Wielka, góralska rodzina spod samiuśkich Tatr przetrwa wszystkie problemy gospodarcze, a ostatecznie i tak wyjdzie na swoje

Rząd Prawa i Sprawiedliwości jest najodważniejszą władzą, z jaką mieli do czynienia górale z Podhala od ponad stu lat. Ich interesów ekonomicznych nie tykały się ani sanacja, ani nawet III Rzesza. Po wojnie Gomułka, Gierek i Jaruzelski starali się zaś nie zauważać, że Zakopane jest sprywatyzowanym miastem. Żaden z nich nie miał śmiałości, by zamachnąć się na biznesy górali. Podobnie działo się w III RP. Dopiero epidemia koronawirusa sprawiła, że rząd naraził się ludności jednego z najbardziej niezależnych regionów Polski – choć nieco osłodził ból hojną pomocą, niedostępną dla innych gmin. Niewykluczone, że gdy awantura o otwarte hotele, restauracje i stoki się skończy, znowu się okaże, że administracja państwowa na Podhalu nie ma realnej władzy.
Góralu, wracaj do hal
„Góralu czy ci nie żal/ Odchodzić od stron ojczystych/ Świerkowych lasów i hal/ I tych potoków srebrzystych?” – pisał z więzienia przy ul. Senackiej w Krakowie, skazany za udział w powstaniu styczniowym Michał Bałucki. Z pisarzem celę dzielił wiecznie przygnębiony góral, który musiał opuścić rodzinne strony w poszukiwaniu pracy. Najwyraźniej chcąc go jeszcze bardziej podłamać, Bałucki napisał wiersz „Za chlebem”. Choć utwór śpiewano, zalewając się łzami, to kończy się optymistycznie: „Powraca góral do chaty/ Na ustach wesoły śpiew/ Trzos w rękach niesie bogaty”. Rzeczywistość nie przedstawiała się tak różowo.
Masowa emigracja z biednego Podhala zaczęła się jeszcze przed powstaniem styczniowym. Szybko okazało się, że na terenie równie ubogiej Galicji nie ma wiele płatnych zajęć dla górali. Od ok. 1880 r. zaczęli więc szukać dla siebie miejsca za granicą, najczęściej w Stanach Zjednoczonych. Choć traktowano ich tam jak gorszą kategorię ludzi, do wybuchu I wojny światowej wyemigrowało za ocean ok. 50 tys. mieszkańców Podhala. Ale silnych związków z opuszczoną ojczyzną nie zniszczył nawet długi upływ czasu.
Górale odnajdywali się w coraz to nowych okolicznościach dzięki łączącym ich więziom. Jak pisze Jerzy Kochanowski w książce „Tylnymi drzwiami. Czarny rynek w Polsce 1944–1989”, „typowymi cechami społeczeństwa góralskiego na całym świecie (polscy górale nie stanowili wyjątku) są konserwatywne struktury społeczne, z dominującą rolą «wielkiej rodziny» oraz utylitarne traktowanie władzy i stanowionego przez nią prawa”. Gdy wraz z kolejnymi władzami zmieniały się przepisy, górale przekształcali je tak, jak im było wygodnie. A krewni z Ameryki okazywali się dla rodziny w starym kraju bezcennym wsparciem nawet wówczas, gdy rządy przejęli w nim komuniści.
Za żelazną kurtyną
Po II wojnie światowej władza ludowa czuła się w Tatrach i na Podhalu bardzo niepewnie. Antykomunistyczne podziemnie było tam silne, a miejscowej ludności niewiele potrafiono zaoferować. Ani pracy w przemyśle, ani nowych działek ziemi w ramach reformy rolnej. Ze zbrojnym podziemiem w końcu sobie poradzono, po czym – o dziwo – zaniechano większych represji. Właściwie jedyną próbę zmiany sytuacji w regionie podjęto w 1953 r., gdy decyzją Rady Ministrów rozpoczęto budowę w Nowym Targu ogromnego kombinatu mającego produkować obuwie. Nowotarskie Zakłady Przemysłu Skórzanego „Podhale” ruszyły niespełna trzy lata później. W wielkie fabryce zatrudnienie znalazło z czasem ponad 10 tys. osób. Jeden kombinat nie odmienił jednak regionu tak, jak założono w Warszawie.
1956 r. przyniósł w PRL olbrzymie zmiany, a szczególnie na Podhalu. „Wydarzenia październikowe miały w Zakopanem swoją własną dynamikę i zakończyły się przejęciem władzy przez ludzi związanych niegdyś z Armią Krajową. Zelżenie kontroli aparatu represji i jednocześnie zapalenie zielonego światła dla rzemiosła i drobnego handlu pozwoliły na przynajmniej częściowe zalegalizowanie rozwiniętej już wcześniej działalności nielegalnej, np. w branży kuśnierskiej (z centrum w Nowym Targu)” – opisuje Jerzy Kochanowski w pracy „Socjalizm na halach, czyli «Patologia stosunków społeczno-ekonomicznych i politycznych w Zakopanem»”.
