Dla mnie najważniejsze jest głębokie przekonanie, że Amerykanie rzeczywiście chcą doprowadzić do zakończenia wojny w Ukrainie. Druga kluczowa sprawa – w żaden sposób nie może się to odbić na wschodniej flance NATO i całym Sojuszu. Słyszeliśmy sporo głosów – i w Polsce, i za granicą – że szykuje nam się jakieś tąpnięcie. Nic bardziej mylnego. Uzyskałem zapewnienie, że nie ma tego w planach. Rozmawialiśmy też o takim poziomie współpracy polsko-amerykańskiej, który w zasadzie wyklucza scenariusz, w którym stajemy się mniej bezpiecznym państwem. Czy rozmowy zakończą się sukcesem? Trudno powiedzieć. Największym problemem jest Rosja. Na razie nic nie wskazuje, by rzeczywiście chciała rozejmu i pokoju.
Wywalczyliśmy jego usunięcie, bo dla wszystkich musi być jasne, że to, co dotyczy Polski, nie może być przedmiotem negocjacji państw trzecich ponad naszymi głowami. Koniec, kropka. To, czy stacjonują u nas myśliwce, czy inne samoloty o określonych zdolnościach wojskowych, jest naszą suwerenną decyzją. I zostało to uszanowane. Dywagacje o tym, dlaczego ta kwestia w ogóle pojawiła się w założeniach, zostawiam analitykom. Nie ma co tego roztrząsać.
Zaplecze prezydenta Donalda Trumpa jest różnorodne. Są w nim także ludzie gotowi pójść na daleko idące ustępstwa wobec Rosji, byle zakończyć wojnę. Dziś inicjatywę w rozmowach przejął Departament Stanu – i to z naszej perspektywy bardzo dobra informacja. Media potrafią długo analizować jeden czy drugi cytat kogoś z otoczenia Trumpa, ale w wypadku tej administracji skupiłbym się na czynach, a nie słowach. A fakty są takie, że Rosja obłożona jest poważnymi amerykańskimi sankcjami. W okresie prezydentury Trumpa zostały one jeszcze zwiększone. Zarazem Europejczycy kupują w USA broń dla Ukrainy.
Zwróciłbym też uwagę na pewien punkt, który zaczął się pojawiać w tych kruchych porozumieniach. Przy rozmowie o gwarancjach dla Ukrainy, które miałyby pomóc utrzymać rozejm czy pokój, pojawił się temat udziału Amerykanów. To rzecz nowa, do tej pory mówiliśmy wyłącznie o koalicji chętnych, która miała mieć charakter europejski.
Najważniejsze jest to, że rozmawiamy o czasie ewentualnego pokoju, warunkach powojennych. Jeżeli dojdzie do zawieszenia broni i Ukraina podtrzyma zainteresowanie obecnością koalicji chętnych na jej terytorium, to Polska będzie w tym procesie odgrywała fundamentalną rolę. Bez naszego kraju on się po prostu nie odbędzie. Nasze siły zbrojne będą kluczowe dla sukcesu koalicji chętnych – będą gwarantować bazy i logistykę dla całej operacji. Polska ma też mieć jedno z czterech dowództw: dowództwo wsparcia (obok lądowego, powietrznego i morskiego). Będziemy uczestniczyć we wszystkich procesach związanych z realizacją tej operacji. Jeśli samoloty koalicji chętnych będą miały strzec ukraińskiego nieba, to naturalnie, że będzie to odbywało się z naszego terytorium, choć szczegółowe elementy będą uzgadniane z nami na bieżąco.
Sekretarz Colby mówił o Polsce, że jest praktyczna i realistyczna – właśnie w tym kontekście.
Na pewno taka misja odbędzie się bez polskich żołnierzy na lądzie, bo uważamy, że mamy tu własne dylematy strategiczne, do których musimy się odnosić. Inaczej niż inne kraje Europy Zachodniej Polska graniczy z Rosją i zdominowaną przez nią militarnie Białorusią. Naszą rolą będzie więc zapewnianie bezpieczeństwa od strony naszej wschodniej granicy. Jest to fundamentalne zadanie. Bardzo bym nie chciał, by potencjalny udział Polski w tej operacji był lekceważony.
