Systemy pisma powstawały dostosowane do specyficznych cech języka, dla którego je opracowywano. Współcześnie podejmowane decyzje o zmianie nie mogą od tego abstrahować

W tym roku Uzbekistan ma ostatecznie przejść z cyrylicy na alfabet łaciński. Podobny proces w 2020 r. rozpoczął Kazachstan, a Mongolia zdecydowała się na uzupełnienie alfabetu rosyjskiego starym systemem pisma. Taka zmiana to ogromne wyzwanie, kształtujące przy tym poczucie przynależności cywilizacyjnej – zbliżające do narodów posługujących się podobnymi systemami pisma, oddalające od tych, których alfabety porzucamy. I odpowiedzialne, bo to wielka sztuka dobrze dostosować system pisma do potrzeb danego języka.
Nieprzypadkowo to właśnie użytkownicy łaciny stworzyli alfabet nazywany dziś łacińskim, cyrylica jest domeną Słowiańszczyzny (choć nie całej), w piśmie arabskim nie zaznacza się samogłosek, a Chińczycy nie zamierzają porzucić tysięcy znaków, których nauczenie się wymaga wielu lat wytężonych studiów. Systemy pisma powstawały dostosowane do specyficznych cech języka, dla którego je opracowywano. Współcześnie podejmowane decyzje o zmianie takiego systemu nie mogą od tego abstrahować.

Nowe litery

Najpierw teoria, bez której trudno będzie poznać skomplikowany świat pisma. Nie każde pismo jest alfabetem. Tak nazywamy systemy, które przyporządkowują oddzielną literę każdej głosce. Zasady rządzące językiem mówionym zmieniają się łatwiej i częściej niż zasady ortografii. Dlatego reguły pisowni języków o dłuższej historii są zwykle skomplikowane, a te o świeższej tradycji piśmiennictwa częściej są zapisywane na zasadzie „jak się mówi, tak się pisze”.
Samo słowo „alfabet” to zbitka nazw dwóch liter, od którego rozpoczyna się pismo greckie (alfa-beta). Trafniejszym określeniem jest swojskie „abecadło”. Grecki ma długą historię. Język używany dzisiaj bardzo się różni od tego, którym posługiwał się Homer. Zeus w nowogreckim jest „Zefsem”, a Hefajstos – „Ifestosem”. „Alfa” pozostała „alfą”, ale „beta” zamieniła się w „witę”. Stąd rosyjskie słowo „ałfawit”, bo Rosjanie przejmowali greckie słowa bezpośrednio z Bizancjum w nowszej wersji, a do katolików trafiały w postaci zamrożonej przez łacińskie pośrednictwo. Dlatego nasza Barbara będzie w Rosji „Warwarą”, a Jezus – „Iisusem”.
Rosjanie oprócz „ałfawitu” mają odpowiednik naszego abecadła. To „azbuka”, słowo będące zbitką starosłowiańskich nazw dwóch pierwszych liter (az-buki). Pisma łacińskie, greckie i grażdanka (współczesna cyrylica) są alfabetami, podobnie jak systemy pisma używane przez Gruzinów i Ormian. Alfabetem jest też pismo koreańskie, choć od innych różni się podstawową zasadą: poszczególne litery nie są zapisywane jedna za drugą, ale buduje się z nich bloczki, z których każdy tworzy oddzielną sylabę.
Teoretycznie w alfabecie swój odpowiednik ma każda samogłoska i spółgłoska. Tak przynajmniej było w pierwotnej łacinie. Podstawowy alfabet łaciński ma 26 liter. Gdy jednak pismo wraz z chrześcijaństwem zaczęło być przyjmowane do zapisu języków nieromańskich, okazywało się, że nie da się za jego pomocą oddać wszystkich używanych głosek. Tę przeszkodę można obejść na trzy sposoby, z których dwa są powszechne: tworzenie dwuznaków, w których zbitkę dwóch liter czyta się inaczej, niż te litery oddzielnie (np. polskie „rz”), albo poprzez dodawanie znaków diakrytycznych – kresek, kropek, haczków albo ogonków.
