Do sądów już wpływają pozwy z roszczeniami za szkody wyrządzone przez rozporządzenia wydane w związku z Covid-19. Czy są dopuszczalne, oceni trybunał powolny władzy wykonawczej. Zgadnijmy, jaki będzie efekt.

Głośnym wyrokiem ogłoszonym 22 października 2020 r. (sygn. akt K 1/20) sąd konstytucyjny zmienił życie tysięcy rodzin niemal z dnia na dzień. Kiedy obserwowałem przetaczające się przez Polskę wielotysięczne demonstracje przeciwników eliminacji wyjątku aborcyjnego w postaci przesłanki embriopatologicznej, natrętnie wracała do mnie myśl: gdzie były te tłumy w grudniu 2015 r.? To właśnie wtedy decydował się los Trybunału Konstytucyjnego. Dewastujący porządek konstytucyjny politycy chętnie mówili o tym, że Kowalskiego jakiś tam trybunał nie obchodzi. Był za bardzo abstrakcyjny. Marszałek Sejmu pokpiwał, że jest on tak nieistotny dla zwykłego Polaka, że właściwie nie powinien mieć siedziby w stolicy, tylko dajmy na to w Piotrkowie Trybunalskim. Narracja była skuteczna – społeczeństwo okazało się na los TK obojętne.

Suweren doznał olśnienia

Przez dekady praca zajmującego się skomplikowanymi kwestiami konstytucyjnymi trybunału nie była przekładana na zrozumiały dla ludzi język. Nie starano się pokazać, jak treść konkretnego wyroku będzie promieniować na życie zwykłych obywateli. Co więcej, pozwalano, by w ramach „targów politycznych” skład sądu konstytucyjnego zasilały osoby bardziej lub mniej kojarzone z wyrazistą opcją polityczną. I nagle 22 października 2020 r. suweren doznał objawienia. Okazało się, że 13 zgromadzonych w niewielkiej sali osób (dwóch sędziów zgłosiło zdania odrębne) z dnia na dzień może przemeblować życie tysiącom ludzi.

Po prawdzie stało się tak już rok wcześniej – z wyrokiem z 26 czerwca 2019 r. (sygn. akt K 16/17), w którym zakwestionowano konstytucyjność art 138 kodeksu wykroczeń na kanwie sprawy „drukarza z Łodzi”, który odmówił wykonania plakatów fundacji LGBT. Skutek tego wyroku jest taki, że dzisiaj każdy, kto chce np. kupić danie na wynos albo naprawić auto w warsztacie (czyli skorzystać z usługi ogólnodostępnej), może się spotkać z odmową z powodu wyznania, orientacji seksualnej czy koloru skóry. I nie będzie mu przysługiwała ochrona prawna wynikająca z dawnego art. 138 k.w. Innymi słowy wykonawca usługi nie poniesie za odmowę odpowiedzialności karnej. Opacznie pojmowaną wolność prowadzenia działalności gospodarczej postawiono wyżej niż zasady współżycia społecznego, otwierając w ten sposób przynajmniej potencjalnie pole dla konfliktowych sytuacji. Czy taki wyrok nie wpływa na codzienne życie tysięcy obywateli?

Po wyroku w sprawie przesłanki embriopatologicznej organy ścigania – poinstruowane przez Prokuraturę Krajową – będą czuwały nad jego prawidłowym wykonaniem, choć wiemy, że są istotne wątpliwości co do prawidłowości jego wydania. I wcale nie mam tutaj na myśli znanych, powielanych od kilku lat argumentów o niewłaściwym składzie TK, w którym zasiadają sędziowie wybrani na zajęte już miejsca. Jeden z nich był nawet sprawozdawcą i wygłaszał 22 października 2020 r. ustne motywy rozstrzygnięcia. Nie chodzi mi także o kontrowersje związane z naruszającym prawo wyborem prezes TK. Przejdę również do porządku dziennego nad zasadniczą dla każdego sędziego kwestią wątpliwości co do bezstronności podczas orzekania. Wszak zasiadająca w składzie TK sędzia była sygnatariuszką wniosku o tożsamej treści złożonego w poprzedniej kadencji Sejmu. Prawnicy takiego sędziego określają mianem iudex suspectus i powinien on zostać wyłączony od rozpoznania sprawy, ponieważ wyraził w przeszłości swój pogląd na jej przedmiot, a zatem stracił przymiot bezstronności. To są wątpliwości znane i szeroko omawiane. Mnie chodzi o coś jeszcze innego.