Akurat premier Tusk przy okazji szczytu UE–Afryka uczestniczył w rozmowach liderów na temat tego procesu...
To prawda, zwracam jednak uwagę, że teza o tym, iż premier nie rozmawia o tej sprawie z przywódcami europejskimi, jest fałszywa. W stałym, roboczym kontakcie ze swoimi odpowiednikami w innych krajach jest minister Kupiecki.
Celem Władysława Kosiniaka-Kamysza, który zresztą popieram, jest to, by sprawy obronne były wyłączone z codziennej młócki politycznej. Gdyby wszyscy tak myśleli, to nasza pozycja byłaby dużo silniejsza.
Stany Zjednoczone nie są krajem, w którym panuje konsensus. Amerykanie są więc przyzwyczajeni do polityki prowadzonej przy dwóch silnych obozach. Moją intencją jest odnoszenie się do tego, co wspólne, a nie tego, co dzieli. Powiem tylko tyle: sytuacja, w której dochodzi do konfliktu o nominacje na stopień oficerski tych, którzy są na pierwszej linii wysiłków w zakresie bezpieczeństwa – jak funkcjonariuszy wywiadu czy kontrwywiadu – nie wzmacnia naszej pozycji.
Możemy powiedzieć o tym, o co zabiegamy: chcemy wzmocnienia zdolności wojskowych USA w Polsce.
Chodzi o zdolności wojskowe do różnego rodzaju działań, które wynikają choćby z rozmieszczenia w Polsce ludzi, broni i sprzętu. Wiem, że brzmi to ogólnikowo, ale o szczegółach nie mogę jeszcze mówić. Amerykanie dostrzegają i rozumieją, jak ważny jest status naszego kraju – także jako graniczącego z Rosją państwa przyfrontowego. Rozumiem emocje w naszej debacie publicznej, gdy na stole pojawia się 28 punktów, które – jak już wiemy – były mocno inspirowane przez Rosję. Ale spójrzmy szerzej: nasze relacje z Amerykanami są żelazne, a nasz status przez ostatnie 35 lat tylko się wzmacniał kosztem wyrzeczeń. Wystarczy porównać, jak my wykorzystaliśmy ten czas, a jak Ukraina, i popatrzeć, gdzie obecnie jesteśmy.
To nie tylko gadanie ku pokrzepieniu serc, lecz także bardzo konkretne plany obronne NATO, których Rosja się śmiertelnie boi. Efektywność Sojuszu jest przez nią bardzo wysoko oceniana. Za tym idą konkretne zapewnienia dla Polski.
Trzeba będzie mocno się wgryźć w szczegóły, ale będzie to możliwe dopiero wtedy, gdy wyślemy nasze plany i zostaną one ocenione przez Komisję Europejską. Nasze założenie jest takie, że najwięcej środków chcemy zainwestować w polski przemysł zbrojeniowy. W czasie naszej prezydencji wyszarpaliśmy w negocjacjach, by zostały zaliczone nie tylko wielkie plany konsorcjów, lecz także pojedyncze zlecenia, a nawet projekty w trakcie realizacji. W praktyce program SAFE będzie więc finansował już to, co się buduje, np. przy Tarczy Wschód.
Waga zdolności produkcyjnych polskiego przemysłu obronnego była budowana przez prawie 30 lat. Jeżeli chcielibyśmy, żeby więcej kasy było inwestowane w polski przemysł – z czym się fundamentalnie zgadzam – to należy zadać pytania: dlaczego przez osiem lat rządów politycy, którzy teraz biją na alarm, nie zwiększyli radykalnie zdolności polskiego przemysłu obronnego, gdy mieli na to czas? To kluczowa kwestia w kontekście dyskusji o tym, jaki procent środków z SAFE dla Polski zostanie w naszej zbrojeniówce. Zawsze mogłoby być więcej, ale gwarantuję, że to będzie naprawdę duży procent. ©Ⓟ