Niekiedy dwuznaki na przestrzeni dziejów zlały się w jedną literę. Przykładem duńskie „æ” (ae), francuskie „œ” (oe) albo niemieckie „ß” (ss). Czasem potrzeba było większej liczby liter. W niemieckim jest czwórznak „tsch” [cz] (w nawiasach kwadratowych tradycyjnie zapisuje się wymowę – na potrzeby tego artykułu będzie ona uproszczona). Irlandzki zna nawet kilka heksagrafów. „Eidhea” to jedna samogłoska wymawiana pomiędzy [aj] i [ej]. Z kolei plusem diakrytów, tych wszystkich „á”, „č”, „ł”, „ñ”, „ş” i „ü”, jest precyzyjna wskazówka co do wymowy danego słowa. Minusem, zwłaszcza w erze smartfonów, konieczność dostosowania oprogramowania, które pozwalałoby z nich korzystać. Polszczyzna korzysta z obu sposobów; mamy i „cz”, i „ć”.
Zupełnie nowe litery – trzeci sposób obejścia przeszkody – tworzy się rzadko. Należy do nich islandzka „þ”, zaczerpnięta ze starogermańskich runów, która oznacza głoskę [th], jak w angielskim wyrazie „think”, albo „|”, którą język nama z Namibii oznacza jeden z mlasków, przypominających nasze pełne irytacji cmoknięcie. Na południu Afryki takie mlaski bywają pełnoprawnymi głoskami. Do szeleszczących języków słowiańskich lepiej są przystosowane alfabety oparte na cyrylicy – bo i pod ich kątem były tworzone. Głoska [sz] to w nich jedna litera, a nie dwie, jak w polskim, albo „s” z haczkiem (š), jak w czeskim.
Niedościgłym wzorem jest alfabet serbski, ukształtowany w XIX w. przez Vuka Karadžicia, który składa się z 30 liter. Nawet tam, gdzie Rosjanie muszą dostawić miękki znak, by zaznaczyć zmiękczenie spółgłoski, Serbom wystarczy jeden symbol. W ostatnich latach Serbowie chętnie przestawiają się na wersję łacińską, w której zasady wciąż są proste, ale pojawiają się dwuznaki, jak „nj”. Stary podział języka serbochorwackiego, zgodnie z którym katoliccy Chorwaci pisali łacinką, a prawosławni Serbowie – cyrylicą, stopniowo się zaciera. Zresztą od rozpadu Jugosławii mało kto chce nazywać ten język serbochorwackim. Wybór bywa demonstracją polityczną – tradycjonaliści chętniej stosują „ćirilicę” – a bywa kwestią wygody. Upraszczając, łacińskimi literami łatwiej pisze się posty na Facebooku.

Bez samogłosek

Poza Europą napotykamy pierwsze pisma, które nie są alfabetami. Języki arabski i hebrajski stosują abdżady, czyli pisma spółgłoskowe, w których krótkich samogłosek w ogóle się nie zaznacza (poza książkami dla dzieci i czasem tekstami religijnymi).
Słowo „abdżad”, podobnie jak „abecadło”, „alfabet” i „azbuka”, pochodzi od pierwszych znaków pisma – tym razem arabskiego (tradycyjna kolejność: alif-ba-dżim-dal). Nieprzypadkowo narody semickie tworzyły pisma spółgłoskowe. W tych językach rodziny wyrazów opierają się na rdzeniu spółgłoskowym, a słowa pochodne tworzy się, uzupełniając rdzeń o samogłoski.
Brzmi skomplikowanie, ale to proste. Arab z rdzenia „k-t-b” utworzy mnóstwo słów związanych z pisaniem: „kitab” (książka), „katib” (pisarz), „maktab” (biurko), „maktabatun” (biblioteka), „katabu” (dialekt), „aktubu” (piszę), „uktibu” (dyktuję), a nawet „natakatabu” (korespondujemy ze sobą). Klasyczny arabski ma tylko trzy samogłoski (a, i, u), więc ich pominięcie nie jest problemem. Ba, bywa ułatwieniem, bo różnice między dialektami arabskiego są głębsze w przypadku samogłosek niż spółgłosek. Arab z Iraku może mieć problem ze zrozumieniem kolegi z Maroka, zwłaszcza jeśli żaden z nich nie jest przesadnie wyedukowany, czyli nie miał w szkole długiego kontaktu z klasycznym arabskim, ale jeśli będą rozmawiać na piśmie, kłopoty w dużej mierze znikną.
