Na strategię demograficzną, która koncentrowałaby się na wzroście dzietności, jest już za późno. By kraj nie implodował, trzeba zmienić rynek pracy tak, by wchłaniał jak najwięcej kobiet - mówi w rozmowie z DGP Elżbieta Gołata profesor nauk ekonomicznych, przewodnicząca Komitetu Nauk Demograficznych PAN, prorektor Uniwersytetu Ekonomicznego w Poznaniu.

Czy pandemia wywróciła trendy demograficzne do góry nogami?

Pewne trendy wyostrzyła, pewne przyhamowała, a dla kolejnych sytuacja, w której tkwimy od ponad roku, stała się światełkiem w tunelu. Ale po kolei. Za punkt wyjścia weźmy to, że jesteśmy starzejącym się społeczeństwem, a precyzyjniej – w strukturze naszego społeczeństwa osoby starsze przeważają nad młodszymi. W czasie pandemii, szczególnie w pierwszym miesiącach, zwiększał się udział zgonów osób starszych. Według danych Ministerstwa Zdrowia w 2020 r. zmarło o ponad 67 tys. osób więcej niż w 2019 r. Oznacza to wzrost liczby zgonów na tysiąc mieszkańców, z 10,7 w 2019 r. do 12,4 w 2020 r. Zdecydowana większość nadwyżki spowodowana została wzrostem zgonów wśród osób starszych – zarówno w wieku 61–80 lat, jak i powyżej 80. roku życia. Jednocześnie początkowe założenia, że konsekwencją siedzenia w domu będzie więcej ciąż i dzieci, okazały się błędne. Liczba urodzeń po raz kolejny okazała się niższa niż rok wcześniej. Spadek w 2020 r. był zatrważająco duży: zarejestrowano 355 tys. urodzeń żywych, o blisko 20 tys. mniej niż w 2019 r. W tym czasie, jak podaje GUS, ogólna liczba ludności zmniejszyła się o ok. 115 tys.
Na ile są to zmiany wywołane przez pandemię, a na ile konsekwencja wcześniejszych trendów?
Przede wszystkim to drugie. Proces starzenia się jest nieunikniony – i w mojej ocenie będzie tylko postępował. Zmniejszająca się liczba urodzeń nie jest wyłącznie wynikiem tego, że Polki nie chcą rodzić dzieci. Przede wszystkim żyjemy dostatniej, a medycyna się rozwija, choć pandemia uświadomiła nam, że nie z każdą chorobą potrafimy sobie systemowo i sprawnie radzić. Niemniej żyjemy coraz dłużej. Ale mamy tu do czynienia z zaskakującym zjawiskiem. Po niezwykle intensywnym wzroście trwania życia obserwowanym od lat 90. XX w. do połowy minionej dekady tego stulecia, kiedy jego oczekiwana wartość wzrosła o ponad 7,5 roku dla mężczyzn i 6,5 roku dla kobiet, nagle w 2018 r. trend wyhamował. Nie tylko w Polsce, bo podobną tendencję widać także w innych państwach europejskich, np. w Czechach, Niemczech, Szwecji czy Wielkiej Brytanii. Pierwsze sygnały zwiastujące zahamowanie wzrostu oczekiwanego trwania życia były już w 2015 r. Jeszcze w 2017 r. ten wskaźnik zbliżał się do 74 lat dla mężczyzn i 82 dla kobiet. Jednak ta granica okazuje się trudna do przekroczenia i kolejny rok przyniósł pogorszenie. Doliczyłam się spadku trwania życia dla mężczyzn o 1,3 miesiąca i dla kobiet o 3,12 miesiąca.
Demografia zna przyczynę?