Wkrótce prywatne kuśnierstwo, a nie wielka fabryka, stało się kołem zamachowym gospodarki Podhala. Jak zauważał w 1961 r. autor opracowania dla Radia Wolna Europa na temat najbardziej niezwykłego regionu w PRL: „Warsztatów kuśnierskich na Podhalu jest masa, przy czym każdy kuśnierz ma jeden warsztat oficjalny, a kilka zakamuflowanych po rozmaitych chałupach”. Lokalne komórki partyjne konsekwentnie starały się tego nie zauważać. Również Warszawa nie reagowała. Według autora opracowania wadze komunistyczne (podobnie jak wcześniej hitlerowskie) przyznały Podhalu szczególnie uprzywilejowany status – prawdopodobnie z powodu „trudności, jakie wywołałoby wprowadzenie w dzisiejszej sytuacji socjalizmu na halach”.
Śliczne zakopiańskie kożuszki z czasem zaczęły robić światową furorę. Na zorganizowaną w 1968 r. zimową olimpiadę w Grenoble pojechali ubrani w nie polscy sportowcy. Wrócili już bez wierzchnich okryć, bo sprzedali je Francuzom – po 200 dol. za sztukę. Wybuchła afera, o której rozpisywała się prasa. Tygodnik „Kierunki” grzmiał: „Nieistotna jest tutaj wysokość sumy zaangażowanej w takich transakcjach. Tego rodzaju postępowanie, na podstawie art. 49 par. 1 ustawy karnej skarbowej podlega karze pozbawienia wolności do lat 5 i grzywnie w wysokości do miliona złotych”. Ale aferę wyciszono i nikogo nie ukarano. A Polacy jeszcze bardziej zapragnęli góralskich kożuszków, zwłaszcza że okazały się towarem, który bez problemu dawało się sprzedać na Zachodzie.
Prawdziwa stolica
„Najkorzystniej można kupić używane rzeczy w Nowym Targu i tam nawet niehandlarze jeżdżą, jeśli chcą taniej kupić używane ubrania czy płaszcze” – opowiadał pod koniec lat 50. anonimowy uciekinier z PRL na antenie RWE. Dodawał, że szanujące się osoby z Warszawy „zakupują raz czy dwa razy na rok garderobę w Nowym Sączu, Zakopanem, łącząc wyjazdy z urlopami”. W tym czasie drugim filarem ekonomicznym Podhala stali się krewni ze Stanów Zjednoczonych. Dzięki nim każdy góral miał szansę otrzymać amerykańską wizę. Choć władze PRL niechętnie pozwalały obywatelom na podróże do państw kapitalistycznych, co roku kilka tysięcy z nich wyjeżdżało na zarobek do USA. „Kobieta z rocznego pobytu przywoziła przeciętnie 3,5 tys. dolarów, mężczyzna 5–7 tys., a bywało, że zarobione kwoty sięgały 12 tys. dolarów. Tym samym do Zakopanego i powiatu nowotarskiego mogło zza oceanu spływać rocznie kilka milionów ciężko zapracowanych dolarów” – wylicza Jerzy Kochanowski w książce „Wolne miasto Zakopane 1956–1970”.
Po powrocie górale od razu brali się za rozwój własnego biznesu (czarnorynkowy kurs dolara czynił z nich całkiem majętnych ludzi). Na początek odsprzedawali odzież przywiezioną z USA, ewentualnie załatwiali przysłanie kolejnych transportów. Inny sposobem na pozyskanie modnych ubrań – i nie tylko – był przemyt. „Podhalańskiego szmuglu nie udało się zwalczyć nawet stalinizmowi. Kiedy zaś w 1956 r. furtki w granicy uchyliły się nieco szerzej, górale rozwinęli przemytniczą działalność na rzeczywiście dużą skalę” – podkreśla Kochanowski. „Jeżeli początkowo góralskie szlaki przemytnicze ograniczały się tradycyjnie do Słowacji (przemycanymi stamtąd zamkami błyskawicznymi zaspokajano zapotrzebowanie całej Polski), to w ciągu dekady wydłużono je po Włochy i Jugosławię” – dodaje.