To, co w językach semickich jest naturalne, bywa problemem w mowach, w których samogłosek jest więcej albo są ważniejsze dla zrozumienia słowa. Gdy Żydzi zaczęli używać pisma hebrajskiego do zapisu używanego także w Polsce germańskiego języka jidysz, dodali kilka znaków i przekształcili je w prawdziwy alfabet. Pismo arabskie popłynęło w świat z islamem, tak jak łacińskie z chrześcijaństwem. W indoeuropejskich językach wciąż je wykorzystujących (perski w Iranie i urdu w Pakistanie) też pojawiły się dodatkowe znaki do zapisu głosek, których w klasycznym arabskim nie ma. Persowie procentowo zapisują więcej wymawianych samogłosek niż Arabowie.
Poza alfabetami i abdżadami są też abugidy. Nazwa pochodzi od pierwszych liter stosowanego w Etiopii pisma gy’yz, ale większość abugid to domena Azji i takich języków, jak hindi, tajski i tybetański. Idea abugidy jest prosta. Dany znak oznacza spółgłoskę z domyślną samogłoską „a”. Jeśli nasza sylaba ma inną samogłoskę albo chcemy ją zapisać bez samogłoski, dostawiamy odpowiedni znak diakrytyczny. Abugidy pasują do języków, w których większość sylab jest otwarta, czyli kończy się na samogłosce. Zapis polskiego z naszymi zbitkami spółgłosek (grzmot, źdźbło) byłby skomplikowany, ale już włoski można z łatwością dostosować do zasad indyjskiego pisma dewanagari.
Trudniejsze są sylabariusze. Tam też dany znak oznacza sylabę, a nie głoskę, ale widząc zapis „na”, „ni” i „ki”, trudniej znaleźć tak logiczny klucz jak w hindi. Dwóch różnych sylabariuszy używa język japoński, by zapisywać końcówki gramatyczne i zapożyczenia. W pozostałych przypadkach Japończycy stosują ok. 2 tys. znaków kanji, zaczerpniętych z chińskiego. O ile jednak japońszczyzna z powodzeniem mogłaby zastąpić kanji alfabetem łacińskim, Chińczycy nie mogą się pozbyć własnych znaków. I to z kilku powodów. Język mandaryński jest zapisywany przy pomocy logogramów. Każdy znak reprezentuje w nim inne słowo. Takich znaków jest kilkadziesiąt tysięcy, choć nieźle wykształconemu Chińczykowi wystarczają 4 tys.
Nauka jest wyczerpująca i trwa latami. Duża część słów jest jednosylabowa, a ponieważ liczba głosek jest ograniczona, liczba homofonów (słów brzmiących tak samo, ale inaczej zapisywanych) przekracza nasze pojęcie. W polszczyźnie już potrójny homofon „Bóg” „Bug” i „buk” jest wyjątkiem. Klasyczny słownik mandaryńskiego „Cihai” wymienia zaś 149 słów, które zapisuje się inaczej, ale w oficjalnej transkrypcji na łacinkę wyglądają tak samo: „yì”. Klasyczna „Historia pana Shi jedzącego lwy” składa się z 94 znaków wymawianych [szy], które różnią się jedynie tonem sylaby (mandaryński ma cztery tony). Łaciński zapis nawet z zaznaczeniem różnych tonów „Shí shì shī shì Shī shì…” (Poeta imieniem Shi żył w pokoju z kamienia…) byłby kompletnie nieczytelny.
Dialekty używane w Chinach są wzajemnie niezrozumiałe. Łączy je pismo. „Mięso” zapisuje się tak samo w Pekinie i Meizhou na południu, ale w stolicy ten znak wymawia się mniej więcej [zou], a w Meizhou – [niuk]. Sprzedawca mięsa może mieć problem z porozumieniem się z klientem z innego regionu, ale jeśli będą rozmawiać przy pomocy notatnika (albo – bywa – rysując znaki palcem w powietrzu), kłopot zniknie. To ważne także dla poczucia chińskiej jedności narodowej. Władze mogą upraszczać używane znaki (zrobiły to w latach 50. i 60.) albo ograniczyć ich liczbę, ale nigdy z nich nie zrezygnują.

