowania wyborów kopertowych) i który ma pretensje, że skład rządu nie odzwierciedla postanowień umowy koalicyjnej (w dwóch ministerstwach i KPRM wciąż jest trzech ministrów z Porozumienia, którzy stracili rekomendację partii: Jacek Żalek, Zbigniew Gryglas i Michał Cieślak).
Erozja zaufania w obozie rządzącym będzie się pogłębiać. W głosowaniu ratyfikacyjnym ziobrystów wsparło kilku posłów z klubu PiS, co dla Jarosława Kaczyńskiego zapewne jest lampką ostrzegawczą. Szczególnie że politycy Solidarnej Polski od pewnego czasu sugerują możliwość przejęcia kilku rozczarowanych pisowców. Choć z kolei bliski współpracownik Zbigniewa Ziobry Marcin Warchoł, kandydujący na prezydenta Rzeszowa (chwilowo i taktycznie bezpartyjny), zagłosował za ratyfikacją. Prawdopodobnie nie chciał dostarczać amunicji swoim kontrkandydatom. Ale czy to nie sprawia, że bardziej wygląda teraz na koniunkturalistę niż ideowca, jak chcą być postrzegani ziobryści? No i skoro PiS zaprzedał suwerenność państwa za unijne pieniądze, to jak ma się to do dalszego trwania Solidarnej Polski w rządzie? Jak przekonuje nasz rozmówca z SP, kluczem jest „siła sprawcza w reformowaniu kraju”. A tę ziobryści mają, będąc w rządzie.
Niezjednoczona opozycja
Opozycja też wychodzi z ostatniej potyczki mocno poobijana. Najwięcej emocji wzbudziła taktyka Lewicy. Mając do wyboru ryzyko przyklejenia jej łatki formacji polexitowej (gdyby zagłosowała przeciw ratyfikacji) albo zdradę „opozycyjnej solidarności” w imię unijnych miliardów, zdecydowała się na to drugie. Uznała, że łatwiej będzie opinii publicznej wytłumaczyć, że chodziło tylko o pomoc dla polskiej gospodarki, a nie długofalowy i głębszy sojusz z PiS. Co prawda także Koalicja Polska (ludowcy plus akolici) zagłosowała niemal w całości za ratyfikacją, podobnie jak Polska 2050 Szymona Hołowni, ale oni tłumaczyć się z tego nie muszą. Dlaczego? Bo to Lewica, po cichu pertraktując z PiS nad kształtem Krajowego Planu Odbudowy, dała Kaczyńskiemu gwarancję, że sejmowego głosowania nie przegra mimo sprzeciwu ziobrystów. Prezes załatwił więc sprawę szybko i uniknął obserwowania przez kolejne tygodnie, jak koalicja mu się rozłazi. Czy Lewica poniesie wyborczy koszt swojej decyzji? Trudno to dziś rozsądzić. Kluczowe będą sondaże poparcia, które ukażą się w ciągu tygodnia, dwóch – do tego czasu świadomość elektoratu dotycząca tego, co się wydarzyło, bardziej się ugruntuje i pozwoli mu wyciągnąć wnioski. Niemniej pamięć wyborców jest krótka. Przeważyć może poczucie, że teraz pozostaje tylko czekać na pompowanie miliardów euro w polską gospodarkę. Dlatego im bardziej transakcyjny jest dzisiejszy wyborca Lewicy, tym lepiej dla niej. Ale jeśli jest to przede wszystkim ideowiec, to polityczne koszty dla tej formacji mogą być bolesne.
Z kolei Koalicja Obywatelska taktycznie się pogubiła. Logika podejścia „skoro PiS nie spełnił naszych warunków, to roztrwoni pieniądze z UE na własne cele” nakazywała wręcz głosowanie przeciwko ratyfikacji. Ale oczywista proeuropejskość Platformy wymagała innej decyzji. W końcu wybór padł na wstrzymanie się od głosu. Tylko czy platformerski wyborca to zrozumie? Borys Budka nie zdał na tym odcinku testu z przywództwa, co wzmacnia jego potencjalnego następcę Rafała Trzaskowskiego. Gdy robi się wielki raban wokół oczywistej sprawy, to jego zwieńczenie gremialnym wstrzymaniem się od głosu wypada blado. Koalicja Obywatelska tak zaplątała się we własnej narracji, że momentami trudno było rozszyfrować, o co jej chodzi. Warunki, jakie PO stawiała PiS w sprawie Krajowego Planu Odbudowy (ujęte w tzw. ustawie gwarancyjnej), wybrzmiały dopiero w przededniu sejmowego rozstrzygnięcia, a więc gdy było za późno. Trudno też nie odnieść wrażenia, że Platformę zgubiła pycha. Jak to możliwe, że po nawoływaniu do budowy „koalicji 276” nie udało się stworzyć wspólnego frontu w tak prostej sprawie jak ustawa ratyfikacyjna? Czemu nie dogadano się z pozostałymi ugrupowaniami i pozwolono Lewicy zerwać się ze smyczy? Zwłaszcza że część warunków, jakie poszczególne partie stawiały PiS, była zbieżna.
Postawę opozycji gorzko, acz celnie, skomentował lider PSL Władysław Kosiniak-Kamysz, mówiąc, że straciła szansę na przejęcie sprawczości. I to nie pierwszy raz – w dużo mniej doniosłej kwestii piątki dla zwierząt też nie wykorzystała szansy na osłabienie podzielonej wokół tego tematu koalicji rządzącej.