Demokraci i republikanie. Członkowie brytyjskiej rodziny królewskiej i weterani Białego Domu. Bankowi magnaci i profesorowie prestiżowych uczelni. Inwestorzy z Doliny Krzemowej i spadkobiercy rodowych fortun. Z e-maili Jeffreya Epsteina, finansisty i przestępcy seksualnego, który popełnił samobójstwo w areszcie w 2019 r., wyłania się imponująca galeria postaci. Na liście adresatów są np. uznany ekonomista Lawrence Summers i szef sieci hoteli Hyatt Thomas Pritzker. Można na niej znaleźć technomiliardera Petera Thiela i lidera ruchu MAGA Steve’a Bannona. Obok nich są guru alternatywnej medycyny Deepak Chopra, słynny filozof Noam Chomsky i Soon-Yi Previn, żona Woody’ego Allena.
Nazwiska wielu postaci z orbity Epsteina krążyły w mediach od dłuższego czasu, ale jego korespondencja daje wyjątkowy, nieprzefiltrowany wgląd w świat tryskających cynicznym samozadowoleniem elit – ludzi, którzy zachowują się tak, jakby majątek, intelekt i status gwarantowały im dożywotnią nietykalność, a normy moralności i społecznej przyzwoitości nie obowiązywały w wyższych sferach.
Nie ma dowodów na to, że e-mailowi kumple Epsteina brali udział w pedofilskim procederze, ale poufały, niekiedy frywolny ton korespondencji sugeruje, że doskonale wiedzą o jego zamiłowaniu do nieletnich dziewcząt. Ignorują kolejne artykuły o orgiach z nastolatkami. Nie zrażają się nawet tym, że ich zamożny znajomy figuruje w rejestrze przestępców seksualnych.
Łaskawość dla przestępcy
Opublikowana przez komisję nadzoru Izby Reprezentantów korespondencja zaczyna się w 2009 r., gdy Epstein wychodzi z więzienia w Palm Beach, w którym odsiadywał wyrok za sutenerstwo. Jak na kaliber wiszących nad nim podejrzeń, wymiar sprawiedliwości okazał mu wtedy wyjątkową pobłażliwość. Mimo że agenci FBI dotarli do kilkudziesięciu nastolatek, które wykorzystywał seksualnie i których użyczał swoim prominentnym przyjaciołom, większość zgromadzonych dowodów nie została przekuta w formalne zarzuty. Zamiast 45 lat pozbawienia wolności bez możliwości warunkowego zwolnienia finansista dostał półtora roku w prywatnym skrzydle więzienia, z którego mógł wychodzić na 12-godzinne przepustki „do pracy”. Na dodatek za dobre zachowanie karę szybko skrócono do 13 miesięcy. Miękkie lądowanie było w dużej mierze zasługą prawniczego dream teamu, w którym znaleźli się m.in. prof. Alan Dershowitz z Uniwersytetu Harvarda i były zastępca prokuratora generalnego Kenneth Starr znany ze śledztwa w sprawie romansu Billa Clintona z Moniką Lewinsky. Na mocy tajnej ugody Epsteina z prokuraturą sąd stanowy skazał go jedynie za stręczycielstwo.
Sprawa powraca w 2019 r., gdy nowojorscy śledczy oskarżają Epsteina o prowadzenie siatki nastoletnich niewolnic seksualnych, z których najmłodsza miała 14 lat. Dla stojącego wtedy na czele administracji Donalda Trumpa skandal staje się kłopotem wizerunkowym. Nie tylko z powodu bliskich relacji łączących go kiedyś ze skompromitowanym finansistą – również dlatego, że Alexander Acosta, prokurator, który dekadę wcześniej poszedł wobec Epsteina na daleko idące ustępstwa, teraz jest sekretarzem pracy. Biały Dom szybko go pozbywa się i uparcie zapewnia, że prezydent nigdy nie widywał się ze skompromitowanym finansistą, mimo że bogate archiwa kronik towarzyskich lat 90. XX w. i początku wieku XXI wskazują na coś przeciwnego. „Znam Jeffa od 15 lat. Świetny facet. Można się z nim nieźle bawić” – mówił Trump magazynowi „New York” w 2002 r.
Trump nie ma krztyny przyzwoitości
Nawet jeśli prezydent starał się wymazać z pamięci dawną zażyłość, Epstein najwyraźniej nadal o nim myślał. Żadna inna osoba nie przewija się w e-mailach finansisty tak często jak Trump. „Wall Street Journal” wyliczył, że nazwisko Trump pojawia się w połowie spośród ponad 2,3 tys. wiadomości. Epstein i przyjaciele omawiają rozkwit politycznej kariery nowojorskiego dewelopera i skandale targające kampanią wyborczą z 2016 r., a potem obsesyjnie studiują jego poczynania w Białym Domu. Jak nie kwestionują poczytalności prezydenta, to ubolewają nad jego katastrofalną polityką zagraniczną. Czasem zastanawiają się, czy Rosjanie faktycznie mają na niego jakieś kompromaty.
