Sputnika V od początku otacza aura tajemnicy. Skrajne emocje to na razie najważniejszy efekt szczepionkowej ofensywy Kremla w Europie. Kto wie, czy nie zamierzony.

Ze wszystkich geopolitycznych dylematów Polska jest całkowicie pozbawiona jednego. Nie ma wpływowego polityka w Warszawie, który na poważnie wzywałby do zakupu szczepionki na koronawirusa od Rosjan. – Na razie nie analizowaliśmy zakupu szczepionki Sputnik V – oświadczył odpowiedzialny za program szczepień szef kancelarii premiera Michał Dworczyk.
Bardziej realne było skorzystanie z chińskiej oferty i prezydent Andrzej Duda rozmawiał na ten temat przez telefon z prezydentem Xi Jinpingiem. Ale i tu chodziło raczej o presję na Komisję Europejską, by bardziej przyłożyła się do realizowania umów z koncernami, niż realny plan dobicia targu z Pekinem. W każdym razie ostatecznie do zakupu nie doszło, a to także dlatego, że decydenci w Warszawie zdają sobie sprawę, że wprowadzenie do użytku preparatów nieautoryzowanych przez Unię Europejską może potem powodować utrudnienia w podróżowaniu pomiędzy krajami członkowskimi.
Na Litwę nie wjadą
Do pomysłu szczepienia rosyjskim preparatem podobnie podchodzą kraje bałtyckie. Litwa nie zamierza uznawać rosyjskiego preparatu w ramach paszportu szczepionkowego – dokumentu poświadczającego szczepienie, który ma umożliwić swobodne podróżowanie po Europie. Cyfrowy zielony certyfikat, bo tak będzie się on oficjalnie nazywać, zaproponowała Komisja Europejska i zgodnie z jej planem mamy móc z nim podróżować już w czerwcu. Poza informacjami o szczepionce w „green passie” może się także znaleźć zaświadczenie o negatywnym wyniku testu na obecność koronawirusa lub o przebytym zakażeniu, co ma wykluczyć dyskryminowanie osób, które jeszcze się nie zaszczepiły, nie chcą lub nie mogą tego zrobić. A także tych, którzy przyjęli preparat nie przez wszystkich uznawany. Z automatu zielone światło będą miały tylko te, które zostały dopuszczone do użycia przez Europejską Agencję Leków (EMA). Wśród nich nie ma na razie ani rosyjskiego Sputnika V, ani chińskiego Sinopharmu. W ich sprawie decyzję mają podejmować samodzielnie kraje członkowskie. Litewskie „nie” oznacza, że np. Węgrzy, którzy są szczepieni rosyjskim preparatem, nie będą mogli na tej podstawie przekroczyć litewskiej granicy. Będą musieli dodatkowo zrobić test lub udowodnić, że przeszli niedawno zakażenie.
(Nie)poszlakowana opinia
W europejskim wspólnym programie szczepień chodziło o postawienie na szczepionki koncernów produkujących w Europie i mających europejski kapitał. Nikt w Brukseli nie wykluczał z założenia ani rosyjskich, ani chińskich preparatów. Droga dla nich stoi otwarta i Rosja ostatecznie zdecydowała się wystąpić z wnioskiem o dopuszczenie – trzy miesiące po tym, jak sama zaczęła szczepić swoich obywateli Sputnikiem V i pięć miesięcy po pierwszym wniosku do EMA od koncernu AstraZeneca. Późno. Wydawało się, że Kreml woli prowadzić dwustronne rozmowy z europejskimi stolicami. Tę strategię przewidział w dorocznym raporcie estoński wywiad – w tym roku Rosja będzie kontynuować operacje nakierowane na pogłębianie podziałów w zachodnim społeczeństwie, a jednym ze sposobów będzie dyskredytowanie preparatu koncernu AstraZeneca, który rosyjska propaganda określa jako „małpią szczepionkę”. I rzeczywiście, w internecie można znaleźć „informacje” na temat użycia w nim wirusa od… szympansa.
Zwłoka w staraniu się o autoryzację w całej Wspólnocie prowokowała pytanie, czy rosyjska szczepionka jest bezpieczna i odpowiada europejskim standardom. Wątpliwości rozwiać miały wyniki badań klinicznych opublikowane na początku lutego przez twórcę szczepionki – Instytut im. Nikołaja Gamalei – w prestiżowym piśmie medycznym „Lancet”. W artykule pokazano wstępne wyniki trzeciej fazy badań klinicznych, a ostateczne rezultaty miały zostać upublicznione w nadchodzących miesiącach. Publikacja wskazywała na skuteczność na poziomie 91,6 proc. i wydawało się, że to przełom na drodze do uznania rosyjskiego preparatu w UE (choć włoscy eksperci zwracali uwagę, że Rosjanie odmawiają im dostępu do surowych danych, a niektóre liczby się nie zgadzają, o czym pisaliśmy 15 lutego).
