Kwestia reparacji za szkody wojenne wyrządzone w Polsce przez Niemcy podczas II wojny światowej w ostatnim czasie ponownie stała się przedmiotem gorącej debaty. Rząd niemiecki stoi na stanowisku, że sprawa ta jest już „prawnie ostatecznie uregulowana”, gdyż w 1953 r. Polska zrzekła się roszczeń. W związku z tym – zdaniem Berlina – nie ma już prawa do odszkodowań. Jednak na początku lat 70. ówczesny rząd Republiki Federalnej Niemiec miał zupełnie inną ocenę sytuacji prawnej. W Bonn uważano bowiem, że „w przypadku Polski nie da się obejść problemu poszkodowanych w wyniku prześladowań nazistowskich”.
Poszkodowani przez narodowy socjalizm
Za poszkodowanych przez narodowy socjalizm (Nationalgeschädigte) uznano osoby, które „w wyniku prześladowań nazistowskich doznały uszczerbku na życiu, zdrowiu lub wolności”. Byli to zatem ludzie prześladowani z powodów rasowych, religijnych, politycznych bądź światopoglądowych. Kwestię ich roszczeń regulowała federalna ustawa odszkodowawcza (Bundesentschädigungsgesetz). Z początku prawo do odszkodowania przysługiwało wyłącznie osobom, które w czasie prześladowań zamieszkiwały w Niemczech lub miały tam zezwolenie na pobyt stały. Zasada ta w praktyce ograniczała uprawnienia jedynie do obywateli niemieckich, niemniej została szybko przełamana. W nocie skierowanej 13 marca 1951 r. do czterech mocarstw okupacyjnych rząd Izraela ogłosił, że reprezentuje naród żydowski i wysuwa roszczenia o odszkodowanie za zagładę i prześladowania Żydów przez nazistowskie Niemcy. Dokument opiewał na kwotę 6,3 mld marek niemieckich.
Zachodnie mocarstwa okupacyjne uznały te żądania za uzasadnione, wobec czego rząd Konrada Adenauera nie miał innego wyjścia, jak tylko rozpocząć negocjacje z Izraelem. Ostatecznie uzgodniono wypłatę odszkodowania w wysokości 3 mld marek dla państwa Izrael oraz 450 mln marek dla organizacji Jewish Claims Conference z siedzibą w Stanach Zjednoczonych. W następnych latach wypłacano kolejne kwoty. Żydowskie ofiary Holokaustu zostały w ten sposób nie tylko prawnie uznane za osoby prześladowane z przyczyn rasowych, lecz także – choć w sposób niewystarczający – objęte odszkodowaniami.
Wyliczcie tę kwotę, jak chcecie
27 lutego 1953 r. państwa zachodnie (m.in. USA, Wielka Brytania, Francja, Belgia, Holandia, Dania czy Grecja) oraz RFN podpisały w Londynie umowę w sprawie długów niemieckich. Państwa zachodnie zobowiązały się w niej do odłożenia realizacji swoich roszczeń reparacyjnych za straty i szkody poniesione w czasie II wojny światowej do czasu zawarcia traktatu pokojowego. W szczególności Stany Zjednoczone obawiały się, że młoda republika mogłaby się załamać pod ciężarem zobowiązań wynikających ze szkód wojennych i kosztów okupacji. Do tego czasu roszczenia reparacyjne realizowano poprzez demontaże, konfiskaty oraz pobieranie świadczeń z bieżącej produkcji.
Republika Federalna Niemiec liczyła na to, że w ten sposób kwestia reparacji zostanie przynajmniej na pewien czas uznana za zamkniętą, zwłaszcza że pół roku później także Związek Sowiecki zrzekł się reparacji, by uchronić przed katastrofą gospodarczą Niemiecką Republikę Demokratyczną. Warto w tym miejscu dodać, że sowieckie oddziały grabieżą i demontażami obiektów przemysłowych faktycznie doprowadziły wcześniej do dezindustrializacji Niemiec Wschodnich.