Po co jest TK

Otóż sąd konstytucyjny określa się często mianem negatywnego ustawodawcy, bowiem jego wyroki prowadzą bezpośrednio do eliminacji z systemu prawa przepisu, który nie przeszedł testu zgodności z ustawą zasadniczą. Taka rola TK wynika wprost z konstytucji. Czy 22 października 2020 r. nie wyszedł on poza ramy kompetencyjne wyznaczone przez ustawę zasadniczą? Przecież w istocie wyrok, o którym mówimy, doprowadził do objęcia odpowiedzialnością karną czynów, które z mocy ustawy były dotychczas bezkarne. Usunięcie ciąży z powodu przesłanki embriopatologicznej dopuszczał do niedawna obowiązujący porządek prawny (art. 4a ust. 1 pkt 2 ustawy z 7 stycznia 1993 r. o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach przerywania ciąży). Natomiast po ogłoszeniu wyroku TK i opublikowaniu jego uzasadnienia sankcja opisana w art. 152 par. 1 kodeksu karnego (kara do trzech lat pozbawienia wolności) grozi osobie, która wykona zabieg aborcyjny w przypadku jeszcze do niedawna dozwolonym. Czy jednak obejmowanie określonych zachowań groźbą kary nie jest aby konstytucyjnie zagwarantowane dla władzy ustawodawczej? To ona, przynajmniej co do zasady, cieszy się zaufaniem większości wyborców, a stanowienie prawa należy do parlamentu. Sądy i trybunały wyłącznie czuwają nad jego przestrzeganiem. Tymczasem TK w wyroku z 22 października 2020 r. dokonał nieuprawnionej uzurpacji prawa do kreowania norm o charakterze karnym. I w tym zakresie, w mojej ocenie, przekroczył wyznaczoną mu konstytucją rolę. Organ wieńczący hierarchię podmiotów sprawujących wymiar sprawiedliwości nie może bowiem wyręczać polityków w stanowieniu prawa.

Efekt synergii

Dowodów na swoistą synergię sądu konstytucyjnego z wolą polityczną większości parlamentarnej jest więcej. Choćby sprawa pozbawienia uprawnień tysięcy emerytów pracujących w minionej epoce w organach ścigania bądź resortach siłowych – popularnie zwana dezubekizacją. To również próba osiągnięcia politycznego celu przy wykorzystaniu sądu konstytucyjnego.

Mamy więc do czynienia z nadaniem Trybunałowi Konstytucyjnemu nowej, nieprzewidzianej przepisami konstytucji roli. Czy społeczeństwo powinno czuć się zaniepokojone takim stanem rzeczy? Oczywiście, że tak.

Orzeczenia sądu konstytucyjnego są ostateczne i nie podlegają zaskarżeniu. Innymi słowy to TK ma ostatnie słowo. Przy niebezpiecznej praktyce domniemania swych kompetencji przez trybunał może on być traktowany jako narzędzie bezpośredniego kształtowania rzeczywistości poza jakimikolwiek mechanizmami kontroli. Tak było, gdy TK oceniał zgodność z konstytucją głośnej uchwały pełnego składu Sądu Najwyższego z 23 stycznia 2020 r. odmawiającej Izbie Dyscyplinarnej przymiotu sądu oraz wprowadzającej tzw. test niezawisłości sędziowskiej w stosunku do sędziów powołanych z rekomendacji nowej Krajowej Rady Sądownictwa. W wyroku z 20 kwietnia 2020 r. (sygn. akt U 2/20) TK orzekł, że uchwała ta jest niezgodna z konstytucją. A przecież uchwały SN nie mają charakteru normatywnego, nie są przepisami prawa, by TK mógł oceniać ich konstytucyjność. Trybunał uznał jednak, że uchwała ma charakter prawotwórczy, a skoro tak, to on może dokonać jej oceny. Wniosek w tej sprawie złożył prezes Rady Ministrów, a więc organ władzy wykonawczej zaangażowanej w tworzenie nowej rzeczywistości prawnej pod mianem „dobrej zmiany”. Cała sytuacja jest wyrazistym dowodem na to, że Trybunał Konstytucyjny w aktualnym składzie, współpracując z władzą wykonawczą oraz ustawodawczą skupioną w ręku jednej opcji politycznej, może być skutecznym narzędziem osiągania konkretnych politycznych celów. A przecież jego działanie nie zawiera w sobie ładunku politycznego ryzyka mogącego odbić się negatywnie na partyjnych sondażach.