ikona lupy />
Elżbieta Gołata profesor nauk ekonomicznych, przewodnicząca Komitetu Nauk Demograficznych PAN, prorektor Uniwersytetu Ekonomicznego w Poznaniu / Materiały prasowe
Nie wiemy, choć mamy nadzieję, że to zjawisko chwilowe. Dość łatwo wytłumaczyć wzrost trwania życia – lepszą dietą, dostępem do służby zdrowia, zdrowym trybem życia, rosnącym bogactwem, wykształceniem. Trudniej wyjaśnić przyczyny zahamowania tej tendencji, a pandemia może wzmocnić ten spadek. Bo umierają już nie tylko ludzie w podeszłym wieku, ale szczególnie teraz osoby nawet 40-letnie. Zresztą nie chodzi tylko o COVID-19, lecz także o nowotwory, szczególnie złośliwe, choroby układu krążenia, cukrzycę, wysokie ciśnienie tętnicze, choroby wynikające z permanentnego stresu. Myślę, że znaczenie może mieć rodzaj wykonywanej pracy, nerwowość i wyciszanie się używkami, np. alkoholem. Z badań prowadzonych przez Narodowy Instytut Zdrowia Publicznego – Państwowy Zakład Higieny wynika, że dużym problemem staje się przedwczesna umieralność, której zagrożenie jest ponad dwukrotnie wyższe wśród mężczyzn. Wielu z tych śmierci można uniknąć, czyli ważna jest profilaktyka. Tymczasem system ochrony zdrowia jest niewydolny, nie leczymy osób już zdiagnozowanych, profilaktyka nie istnieje.
Jak długość życia i śmiertelność wpłyną na rodzinę?
Tu musimy użyć bardzo technicznego języka. A więc – Polki rodzą średnio 1,4 dziecka. To jest krajowy współczynnik dzietności. Żeby zapewnić zastępowalność pokoleń, ten współczynnik powinien wynosić co najmniej 2,15. Przyjrzyjmy się zastępowalności pokoleń, wykorzystując współczynnik reprodukcji netto – wskazuje on liczbę córek, które dożyją wieku matek. 40 lat temu rodziło się ponad 700 tys. dzieci, w tym prawie 340 tys. dziewczynek. Średnia liczba dzieci, jaką na początku lat 80. rodziła kobieta, to blisko 2,3. Statystycznie rzecz ujmując, więcej aniżeli jedna dziewczynka (1,1) zastępowała matkę, dożywając wieku prokreacyjnego. W 2020 r. urodziło się niespełna 355 tys. dzieci, z czego mniej niż połowa to dziewczynki. Od ponad 20 lat pokolenie matek jest w mniej niż 70 proc. zastępowane przez córki. Z badań prowadzonych w ramach międzynarodowego projektu „Generacje i rodziny” wynika, że nie ma dla tej sytuacji prostej recepty. Projekt, koordynowany przez Niderlandzki Interdyscyplinarny Instytut Demograficzny, obejmujący 21 państw, dostarcza danych na temat tworzenia, rozwoju i rozwiązywania rodzin, zachowań prokreacyjnych oraz relacji pomiędzy kobietami i mężczyznami w rodzinach i pomiędzy generacjami.
Po niezwykle intensywnym wzroście trwania życia obserwowanym od lat 90. XX w. do połowy minionej dekady tego stulecia, nagle w 2018 r. trend wyhamował. Nie tylko w Polsce, bo podobną tendencję widać też np. w Czechach, Niemczech, Szwecji czy Wielkiej Brytanii
Dlaczego jest coraz mniej dzieci?
Z całą pewnością nie jest prawdą, że kobiety nie chcą rodzić, bo marzy im się kariera. Chcą mieć natomiast możliwość godzenia ról zawodowych i rodzinnych, a późniejsze macierzyństwo jest skutkiem coraz lepszego wykształcenia i ambicji. Ale wszystkie mówią o potrzebie odpowiednich warunków i, ostatnio, poczuciu bezpieczeństwa, które decyzjami politycznymi i zmianami w prawie zostało zachwiane. Z wywiadów pogłębionych w ramach badań przeprowadzonych przez warszawskie demografki wynika, że Polki mówią nie tylko o dostępie do żłobków, przedszkoli i o tym, że 500+ nie wpłynęło na ich decyzje, choć poprawiło ich sytuację materialną. Lecz także – o utrudnionym dostępie do rynku pracy. I rzeczywiście – współczynnik aktywności ekonomicznej Polek należy do jednych z najniższych w Europie. Tak jest od dekad. Dla kobiet w wieku 20–64 lata jest o 5 pkt proc. niższy, a w wieku 50–74 lata aż o 10 pkt proc. Na marginesie – aktywność ekonomiczna mężczyzn też nie zachwyca, choć oscyluje wokół unijnej średniej. Ale szczególną naszą cechą jest gwałtowny spadek tej aktywności po ukończeniu 50. roku życia, podczas gdy w innych państwach Unii pracuje się dłużej. Na przykład różnica w poziomie aktywności ekonomicznej mężczyzn w wieku 60–64 lata w Polsce w porównaniu ze Szwecją to prawie 25 pkt proc., a w kolejnej grupie wiekowej jest u nas prawie o połowę niższa niż w Szwecji. Jeśli chodzi o kobiety, to różnica w wysokości 24 pkt proc. jest już w wieku 55–59 lat, a w kolejnej grupie wieku ten współczynnik jest w Polsce 3,5 raza niższy – wynosi 20 proc., a w Szwecji 70 proc.