Uwolniona od ciężaru reparacji RFN przeżywała w latach 50. cud gospodarczy, osiągając znakomitą sytuację ekonomiczną. Jednocześnie w warunkach zimnej wojny znacznie oddaliła się perspektywa zawarcia traktatu pokojowego. Skłoniło to rząd francuski do działania: Paryż zażądał 400 mln marek jako odszkodowania za szkody wyrządzone w czasie niemieckiej okupacji, co jednak naruszało postanowienia londyńskiego porozumienia w sprawie długów niemieckich. Tymczasem do żądań Francji przyłączyły się także inne państwa zachodnie.
W latach 1959–1964 Republika Federalna Niemiec zawarła bilateralne umowy odszkodowawcze z 12 państwami zachodnimi w ramach tzw. układów zachodnich i wypłaciła odszkodowania o łącznej wysokości niemal 1 mld marek. Z tej kwoty 400 mln marek przypadło Francji. Pozostałe państwa otrzymały po ok. 10 proc. swoich pierwotnych roszczeń.
Podczas międzyresortowego spotkania 20 sierpnia 1970 r. jeden z wysokich rangą niemieckich urzędników rządowych wyjaśnił okoliczności, w jakich doszło do zawarcia wspomnianych wyżej układów zachodnich: „Francja oświadczyła nam: «Żądamy 400 milionów – wyliczcie tę kwotę, jak chcecie»”.
Bonn zmuszone było nie tylko zapłacić – bo w końcu Francja należała do mocarstw okupacyjnych – lecz także znaleźć sposób, by te wypłaty nie zostały uznane za reparacje wojenne. W przeciwnym razie Niemcom Zachodnim groziła nowa fala roszczeń. Zdecydowano się więc na prawniczy wybieg: płatności nazwano „zadośćuczynieniem”, by w sensie prawnym odróżnić je od reparacji. Umowy o zadośćuczynieniu ograniczały prawo do świadczeń wyłącznie do osób prześladowanych z powodu rasy, wyznania lub światopoglądu, co w praktyce wykluczało poszkodowanych w wyniku działań wojennych, członków ruchu oporu i partyzantów.
Reparacje a węgiel kamienny
Zawarcie wspomnianych układów dwustronnych z państwami Europy Zachodniej postawiło w stan gotowości ówczesny rząd w Warszawie. Polska do tego czasu faktycznie nie otrzymała żadnych świadczeń reparacyjnych. W trakcie konferencji poczdamskiej w 1945 r. alianci ustalili wstępnie, że wysokość reparacji, jakie Niemcy będą zobowiązane zapłacić, wyniesie 20 mld dol., z czego połowa przypadnie Związkowi Sowieckiemu. Ostateczna wysokość reparacji miała zostać określona przy zawarciu traktatu pokojowego. Jednocześnie w Poczdamie postanowiono, że polskie roszczenia zostaną zaspokojone z sowieckiej części reparacji.
Kreml wykorzystał to postanowienie, aby kontynuować eksploatację zniszczonej wojenną pożogą Polski i nałożyć na okupowany de facto przez Sowietów kraj swoisty trybut. 16 sierpnia 1945 r. marionetkowy rząd w Warszawie i rząd Związku Sowieckiego podpisały w Moskwie porozumienie, na mocy którego Polska miała otrzymać 15 proc. z sowieckiej części reparacji – 1,5 mld dol. – w formie towarów i dóbr. W zamian zobowiązała się dostarczać do ZSRS węgiel kamienny – wówczas najważniejsze źródło energii – po specjalnej cenie wynoszącej 1,22 dol. za tonę, co stanowiło zaledwie 10 proc. ówczesnej ceny rynkowej.
Gdyby Polska sprzedała ten węgiel na światowym rynku zamiast do 1953 r. dostarczać go Związkowi Sowieckiemu, uzyskałaby według szacunków prawie 1 mld dol. Co za to dostała? Kreml utrzymywał, że w ramach reparacji Polska otrzymała od ZSRS towary o wartości około 178,5 mln dol. W rzeczywistości było to znacznie mniej.