Co Bayden i Corc Vaşinqton

Najłatwiej zmienić jedno pismo na drugie, jeśli dotychczas używane nie jest naszym wynalazkiem. Tak było w Turcji na początku XX w. Młodoturcy, którzy obalili kalifat i postanowili w przyspieszony, rewolucyjny, często brutalny sposób zwesternizować kraj, odrywając go od arabsko-islamskich korzeni, zdecydowali się na poważną reformę językową. Do tego stopnia poważną, że jeśli mówimy dziś o języku używanym w Imperium Osmańskim, nie określamy go mianem tureckiego, a właśnie osmańskiego.
Poniekąd stało się tak z powodów opisanych przez Antoine’a de Saint-Exupéry’ego w „Małym Księciu”: „Gwiazda była widziana raz tylko, w 1909 r., przez tureckiego astronoma, który swoje odkrycie ogłosił na Międzynarodowym Kongresie Astronomów. Nikt jednak nie chciał mu uwierzyć, ponieważ miał bardzo dziwne ubranie. Tacy bowiem są dorośli ludzie. Na szczęście dla planety B-612 turecki dyktator kazał pod karą śmierci zmienić swojemu ludowi ubiór na europejski. Astronom ogłosił po raz wtóry swoje odkrycie w roku 1920 – i tym razem był ubrany w elegancki frak. Cały świat mu uwierzył”.
Kemal Atatürk odrzucił „dziwne ubranie” w postaci znaków arabskich. Nowy alfabet wprowadzono 1 grudnia 1928 r., a już 1 czerwca 1929 r. obywatele mieli obowiązek jego stosowania. Do głosek charakterystycznych dla tego języka zastosowano diakryty, jak „ç” [cz] i „ş” [sz]. Wymyślono też podwójne „i”, z kropką i bez niej, gdzie „I/ı” oznacza [y], a „İ/i” czyta się jak nasze [i]. Turecki alfabet będzie punktem odniesienia dla reform wdrażanych przez ludy turkijskie po upadku ZSRR.
Reforma oznaczała też pozbycie się słów zapożyczonych z języków nieturkijskich. Specjalnie powołane Tureckie Towarzystwo Językowe (TDK) w 1932 r. rozpoczęło kampanię „zbierania wyrazów”. Wyszukiwało rdzennie tureckie słowa w różnych dialektach i spokrewnionych językach (aż po mongolski), wymyślało nowe, przekopywało stare pisma w poszukiwaniu zapomnianych archaizmów. Wszystko po to, by zastąpić „bardzo dziwne ubranie” „eleganckim”, bo narodowym „frakiem”. Powstał nowy zawód: gazety zatrudniły substytutorów, którzy oczyszczali dostarczane teksty z wykorzenianych słów i zastępowali je którymś z neologizmów wymyślonych przez TDK.
Część z nich była zrozumiała, tak jak dla Polaków sprzed stulecia musiał być zrozumiały samochód zamiast automobilu. Inne – niekoniecznie. Obfitość zmian, które Gaston Dorren w książce „Babel” nazwał „nieodwracalnym udoskonaleniem”, sprawiała, że Turcy poza alfabetem musieli opanować też nowy słownik. Czasem TDK na siłę udowadniała tureckość słów międzynarodowych. Dorren podaje przykład słowa „elektrik”, które nowoczesne języki zaczerpnęły z greki. Ponieważ Grecy byli narodem wrogim, urzędnicy TDK wyszukali w używanym tysiące kilometrów od Ankary języku ujgurskim słowo „yaltrık”, oznaczające blask, i to z niego wyprowadzono etymologię wyrazu „elektrik”. Dziś tylko 15 proc. słów w tureckim to zapożyczenia.