Z czego to wynika?
Z konstrukcji rynku pracy, który nie ma elastycznej oferty pozwalającej godzić role społeczne. Mało jest możliwości zatrudniania w niepełnym wymiarze godzin. W pandemii przybyło ofert pracy zdalnej, co zostało wymuszone potrzebą chwili. Jeśli więc doszukiwać się jakichkolwiek pozytywów wynikających z lockdownów, to może właśnie przemodelowania rynku pracy tak, by stał się bardziej przyjazny kobietom. Tym bardziej że już teraz gros z nas pracuje z domu, jednocześnie nadzorując np. zdalne nauczanie swoich dzieci.
Badania opublikowane przez firmę doradczą Deloitte pokazują, że 73 proc. Polek czuje w czasie pandemii większe obciążenie pracą, 68 proc. ma więcej obowiązków domowych, 53 proc. – dodatkowe obowiązki związane z nauką zdalną dzieci.
Jeszcze jedna rzecz – w pandemii mocno wybrzmiewa problem osób starszych, chorych, niesamodzielnych i braku rozbudowanej instytucjonalnej oferty dla nich. W tych warunkach ciężar opieki spoczywa w przeważającej większości na kobietach. Doba ma tylko 24 godziny, nie zawsze pracodawca ma chęć iść na daleko idące ustępstwa. Dlatego warto, by za rozwiązaniami wymuszonymi sytuacją poszły działania systemowe, inaczej nie poprawimy aktywności zawodowej kobiet.
Przeszło rok temu resort rodziny zapowiadał prace nad strategią demograficzną państwa. Teraz słyszymy, że dokument już jest. Jak pani go ocenia? Pełnomocniczka rządu ds. polityki demograficznej Barbara Socha, mimo wspomnianych spadków urodzeń, wciąż widzi potencjał do istotnego wzrostu dzietności.
Moim zdaniem na strategię, która koncentrowałaby się na wzroście dzietności, jest już za późno. Możemy jedynie próbować zmienić rynek pracy. Na bazie danych Eurostatu warto spojrzeć na nasze społeczeństwo przez pryzmat współczynników obciążenia demograficznego. Konstruuje się je, odnosząc ludność w wieku nieprodukcyjnym (w wieku przedprodukcyjnym lub w wieku emerytalnym albo łącznie) do ludności w wieku produkcyjnym. W moich badaniach ograniczyłam uwzględnianą w mianowniku ludność w wieku produkcyjnym tylko do tej części, która jest aktywna ekonomicznie. Jest to współczynnik obciążenia siły roboczej. Jeśli uwzględnimy obecnie obserwowaną aktywność ekonomiczną kobiet i mężczyzn w Polsce, to na 100 osób aktywnych ekonomicznie przypada 109 nieaktywnych w wieku nieprodukcyjnym; notabene, jeśli uwzględnić wszystkich nieaktywnych – również w wieku produkcyjnym – wartość ta byłaby jeszcze wyższa. Gdy natomiast uwzględnimy prognozy mówiące o zmniejszającej się liczbie ludności, starzeniu się – bo coraz mniej liczne roczniki będą wchodziły w wiek aktywności ekonomicznej, a coraz więcej będzie ludzi w wieku poprodukcyjnym – to przyjmując perspektywę 2050 r., ten współczynnik obciążenia wyniesie 143.
Czyli setka osób aktywnych zawodowo będzie utrzymywała 143 osoby bierne?
Tak.
A więc nie ma dla nas nadziei.