Jednak najwięcej zysków przyniósł powrót turystów. Jeszcze przed wojną Zakopane zdobyło sobie tytuł zimowej stolicy Polski. Początkowo władza ludowa nie miała głowy do dbania o rozwój turystyki. Zmieniło się to po 1956 r., gdy jednym ze sztandarowych haseł stało się prawo robotników do wypoczynku na wczasach wraz z rodzinami. Zakłady pracy i związki zawodowe rozpoczęły na masową skalę budowę ośrodków wypoczynkowych. Tatry szybko znalazły się wśród najbardziej pożądanych miejsc przez wczasowiczów. „Prawdę mówiąc, w Zakopanem wypoczywać (lub bywać) chcieli wszyscy – od pierwszego sekretarza KC PZPR po robotnika. Każdy ważniejszy zakład przemysłowy, instytucja, ministerstwo za punkt honoru postawiły sobie posiadanie tutaj własnego domu wczasowego” – odnotowuje Jerzy Kochanowski.
Pod koniec lat 50. Zakopane odwiedzało każdego roku ponad milion ludzi. Z kasy państwa płynęły zaś coraz większe pieniądze na budowę bazy turystycznej. Przy czym ostentacyjnie ignorowano turystów indywidualnych – uznawano, że jedynie wypoczynek zbiorowy jest odpowiednią formą spędzania wolnego czasu. Ale wbrew obowiązującej ideologii coraz więcej osób przyjeżdżało w Tatry na własną rękę. Na początku rządów Edwarda Gierka, wraz z otwarciem granic PRL dla mieszkańców innych krajów bloku wschodniego, dołączyli zagraniczni turyści. Podczas pobytu w Zakopanem na początku lat 70. publicysta „Tygodnika Powszechnego” Stefan Kisielewski notował w dzienniku: „Pełno Niemców z NRD, Czechów, Węgrów, nawet Rosjan. Nie wiem co prawda, jak oni tu wytrzymują. Jakoś im się to widać kalkuluje, skoro tłumnie tu walą”. Wielką popularność Tatr obrotni górale sprawnie zamieniali na szeroki strumień gotówki. Kto żyw, przygotowywał prywatne kwatery dla turystów, wygodniejsze niż te w państwowych ośrodkach, zapewniające lepsze wyżywienie i święty spokój. Rozkwitło też rzemiosło ludowe – taśmowo produkowano pamiątki dla wycieczkowiczów. Biznes ten funkcjonował przeważnie w ukryciu i był niebywale dochodowy. Dzięki gospodarczemu podziemiu Podhale rozkwitało. „Dobrobyt górali wypływa przeważnie z otwartego gwałcenia przepisów prawnych” – zauważało już w 1961 r. Radio Wolna Europa.
Władza czuwa
„Państwo w Zakopanem zostało postawione w sytuacji gorszej niż w kapitalizmie, bowiem zostało zepchnięte na pozycje nawet nie nocnego stróża, ale bezpłatnego dróżnika i zamiatacza ulic” – napisała w raporcie z 1972 r. specjalna komisja utworzona przez nowego ministra spraw wewnętrznych Franciszka Szlachcica. Przez wiele miesięcy starała się ona przeniknąć tajniki podziemnego życia, jakie toczyło się w stolicy Tatr. Trzon komisji tworzył zespół naukowców z Wyższej Szkoły Nauk Społecznych przy KC PZPR, którym kierował filozof i historyk prof. Wiesław Mysłek. Obeznani z teoriami Marksa i Lenina badacze nie kryli zdumienia tym, co odkryli na Podhalu. „W Zakopanem jest wręcz normą bezkarność spekulacji walutowych, przemytu, budownictwa z materiałów z nielegalnych źródeł, omijanie przepisów o dozwolonym metrażu domków jednorodzinnych, przekraczanie rozmiarów świadczenia usług turystycznych bez opodatkowania i koncesji, spekulacji ziemią i budynkami” – donosili ministrowi członkowie specjalnej komisji. Jednocześnie naukowcy podkreślali, że lokalne władze nie próbują przeszkadzać miejscowej ludności w prowadzeniu nielegalnego biznesu. „Klasycznym przykładem «ślepoty» zakopiańskich urzędników jest masowe «dzikie» budownictwo willi-pensjonatów” – raportowano.
Wśród posiadaczy okazałych nieruchomości postawionych wbrew wszelkim przepisom była śmietanka towarzyska miasta, często związana z lokalnymi władzami partyjnymi. Komisja ministerialna usiłowała też dociec, skąd brano pieniądze na te wszystkie luksusy. „Zyski w Zakopanem nie kalkulują się kapitałowi prywatnemu poniżej 25 proc. od zainwestowanych kwot. Dowodzą tego dane oficjalne i szacunki z różnych dziedzin gospodarki” – zapisano w raporcie. Jako główne źródła dochodów górali wymieniano: wynajem prywatnych kwater przynoszący ok. 300 mln zł rocznie, małą gastronomię – 150 mln zł, handel obcą walutą – 250 mln zł, wyroby użytkowe (m.in. kożuszki) – 150 mln zł i wyroby rzemieślnicze (pamiątki) – 150 mln zł. Do tego trzeba było dodać handel legalny i nielegalny, pośrednictwo, nielegalny wyszynk, stręczycielstwo. Razem podhalańska gospodarka według komisji dawała ponad miliard złotych. W raporcie podkreślono, że w Zakopanem dopuszczono do rozwoju prężnego sektora kapitalistycznego, co „prowadziło w sposób nieuchronny do osłabienia, wynaturzenia i rujnowania siły, rangi i oparcia dla socjalistycznej władzy, a w pewnej mierze i podporządkowania sobie jej ogniw”. Mówiąc inaczej, Zakopanem niepodzielnie rządzili prywaciarze.