Kowalski vs państwo

Być może przeciętny obywatel nie dostrzega opisywanych niuansów, co nie powinno dziwić, gdy zważy się na dość wysoki poziom ich prawniczej komplikacji. Z pewnością dostrzeże jednak rolę Trybunału Konstytucyjnego, gdy jako osoba prowadząca działalność gospodarczą i dotknięta skutkami szalejącej od roku epidemii zgłosi się do Skarbu Państwa o odszkodowanie za poniesione straty.

Zdecydowana większość prawników komentujących podstawy prawne wprowadzanych ograniczeń na czas kolejnych lockdownów nie ma najmniejszych wątpliwości, że są one co najmniej dyskusyjne. Skoro tak, przedsiębiorcy tracący dorobek życia niewątpliwie spróbują swych sił w sądach powszechnych, domagając się stosownych odszkodowań. Do sądów już wpływają pozwy zbiorowe oraz indywidualne, a ich liczba będzie tylko rosła. Podstawą ewentualnych roszczeń jest art. 4171 kodeksu cywilnego wprowadzający odpowiedzialność odszkodowawczą Skarbu Państwa za szkodę wyrządzoną przez wydanie niekonstytucyjnego aktu normatywnego. Do tej pory nie budziła wątpliwości kompetencja sądów do oceny – w ramach tzw. rozproszonej kontroli konstytucyjnej – aktów prawnych w postaci rozporządzeń. A właśnie taką formę nadano zdecydowanej większości przepisów wprowadzających ograniczenia na czas stanu epidemii. To ma się zmienić. Oto bowiem prezes Rady Ministrów we wrześniu 2020 r. złożył do TK wniosek o zbadanie konstytucyjności art. 4171 k.c. Cel jest jasny. Chodzi o zablokowanie rozpoznawania przez sądy spraw, w których pozwanym ma być Skarb Państwa. Dlaczego? Z uwagi na wymierne koszty odszkodowań, które państwo musiałoby wypłacić w razie przegranej.

Przepisy procedury cywilnej nakazują zawieszenie toczących się postępowań w razie skierowania do TK wniosku o zbadanie konstytucyjności przepisu będącego podstawą roszczeń. Los ustawy dezubekizacyjnej – zawieszonej w próżni przez lata – pokazuje, jak długo trybunał może przetrzymywać sprawy bez ich rozpoznania. Kowalski zostanie więc z niczym na lata. Oczywiście może liczyć na to, że sądy powszechne podejmą ryzyko prowadzenia takich spraw, gdy owo „zawieszenie” art. 4171 k.c. będzie trwało latami. Sędziów, którzy podjęliby taki wysiłek, niewątpliwie jednak spotkają represje w ramach sprawnie działającej machiny dyscyplinarnej.

Piszę o tym, by wszyscy mieli świadomość, że nowa rola nadana TK przez polityków niesie ze sobą ryzyko dowolnego kształtowania rzeczywistości prawnej i faktycznej poza jakimikolwiek mechanizmami kontroli. Trybunał stał się przykrywką dla decyzji politycznych, z którymi wiąże się ryzyko utraty politycznego poparcia. Miast podejmować w Sejmie niepopularne, kosztujące spadki sondażowe decyzje, lepiej posłużyć się TK. Co więcej, ten konstytucyjny organ zawłaszcza kompetencje, których konstytucja mu nie daje. Pamiętajmy przy tym, że kadencja sędziów TK trwa aż dziewięć lat. To szmat czasu. Nawet gdyby w niedalekiej przyszłości doszło do zmiany władzy politycznej, ukształtowany obecnie trybunał może skutecznie utrudnić przywracanie praworządności. Naiwne jest myślenie, że odkładanie na bliżej niesprecyzowaną przyszłość rozwiązania palącego problemu legalności działania TK spowoduje, że kłopot zniknie. Już dzisiaj zatem i Sąd Najwyższy, i sądy powszechne powinny stanąć przed zagadnieniem rozstrzygnięcia kwestii skuteczności orzeczeń TK w kontekście wskazywanych wyżej nieprawidłowości. Waga tego problemu będzie tylko rosła i dlatego trzeba go jak najszybciej rozwiązać.