Nadzieją są nowoczesne technologie, to, że mamy coraz lepiej wykształconą młodzież. Nadzieją jest gospodarka 4.0, czyli czwarta rewolucja przemysłowa oparta na internecie rzeczy, przetwarzaniu w chmurze, inteligentnych fabrykach, systemach cyberfizycznych, nieustającej wymianie danych. To załagodzi konsekwencje tego obciążenia.
Dlaczego liczy pani bardziej na nowoczesne technologie niż na aktywizację tych, którzy mogliby pracować?
W moich pracach założyłam kilka scenariuszy. W pierwszym podejściu zrównałam współczynniki aktywności ekonomicznej kobiet do współczynników dla mężczyzn we wszystkich grupach wiekowych. Przyjęłam, że aktywność ekonomiczna kobiet jest taka sama jak mężczyzn, przede wszystkim dlatego, by wykazać, że jest tu ukryty potencjał. Bo Polki od Polaków są lepiej wykształcone i stwarzając im odpowiednie warunki do pracy, moglibyśmy zachęcić je do większej aktywności zawodowej. W tym scenariuszu na 100 osób aktywnych zawodowo przypadałoby teraz 89 osób nieaktywnych, a w 2050 r. – 119. W kolejnym scenariuszu odniosłam aktywność ekonomiczną w Polsce do innych państw UE. Wybrałam Szwecję, gdzie ten wskaźnik jest jednym z najwyższych. To ponad 83 proc. – tyle pracuje tam osób w wieku produkcyjnym. Dla Polski średnia wynosi 70,6 proc., z czego Polek pracuje 63 proc.; dla porównania – Szwedek pracuje aż 81,2 proc. Przyjęłam, że współczynnik aktywności u nas jest taki, jak dla kobiet i mężczyzn w Szwecji. Z wyjściowych 109 osób nieaktywnych współczynnik obciążenia zmniejsza sią wówczas do 73. A w roku 2050 – do 96,5. Gdyby natomiast zrównać aktywność ekonomiczną Polek i Polaków do poziomu mężczyzn w Szwecji, dziś byłoby to 68, a w perspektywie roku 2050 – nieco ponad 90 osób.
Co ma Szwecja, czego nie ma Polska? Albo co jest grzechem naszego rynku pracy?
Przede wszystkim należałoby zwiększyć aktywność zawodową kobiet, a do tego potrzebne są odpowiednie warunki, choćby żłobki.
To mantra: będą żłobki, będzie więcej dzieci. I żłobki się pojawiają, a dzieci – nie.
Fakt. Wydłużono urlop macierzyński, co jest niewątpliwym plusem, ale do tego musi dojść uelastycznienie rynku pracy. Podobnie jest z programem 500+. Demografowie od początku mówili, że jego wpływ na decyzje prokreacyjne będzie co najwyżej krótkotrwały. W tej chwili już głośno się wskazuje się na jego wymiar głównie socjalny i znaczenie dla poprawy sytuacji materialnej polskich rodzin.
A jak nie, to czeka nas szukanie rąk do pracy u sąsiadów, także w krajach spoza UE?
Ukraina ma jeszcze szybciej starzejące się od nas społeczeństwo. Oczekiwania, że tamtejsza ludność stanie się remedium na nasze kłopoty, nie są uprawnione. Bo jeśli mówimy o zmniejszeniu liczby ludności w wieku produkcyjnym o 5,5 mln w perspektywie 2050 r., to nawet milion osób narodowości ukraińskiej czy białoruskiej nie załatwi sprawy. Inna rzecz, że kolejne państwa, z Niemcami na czele, coraz szerzej otwierają się z ofertą na mieszkańców Europy Wschodniej. Dziś, jak wynika z badań, migrantów trzyma w Polsce bliskość domu rodzinnego. Ale niechętnie zatrudniają się w województwach wschodnich, także w dolnośląskim. Deklarują, że padają tam ofiarami szykan. To nie sprzyja myśleniu o Polsce jako o kraju stałego pobytu.
Polki są lepiej wykształcone od Polaków i stwarzając im odpowiednie warunki do pracy, moglibyśmy zachęcić je do większej aktywności zawodowej
Czy można narysować mapę Polski, na której będzie widać, gdzie szczególnie spada dzietność, gdzie pikuje długość życia?