Przekonanie do Sputnika V europejskich polityków i ekspertów zwiększałoby szansę na współpracę Rosjan z europejskimi fabrykami. O ile Angela Merkel wcześniej podchodziła do Sputnika z rezerwą, o tyle po artykule w „Lancecie” chwaliła osiągnięcie Rosjan, a minister zdrowia Jens Spahn uznał, że czas pomyśleć o produkowaniu rosyjskiego preparatu. To produkcja jest bowiem wąskim gardłem praktycznie wszystkich szczepionek. Rosjanie rozpoczęli rozmowy z niemiecką spółką IDT Biologika, ale na razie bez sukcesu. Prezes zakładów w Dessau woli czekać z uruchomieniem taśm produkcyjnych do momentu autoryzowania rosyjskiej szczepionki. Tymczasem nie czekając na zielone światło od EMA, jako pierwsze na produkcję Sputnika V zdecydowały się Włochy, co ogłosiła przed miesiącem włosko-rosyjska izba handlowa. Produkcja ma ruszyć od lipca w zakładach firmy Adienne w Lombardii. Przez pierwsze pół roku z fabryki ma wyjechać 10 mln dawek.
Ten pomysł nie spodobał się Brukseli, która uważa, że w zakładach na terenie Wspólnoty pierwszeństwo powinny mieć preparaty zatwierdzone przez jej regulatora i stosowane w europejskim programie szczepień. Dyrektor EMA Christa Wirthumer-Hochem mówiła nawet, że autoryzacja Sputnika V i wprowadzenie go do użycia to rosyjska ruletka. Rosjanie domagali się przeprosin. Rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow uznał wypowiedź za godną ubolewania i podkreślił, że preparat jest jedną z najbardziej popularnych i godnych zaufania szczepionek na świecie.
Wątpliwości się jednak mnożą, a szczepionka jest daleka od podbicia Europy. Przed tygodniem Słowacja, która kupiła rosyjski preparat jako drugi kraj w UE, poinformowała, że pierwsza transza, jaką otrzymała, różni się od tych opisywanych w „Lancecie”. Państwowy Instytut Kontroli Leków sugerował problemy z jakością 200 tys. dawek, które trafiły do magazynu, gdzie pozostają do dzisiaj.
Awantury i dymisje
Na razie na zamówienie preparatu u Rosjan zdecydowały się Węgry, Czechy, Słowacja i Austria. Powód wydaje się prosty – są zmęczone opóźniającymi się dostawami szczepionek wynegocjowanych przez Brukselę i na własną rękę chcą uzupełnić dostawy. Ale Węgry zaczęły rozmowy z Rosją, zanim europejski program szczepień zaczął zaliczać poślizg. Pierwsze próbki rosyjskiego preparatu trafiły tam jeszcze w listopadzie, a 28 grudnia (dwa dni po pierwszej dostawie szczepionek w ramach UE) węgierski minister spraw zagranicznych Péter Szijjártó ogłosił, że pierwsza transza (6 tys. sztuk) trafiła do kraju. Budapeszt miał potem moment zawahania z powodu, jak informowała kancelaria premiera, niewydolności produkcyjnej Rosjan, ale po styczniowej wizycie szefa MSZ w Moskwie Węgrzy ostatecznie przekonali się do Sputnika V. Dopuścili do użycia także dwie chińskie szczepionki oraz preparat z Indii. Efekt jest taki, że przynajmniej pierwszą dawką zaszczepili już ponad 31 proc. swoich obywateli, podczas gdy przeciętna w innych krajach UE oscyluje wokół 16 proc. Budapeszt może się więc pochwalić dużą skutecznością.
W Słowacji natomiast kontrowersje wokół zakupu Sputnika V wywołały tak duże polityczne napięcia, że premier Igor Matovič musiał ustąpić ze stanowiska, zamieniając się pozycjami z ministrem finansów Eduardem Hegerem. Sam Matovič pojechał potem do Moskwy i Budapesztu, by ratować dobre relacje i pozostawić – jak sam powiedział – otwarte drzwi dla rosyjskich szczepionek, o których zwrot Rosja zaczęła się upominać.