Gdy w 1991 r. upadał Związek Radziecki, w stronę Ankary i reformy Atatürka zaczęły patrzeć narody spokrewnione z Turkami, które przed rewolucją zapisywały swoje języki zmodyfikowanymi wersjami arabskiego abdżadu. Moskwa, aby oderwać narody Azji Centralnej od tradycji, na przełomie lat 20. i 30. XX w. obdarowała je alfabetami opartymi na znakach łacińskich, by po dekadzie, na fali stalinowskiej rusyfikacji, zastąpić je cyrylicą; trzeba przyznać, że świetnie dostosowaną do lokalnej fonetyki. Wycofanie się z pisma arabskiego pozwoliło przyspieszyć proces alfabetyzacji. – Im więcej było piśmiennych przed wprowadzeniem alfabetu łacińskiego, tym trudniej było go wprowadzić – zauważał w 1926 r. językoznawca Nikołaj Jakowlew.
Jako pierwszy decyzję o odrzuceniu cyrylicy podjął w 1991 r. Azerbejdżan. Baku wprowadziło alfabet turecki, uzupełniając go o trzy znaki do zapisu głosek, których w tureckim nie ma: „x” [ch], „q” [g] i „ä”, najpopularniejszą azerską samogłoskę, wymawianą między [a] i [e]. Rok później wprowadzono poprawkę, która sprawiła, że trzeba było wyprodukować nowe klawiatury. „Ä” zastąpiono znaną z azerskiej cyrylicy literą „ǝ”. Jej obecność dała Azerom poczucie wyjątkowości, ale zarazem wymagała dostosowania systemów informatycznych. Przejście na łacinkę zajęło 10 lat. Jednak nie wszystkim – irańscy Azerowie wciąż piszą pismem persko-arabskim, a dagestańscy – dawną wersją cyrylicy. Także niektóre opozycyjne gazety latami bojkotowały relatynizację.
Dla nas wprowadzenie zupełnie nowej litery wygląda na aberrację, ale dla Azerów nie było niczym dziwnym. Raz, że znali ją z wersji cyrylicznej, a dwa, że cyrylica dużo chętniej tworzyła zupełnie nowe znaki dla języków odległych fonetycznie od rosyjskiego. Rekordzistą jest alfabet abchaski, który ma aż 64 liter. Wielokrotne przechodzenie z jednego alfabetu na drugi miało jeszcze jeden efekt uboczny: zapisywanie obcych nazwisk fonetycznie, tak jakby najpierw przekładano je na cyrylicę, a potem automatycznie na nowy alfabet. W efekcie Azer przeczyta w gazecie, że „Co Bayden” obejmie urząd, który wcześniej sprawowali „Corc Buş” i „Corc Vaşinqton”.
Jeszcze większą ekstrawagancję przejawiali Turkmeni, który wrócili do łacinki w 1993 r. Ich nowy alfabet różnił się nieco od tureckiego, przede wszystkim użyciem znaku funta „£” do zapisu głoski [ż], znaku dolara „$” dla [sz] i znaku jena „¥” dla [j]. Po kilku latach władze zrezygnowały z tego dziwactwa, wprowadzając odpowiednio „ž”, „ş” i „ý”. A jednak ówczesny przywódca Saparmyrat Nyýazow nie mógł się oprzeć pokusie wyróżnienia języka ojczystego. Tam, gdzie cały świat turkijski używa litery „v”, Turkmeni piszą „w”, niczym Niemcy i Polacy. Mogłaby nas zdziwić obecność w turkmeńskim menu trunku o zapożyczonej z rosyjskiego nazwie zapisanej jako „piwo”.

Ózbekiston, czyli Uzbekistan

Sąsiedni Uzbecy poszli inną drogą. W 1995 r. władze uznały, że wprowadzanie znaków diakrytycznych albo nieznanych liter to zbyt duży kłopot. Tam, gdzie Turcy używają znaków w rodzaju „ş” albo „ç”, władze w Taszkencie wybrały zaczerpnięte z angielskiego dwuznaki „sh” i „ch”. W efekcie język uzbecki w zapisie przypomina sposób, w jaki Anglosasi zapisaliby rosyjską cyrylicę. Widać to zwłaszcza w słowach zaczerpniętych za pośrednictwem rosyjskiego, jak „militsiya” czy „operatsiya”. Z jednym wyjątkiem: tam, gdzie Uzbecy nie mogli skorzystać z angielskich dwuznaków, użyli odwróconego apostrofu. W efekcie nazwę kraju zapisuje się jako „O‘zbekiston”.