To trudne. W pierwszym odruchu chciałam powiedzieć, że w dużych miastach widać zahamowanie spadku dzietności. I np. w Gdańsku ten współczynnik jest na poziomie 1,6, czyli powyżej średniej krajowej, ale już w Łodzi to 1,3. Gdy z kolei przyjąć podział na województwa, najlepiej jest w mazowieckim – 1,57. Czyli nie tam, gdzie spodziewalibyśmy się szczególnie dobrego wyniku ze względu na mocno obecny tradycyjny model rodziny – w podkarpackim jest tylko 1,3. W zachodniopomorskim i świętokrzyskim nawet jeszcze gorzej – 1,2. Mniej więcej co czwarte dziecko rodzi się poza formalnym związkiem małżeńskim. W województwach zachodniopomorskim i lubuskim odsetek ten jest wyższy niż 40 proc. Jeśli chodzi o przeciętne dalsze trwanie życia, to najwyższe jest w podkarpackim – 75,4 roku dla mężczyzn. Kobiety najdłużej żyją w małopolskim – 82,7 roku, również podkarpackim i podlaskim – 83,2. Najgorsza sytuacja dla mężczyzn jest w łódzkim – 72,5 i w lubuskim – 72,9 roku. A dla kobiet w śląskim – 80,8.
Tu nie ma jednego wzorca. Dlaczego?
W Łodzi trudna sytuacja demograficzna jest od lat. Ale w każdym przypadku trzeba patrzeć przez pryzmat indywidualnych uwarunkowań. Gdy robiłam analizy dotyczące dzietności kobiet, to w Wielkopolsce niskie współczynniki wychodziły mi zwłaszcza w konińskim, co wiązało się z tamtejszą hutą aluminium i odpowiednio niskim stanem zdrowia. Badania wskazują, że długość życia jest silnie różnicowana przez czynniki społeczne. Z danych opracowanego przez NIZP-PIH raportu „Sytuacja zdrowotna ludności Polski i jej uwarunkowania” wynika, że w 2017 r. mężczyźni w wieku 30 lat z wykształceniem wyższym mogli oczekiwać o ok. 7,4 roku dłuższego życia niż mężczyźni z wykształceniem średnim i zawodowym oraz aż o 11 lat dłuższego życia niż mężczyźni z wykształceniem gimnazjalnym bądź niższym. Najkrócej żyją mieszkańcy najmniejszych miast, tych liczących do 5 tys. Przeciętne dalsze trwanie życia jest najdłuższe wśród mieszkańców największych miast, z wyjątkiem Łodzi.
Pandemia, słaba aktywność ekonomiczna, mniej dzieci. Czy to wszystko skutkować będzie dalekosiężną niechęcią do zakładania rodziny?
Pandemia tylko podbiła stare trendy. W ubiegłym roku zawarto nieco ponad 145 tys. związków małżeńskich, o 38 tys. mniej niż w 2019 r. Niektóre osoby rezygnowały, mając już zarezerwowaną datę ślubu. To drastyczne pogłębienie trwającego trendu. Czyli zerwanie z określoną sekwencją zjawisk demograficznych. W moim pokoleniu było tak: ukończenie nauki, zawarcie małżeństwa, urodzenie pierwszego dziecka, zwykle w wieku ok. 23 lat. W pokoleniu osób urodzonych w latach 90. czy na początku tego stulecia sytuacja diametralnie się zmieniła: nie ma ustalonej kolejności zdarzeń. Pojawiły się nowe formy związków. Badania „Generacje i rodziny” pokazują, że o ile w pokoleniu rodziców 90 proc. badanych najpierw się pobierało, tak w pokoleniu ich dzieci – 65 proc. Pozostały odsetek decyduje się na inne formy związku, z których nie wszystkie kończą się sformalizowaniem. Mniej zawartych małżeństw jest ważne z perspektywy kolejnych urodzeń, bo ponad połowa dzieci przychodzi na świat w pierwszych trzech latach małżeństwa. I wracając do pandemii – ta na pewno pogłębi rozdźwięk międzypokoleniowy. Bezpośrednie skutki uboczne będą widoczne zwłaszcza dwa, trzy lata po jej zakończeniu, bo część par, która zrezygnowała z małżeństwa, już nie stanie na ślubnym kobiercu. Co do skutków dalekosiężnych – na nie przyjdzie nam poczekać, ale już teraz bezspornie jest nim sytuacja na rynku pracy. A kluczowym zadaniem – aktywizacja kobiet.