Sputnik V wywołuje też napięcia polityczne w Czechach. Najpierw zdymisjonowany został minister zdrowia Jan Blatný, po nim minister spraw zagranicznych Tomáš Petříček. Nie popierali pomysłu zakupu rosyjskich szczepionek, a za dymisją miał stać sympatyk Kremla prezydent Miloš Zeman. Odwołując Blatnego ze stanowiska, premier Andrej Babiš zapowiedział jednak, że Czechy poczekają z użyciem Sputnika V na zielone światło ze strony EMA. I zapewnił, że dymisja trzeciego już w czasie pandemii ministra zdrowia nie miała nic wspólnego z rosyjską szczepionką. Równoczesne odwołanie Petříčka, który poza kupowaniem Sputnika V sprzeciwiał się zaangażowaniu rosyjskiego Rosatomu w przetarg na budowę elektrowni jądrowej, pokazuje jednak, że o zbiegu okoliczności nie może być mowy.
W trzeciej fali pandemii Czechy trafiły do czołówki państw z najwyższym wskaźnikiem zgonów na świecie, a przy tym okazało się, że program szczepień idzie tam wolniej niż w innych państwach UE. Tym bardziej zaskakująca była wolta premiera Babiša, który dołączył do austriackiego kanclerza, kiedy dyskutowano w UE podział dodatkowej puli szczepionek od Pfizera. Wiedeń, poparty przez Pragę oraz Lublanę, nie chciał się zgodzić na przekazanie dodatkowych preparatów dla najbardziej potrzebujących krajów i ostatecznie pozostałe państwa podzieliły je pomiędzy siebie bez ich udziału.
Spór o dodatkowe szczepionki w ramach europejskiego programu wywołał austriacki kanclerz Sebastian Kurz, domagając się większego przydziału dla swojego kraju. Uważał za niesprawiedliwy system, w którym niewykorzystane przez jeden kraj szczepionki trafiają na tzw. bazarek, gdzie mogą je kupić pozostałe państwa. Kurz zdecydował się też na kupienie 1 mln dawek Sputnika V. Taki zamiar ujawnił po raz pierwszy po rozmowie telefonicznej z prezydentem Władimirem Putinem pod koniec lutego. Opozycja zarzuciła kanclerzowi, że wywołując spory na europejskim forum, próbuje odwrócić uwagę od problemów wewnętrznych. Poza pandemią szef rządu boryka się ze skandalem korupcyjnym („Ibiza Gate”). W 2019 r. afera doprowadziła do upadku poprzedniego rządu Kurza z udziałem prawicowego ugrupowania FPÖ, które miało korupcyjne związki z rosyjskimi oligarchami. Dla kanclerza skandal eksplodował z opóźnieniem, bo dopiero niedawno na jaw wyszła niezbyt pochlebna dla przywódcy korespondencja ze współpracownikami. Okazało się też, że w skandal mogą być zaangażowani partyjni koledzy kanclerza.
Divide et impera
Otwarte pozostaje pytanie, czy rządy zainteresowane zakupem rosyjskiej szczepionki naprawdę jej potrzebują. Bruksela zapewnia, że nie, bo preparaty, które wynegocjowano w ramach zawartych już kontraktów, wystarczą, by Europa nabyła odporność populacyjną. Niewystarczające dostawy przestają właśnie być problemem, bo już dzisiaj niektóre kraje dostają więcej dawek niż są w stanie na bieżąco wykorzystać. Komisja Europejska szacuje, że w II kwartale do UE trafi 300–350 mln dawek. Z Pfizerem i BioNTechem, producentami najbardziej niezawodnej do tej pory szczepionki, negocjowane są też zakupy na kolejne lata. Jak mówił niedawno w jednym z wywiadów komisarz do spraw rynku wewnętrznego Thierry Breton, wyzwaniem staje się przede wszystkim przekonanie do szczepień sceptyków.
Wydaje się, że w szczepionkowym wyścigu mniej chodzi o zdrowie, a bardziej o wykazanie się przez polityków. Zwłaszcza jeśli walka z pandemią nie idzie im najlepiej lub mają inne grzechy na sumieniu. Rosja ze swoją ofertą w mniejszym stopniu odpowiada więc na realne zapotrzebowanie, a bardziej na potrzebę udowodnienia społeczeństwom własnej skuteczności przez władze części krajów.