Dawne niemieckie ziemie wschodnie nie wchodziły w skład reparacji. Polska uzyskała je jako rekompensatę za swoje utracone wschodnie terytoria, które Hitler podarował Stalinowi we wrześniu 1939 r. Po zwycięstwie Stalin postanowił zatrzymać je jako łup wojenny.
Deklaracja intencji
22 sierpnia 1953 r. Związek Sowiecki podpisał z NRD umowę, w której zrzekał się dalszych dostaw reparacyjnych. W umowie strona sowiecka twierdziła, że „w porozumieniu z rządem Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej – w odniesieniu do przypadającej jej części reparacji – z dniem 1 stycznia 1954 r. zostanie zakończone pobieranie reparacji od Niemieckiej Republiki Demokratycznej”. Faktycznie jednak Kreml nie dysponował żadną zgodą polskiego rządu.
Dopiero 23 sierpnia, czyli dzień po podpisaniu wspomnianej umowy, dziennik „Trybuna Ludu” opublikował przygotowane wcześniej w Moskwie oświadczenie, zgodnie z którym Polska zrzekała się reparacji wobec NRD. Z prawnego punktu widzenia chodziło o „deklarację intencji”, która następnie miała zostać uprawomocniona w formie umowy. Wynikało to z uchwały rządu Związku Sowieckiego z 18 sierpnia 1953 r., w której znalazło się postanowienie o zrzeczeniu się reparacji przez polski rząd. W tym nieznanym dotąd badaczom dokumencie w ostatnim akapicie zapisano: „Polecić Ministerstwu Spraw Zagranicznych ZSRS, aby poinformowało o tym rząd Polski i podpisało Protokół o wypowiedzeniu Porozumienia z dnia 16 sierpnia 1945 roku”.
Rząd w Warszawie, rzecz jasna, wyraził na to zgodę i 22 sierpnia udzielił wicepremierowi Tadeuszowi Gedemu pełnomocnictwa do podpisania w Moskwie sporządzonego tam z wyprzedzeniem protokołu o zrzeczeniu się reparacji. Do podpisania tego dokumentu nigdy jednak nie doszło. Polska nie zrzekła się zatem reparacji w sposób prawnie skuteczny, ale też nie mogła ich dochodzić, gdyż byłoby to sprzeczne z wolą Kremla.
Warszawa (i nie tylko) dostrzegła możliwość uzyskania przynajmniej części zaległych roszczeń odszkodowawczych dopiero w ramach wspomnianych układów zachodnich, ponieważ – zgodnie z niemiecką interpretacją – nie chodziło już o reparacje, lecz o „zadośćuczynienie”. 4 marca 1970 r. Polska przy aktywnym poparciu Moskwy doprowadziła do przyjęcia przez Komisję Praw Człowieka ONZ rezolucji w sprawie karania zbrodniarzy wojennych oraz wypłaty świadczeń z tytułu zadośćuczynienia dla „ofiar zbrodni wojennych”. Niedługo potem w Warszawie powołano komisję do ustalenia wysokości tych roszczeń, która od razu przystąpiła do pracy.
Narada międzyresortowa
W Bonn zapaliła się czerwona lampka, gdyż było jasne, że polskie roszczenia okażą się wielokrotnie wyższe niż łączna kwota już uregulowanych zobowiązań wobec państw zachodnich. Rząd w Warszawie rzeczywiście zamierzał wystąpić z żądaniem 10 mld marek tytułem zadośćuczynienia. W Bonn doskonale zdawano sobie z tego sprawę – Federalne Ministerstwo Finansów szacowało polskie roszczenia na kwotę 5–8 mld marek.