Zbrodnia bez kary
Franciszek Szlachcic, przez wiele lat zaufany człowiek Edwarda Gierka, o mały włos nie stał się osobą, która najmocniej zaszła góralom za skórę od dekad. Jedna z najgłośniejszych afer, jaką udało się wykryć ministrowi, dotyczyła właśnie podziemia gospodarczego na Podhalu. Właściciel kawiarni w Szaflarach Jan Kucharski, obok działalności gastronomicznej, kierował jedną z najprężniej działających grup przemytniczych w Europie Środkowej. „Sprawa miała tzw. charakter rozwojowy i doprowadziła nie tylko do wykrycia innych grup przemytniczych, obejmujących swą działalnością połowę Europy (m.in. tzw. sekcję narciarską, kierowaną przez byłą reprezentantkę Polski Stefanię Biegun), ale pokazała ich związki z lokalną władzą (m.in. prokuraturą)” – opisuje Jerzy Kochanowski.
Jednak planowana przez Franciszka Szlachcica akcja mająca wykorzenić na Podhalu kapitalizm zaczęła wygasać, zanim na dobre się zaczęła. Gierek nagle pozbawił stanowiska ambitnego szefa MSW, bo zaczął podejrzewać go o zwerbowanie sekretarek pracujących przy I sekretarzu do śledzenia jego poczynań. Nowy minister spraw wewnętrznych Wiesław Ociepka okazywał dużo mniej determinacji w walce z przyczółkami kapitalizmu. „Za swój awans odwdzięczył się Gierkowi w ten sposób, że Ministerstwo Spraw Wewnętrznych w rekordowym tempie wybudowało w Spale nowoczesny ośrodek wypoczynkowy, wyłącznie dla I sekretarzy” – ocenił swojego zastępcę we wspomnieniach „Gorzki smak władzy” Franciszek Szlachcic.
Nic zatem dziwnego, że gdy komisja prof. Mysłka zaprezentowała swój raport ministrowi Ociepce, ten nie palił się do zaprowadzania generalnych porządków na Podhalu. Na początku października 1972 r. zaprezentował jednak badaczy z Wyższej Szkoły Nauk Społecznych na posiedzeniu Prezydium Rady Ministrów. Naukowcy postulowali brutalną pacyfikację opanowanego przez kapitalistów Zakopanego przy użyciu podatków i konfiskat oraz utrzymanie nad miastem ścisłej kontroli państwa. Członkowie rządu zgodzili się, że tak należy zrobić, ale od razu zrezygnowali z konfiskowania nielegalnie zbudowanych pensjonatów. Najprawdopodobniej wychodzili z założenia, że gdzieś wraz z rodzinami muszą nocować podczas wakacji. „Ostatecznie podstawą nowej «polityki zakopiańskiej» miała stać się specjalna uchwała rządu, przyjęta 7 grudnia 1972 r. W następnych latach rzeczywiście starano się zmuszać właścicieli prywatnych kwater do korzystania z państwowego pośrednictwa, a wojewoda nowosądecki, Lech Bafia, propagandowo rozjechał buldożerami kilka rozpoczętych, a uznanych za nielegalne, budów” – wylicza Jerzy Kochanowski.
Na tym zapał do odbijania Zakopanego z rąk prywaciarzy się wypalił. Sprzyjał temu kryzys gospodarczy końca lat 70., kiedy okazało się, że państwo nie jest w stanie dokończyć budowy ośrodków wczasowych. Za to wille mnożyły się jak grzyby po deszczu.
Za rządów Jaruzelskiego górale postawili w mieście nielegalnie ok. 1,1 tys. domów i pensjonatów. Mimo nagłośnienia sprawy generał nie palił się do pacyfikowania Podhala, udając, że o niczym nie wie. Dopiero obecny rząd miał dość odwagi, by rzucić wyzwanie interesom górali. Niekoniecznie wyjdzie mu to na zdrowie. ©℗
Śliczne zakopiańskie kożuszki z czasem zaczęły robić światową furorę. Na zorganizowaną w 1968 r. zimową olimpiadę w Grenoble pojechali ubrani w nie polscy sportowcy. Wrócili już bez wierzchnich okryć, bo sprzedali je Francuzom – po 200 dol. za sztukę