Uzbecy się nie spieszą. Do dziś większość komunikacji odbywa się przy użyciu alfabetu rosyjskiego. W niektórych gazetach tytuły pisze się łacinką, a treść artykułów – cyrylicą. Gdy ważna jest szybka komunikacja, korzysta się z rosyjskich liter, gdy ważniejsza staje się symbolika – z zachodnich. Bardzo powoli wprowadzano nowy alfabet do szkół. Wielokrotnie przekładano datę ostatecznej rezygnacji z „bukw”. Najnowszą, może ostateczną, jest rok 2021. Przedtem Uzbeków może czekać reforma ortografii. Politycy uznali, że warto zbliżyć alfabet do tureckiego oryginału. W opublikowanym w 2019 r. projekcie zmian litery „sh”, „ch” czy „o‘” zastępują „ş”, „ç” i „ó”. Dla polskiego czytelnika zabawnym skutkiem nowelizacji będzie fakt, że w oryginale nazwę Uzbekistanu będzie się zapisywać przez „Ó”.
Do zmiany przymierza się Kazachstan. Tam ostateczny termin wprowadzenia łacinki określono na 2025 r. Wciąż trwają jednak dyskusje, w jaki sposób najlepiej oddać język kazachski, aby jednocześnie nie był zbyt skomplikowany dla uczniów, łatwo było przestawić nań komputery, a zarazem przypominał spokrewnione języki. W projekcie z 2017 r. stawiano na dwuznaki („ae”, „sh”), w przyjętej wersji wybrano wariant uzbecki z apostrofami („a’”, „s’”), w kolejnej przewidziano więcej diakrytów („á”, ale znów „sh”), a obecnie władze skłaniają się ku pismu przypominającemu tureckie („ä”, „ş”). – Pisząc na smartfonie, wielu ludzi stosuje wyłącznie litery podstawowe. Jeśli dodamy znaki diakrytyczne, nie będą ich używać – bronił wersji z dwuznakami Jerboł Tyleszow, szef komisji językoznawców.
– To element modernizacji państwa. Żeby iść z postępem, musimy pisać łacinką – mówił DGP w 2017 r. wiceszef MSZ Roman Wasilenko. I dodawał, że alfabetu najpierw trzeba będzie nauczyć nauczycieli i dziennikarzy, a potem stopniowo wprowadzać pismo do szkół, zaczynając od najmłodszych klas, by skończyć na uniwersytetach. A zarazem zadbać o uspokojenie Rosji. Prokremlowscy eksperci zawsze w takich wypadkach przekonują – jak Jurij Sołozobow w 2017 r. – że „przejście na pismo łacińskie oznacza wejście Kazachstanu do projektu świata tureckiego”, czego „skutki mogą być widoczne za 10–15 lat”.
Władze uspokajają, że uczniowie i tak będą się uczyć cyrylicy na obowiązkowych lekcjach rosyjskiego. Ale obawy Kremla nie są bezpodstawne. Zmiany wprowadzane przez Stalina odrywały przecież narody od korzeni. Kolejne pokolenia, nieuczone już arabskiego abdżadu, nie umiały czytać starej literatury i były skazane na „tłumaczenia” z jednego pisma na drugie. A o tym, co można ponownie wydać, decydowali cenzorzy. Taka amputacja alfabetu bez kontynuowania nauki starego pisma pozbawia naród kontaktu z wielowiekową nieraz tradycją piśmiennictwa.
Dochodzą do tego względy praktyczne: każdy, kto uczył się języka zapisywanego innym alfabetem, wie, że jest to dodatkowy wysiłek. Wpływa to choćby na tempo czytania. Polak znający na podobnym poziomie angielski i rosyjski nawet po latach będzie wolniej czytał w tym drugim języku przez sam fakt, że jeden alfabet poznawał od przedszkola, a z drugim zaznajomił się później. Dlatego każda tego typu zmiana wywoływała zamęt w środowiskach dziennikarzy i literatów. Inna sprawa, że wszystkie wymienione kraje są rządzone twardą ręką, więc o większych protestach nie było mowy.