20 sierpnia 1970 r. w Bonn odbyła się wspomniana już narada międzyresortowa z udziałem wysokich rangą przedstawicieli ministerstwa spraw zagranicznych, ministerstwa finansów oraz urzędu kanclerskiego. W porządku obrad znalazły się punkty „zadośćuczynienie dla Jugosławii” oraz „zadośćuczynienie dla krajów Europy Wschodniej”. W tym drugim wypadku chodziło głównie o roszczenia ze strony Polski.
Doktor Ernst Féaux de la Croix z ministerstwa finansów wychodził z założenia, że „w wypadku Polski nie da się obejść problemu osób poszkodowanych przez narodowy socjalizm”. Mówił o tzw. zasadzie 10 proc., która oznaczałaby, że przy żądaniu w wysokości 10 mld marek Polska mogłaby liczyć na wypłatę 1 mld. „Byłby to – w relacjach z Polską – wynik korzystny i możliwy do zaakceptowania”. Na zakończenie Féaux, odnosząc się do układów zachodnich i wypłat dla Izraela, podkreślił: „Jeszcze raz powtarzam: cała ta sprawa była i pozostaje polityczną próbą sił”.
Interwencja w Moskwie
Wobec zaistniałych okoliczności kanclerz federalny Willy Brandt postanowił osobiście interweniować w Moskwie, ponieważ Związek Sowiecki otwarcie popierał polskie roszczenia. 11 sierpnia 1970 r. Brandt udał się na Kreml, by uroczyście podpisać układy moskiewskie. Dzień później odbył rozmowę z premierem ZSRS Aleksiejem Kosyginem, który z entuzjazmem rozwodził się nad wspaniałymi perspektywami współpracy gospodarczej z Republiką Federalną Niemiec. Brandt wykorzystał tę okazję, by poruszyć od razu dwie kwestie. Pierwsza dotyczyła łączenia rodzin, druga – znacznie ważniejsza – reparacji. W odniesieniu do tej drugiej Brandt podkreślił: „Ułatwiłoby to życie nie tylko mnie, lecz także sprzyjało naszej dalszej współpracy, gdybyście dziś lub jutro mogli mi powiedzieć, że po powrocie do kraju będę mógł oznajmić, iż sprawa ta została uznana za zamkniętą”. W swojej notatce z rozmowy Brandt określił problem reparacji mianem „testu”.
Władcy Kremla byli w tym czasie żywotnie zainteresowani współpracą gospodarczą z RFN. W latach 60. sowieckie ekipy poszukiwawcze odkryły na Syberii Zachodniej ogromne złoża ropy naftowej i gazu ziemnego. Moskwa dostrzegła w tym szansę na gruntowną odbudowę gospodarki, która od lat 50. przeżywała okres stagnacji. Eksploatacja tych strategicznych surowców przekraczała jednak możliwości technologiczne i finansowe Związku Sowieckiego. Potrzebne były wielkośrednicowe rury, specjalistyczne urządzenia i kredyty, a te można było uzyskać w odpowiedniej skali jedynie w RFN. Niemieckie koncerny stalowe i energetyczne były nader skore podjąć się dostaw – podobnie jak sam Brandt i jego rząd, który konsekwentnie wspierał rozwijanie współpracy gospodarczej z Moskwą. Nie było więc zaskoczeniem, że Kreml rozwiązał kwestię reparacji po myśli Brandta. Już nic nie stało na przeszkodzie niemiecko-sowieckiemu sojuszowi energetycznemu, który w kolejnych dekadach miał odcisnąć swoje piętno na historii Europy Środkowo-Wschodniej.
Warszawa pozostała znów z niczym i aż do upadku Związku Sowieckiego nie odważyła się wysuwać wobec Niemiec roszczeń odszkodowawczych za straty wojenne. Dopiero pod koniec lat 90. kwestia ta powróciła, gdy niemieccy wypędzeni wystąpili z żądaniami odszkodowań wobec Polski. Wywołało to w kraju nie tylko falę oburzenia, lecz także reakcję zwrotną. Dziś większość Polaków popiera roszczenia odszkodowawcze wobec Niemiec. ©Ⓟ