Także z tego względu ciekawe jest, jak przebiegnie proces odrzucania cyrylicy w demokratycznej Mongolii. Termin przywrócenia starego alfabetu to 2025 r. – na razie na równi z wprowadzoną w 1941 r. cyrylicą. O ile pojawienie się znaków łacińskich można uzasadnić modernizacją i łatwiejszą nauką angielskiego czy tureckiego, Mongołowie chcą wrócić do dość archaicznego systemu. Pismo staromongolskie powstało w XIII w. na bazie staroujgurskiego, którego bardzo dalekim przodkiem – podobnie jak w przypadku łacinki – jest alfabet fenicki, pierwszy abdż
ad w historii świata.
Znaki jednak w niczym nie przypominają łaciny. Co więcej, zapisuje się je z góry do dołu. Ich wprowadzenie oznacza ogrom wyzwań. Czytelnik niniejszego tekstu przesuwa go na smartfonie z góry na dół. „Scrollowanie” stron napisanych pismem staromongolskim powinno się odbywać od lewej do prawej. Przeciwnikom zmian łatwiej będzie demonstrować niż zwolennikom, bo transparenty lepiej sprawdzają się w poziomie niż w pionie. Do tego, gdy w azerskim zmiana oznaczała podstawienie nowych liter pod stare (każdemu znakowi starego alfabetu odpowiada konkretny znak w nowym), w Mongolii będzie ona oznaczać rezygnację z ortograficznych uproszczeń dokonanych za komunizmu.
Stary system bywał używany w celach dekoracyjnych i za granicą, np. w chińskiej Mongolii Wewnętrznej, jednak jego przywrócenie na szeroką skalę w samej Mongolii to ogromna operacja. W naukę pisma zaangażował się prezydent Chaltmaagijn Battulga. W grudniu 2020 r. w telewizji ruszyła seria wykładów, które prowadzi osobiście głowa państwa, a których treść została przygotowana przez Narodową Radę Polityki Językowej. Miesiąc wcześniej resort dyplomacji oświadczył, że jako pierwszy urząd zacznie uczyć pracowników nowego/starego pisma.
Nam, w przeciwieństwie do Mongołów, nie grozi zmiana alfabetu. Zaczęliśmy zapisywać język polski wieki po tym, jak przyjęliśmy chrześcijaństwo, ale gdyby Mieszko I podjął decyzję, by przyjąć chrzest z rąk Bizancjum, pewnie pisalibyśmy cyrylicą, bo pisać uczyli Europę mnisi. Z narodów prawosławnych tylko Rumuni w XIX w. odrzucili cyrylicę na rzecz łacinki. Pod zaborami pojawiały się pomysły, by przestawić polski na grażdankę. Wydano w ten sposób trochę książek, a i dziś na Białorusi zdarzają się katolickie modlitewniki dla komfortu parafian drukowane po polsku cyrylicą, jednak ostatecznie nic z tego na szczęście nie wyszło.
Większe perspektywy miała reforma ortografii, taka w klimatach futurystycznej jednoaktówki „Nuż w bżuhu”. W polskich rejonach, które ZSRR utworzył przed wojną na Białorusi i Ukrainie, debatowano nad taką rewolucją. „Najpierw tedy »ó«, czyli »o« pochylone. Wszak gdy pochylamy »e« w »a« (»umiem-umiał«), to nie piszemy tego »a« jako »é«, i doskonaleśmy się do tego przyzwyczaili; czemuż tedy razić nas ma »niosę« – »niusł«? Czy to nie przesąd arystokratyczny?” – pytał niejaki Czesław Dąbrowski. Moskwa ostatecznie zdecydowała, by z reformą poczekać na rewolucję w Polsce. To już jednak temat na zupełnie inną opowieść. ©℗
Azerbejdżan odrzucił cyrylicę w 1991 r. i wprowadził alfabet turecki, uzupełniając go o trzy znaki do zapisu głosek, których w tureckim nie ma: „x” [ch], „q” [g] i „ä”, najpopularniejszą azerską samogłoskę, wymawianą między [a] i [e]. Rok później wprowadzono poprawkę: „ä” zastąpiono znaną z azerskiej cyrylicy literą „ǝ”. To dało Azerom poczucie wyjątkowości