Epstein pozuje na kogoś, kto poznał Trumpa na tyle blisko, że potrafi odszyfrować, jak on myśli i działa, zna jego nawyki, przywary i pilnie strzeżone sekrety. Wielokrotnie daje do zrozumienia, że dysponuje obciążającymi go informacjami. „Wiem, jak brudny jest Donald” – pisze w 2017 r. do Kathryn Ruemmler, radczyni Białego Domu za rządów Baracka Obamy, a obecnie szefowej departamentu prawnego Goldman Sachs. W kolejnej wiadomości dodaje: „Spotkałem w życiu wielu złych ludzi, ale żaden nie był tak zły jak Trump. Nie ma w nim ani krztyny przyzwoitości”. W korespondencji z innymi znajomymi nazywa prezydenta „świrem” i człowiekiem „na skraju szaleństwa”. Porównuje go do „szefa mafii”, który posiadł „wielką, niebezpieczną władzę”.
W potoku błahych szczegółów i dętych epitetów migają strzępy komentarzy na temat tego, co działo się na przyjęciach w luksusowych rezydencjach Epsteina na Manhattanie i w Palm Beach. Pod koniec 2018 r., gdy media znowu drążą możliwe powiązania prezydenta z aferą pedofilską, finansista pisze do znajomego, że „mógłby go pogrążyć”. Kolejnemu wprost wyznaje, że Trump „wiedział o dziewczynach”.
– Te e-maile nie dowodzą absolutnie niczego poza tym, że prezydent nie zrobił nic złego – oświadczyła rzeczniczka prasowa Białego Domu Karoline Leavitt, przekonując, że roztrząsanie insynuacji przestępcy seksualnego „to jedynie nieuczciwe próby odwrócenia uwagi od historycznych osiągnięć” administracji. – Każdy Amerykanin z odrobiną zdrowego rozsądku przejrzy ten fałsz – dodała.
Opinia publiczna odnosi się jednak do tych tłumaczeń sceptycznie. Według przeprowadzonego po ujawnieniu e-maili sondażu ośrodka Morning Consult 60 proc. wyborców (w tym 80 proc. demokratów i 42 proc. republikanów) sądzi, że Trump wiedział o kryminalnych ekscesach Epsteina. Tylko jeden na siedmiu respondentów uważa, że prezydent nie miał o nich pojęcia, a jedna czwarta nie ma o sprawie zdania. 38 proc. podejrzewa, że sam uczestniczył w przestępczym procederze.
Od początku kadencji Trump bezskutecznie próbuje przekonać bazę MAGA, by w końcu odpuściła sprawę Epsteina. Na ogół prezydent gładko gasi ogniska buntu w swoim obozie, ale akurat w tym wypadku alt-rightowi influencerzy i ich sojusznicy w Kongresie nie dają się udobruchać. Im bardziej Biały Dom nalegał na zamknięcie tematu, tym głośniej domagali się zdemaskowania i ukarania zdeprawowanej elity, która przez lata chroniła pedofila. Akta Epsteina zyskały w kręgach MAGA niemal mityczny status. Trump zaś dyskredytował je jako bujdę wypreparowaną przez lewicę i „fejkowe media”, by go zatopić. W reakcji na rosnącą presję zastępca prokuratora generalnego Todd Blanche zorganizował nawet spotkanie z odsiadującą 20-letni wyrok za handel kobietami w celach seksualnych Ghislaine Maxwell, wspólniczką Epsteina. Chciał ustalić, czy „ma informacje o ludziach, którzy krzywdzili ofiary”. Bardziej niż o dociekanie prawdy chodziło jednak o oczyszczenie z podejrzeń gospodarza Białego Domu. Maxwell zeznała, że nigdy nie była „świadkiem sytuacji, w której prezydent zachowywałby się niestosownie”. Kilka dni później została przeniesiona z federalnego więzienia na Florydzie do dużo wygodniejszego zakładu w Teksasie, z mniejszą liczbą strażników i celami przypominającymi pokoje w akademiku.
Po drodze do skrajnie prawicowych rebeliantów przyłączyli się demokraci, licząc na to, że podgrzewanie skandalu poprawi ich notowania. Owocem tej współpracy było udostępnienie e-maili Epsteina. Gdy się okazało, że większość polityków na Kapitolu opowiada się za ujawnieniem wszystkich materiałów ze śledztwa, prezydent nagle zmienił front i poparł inicjatywę, którą jego wysłannicy od miesięcy torpedowali. 20 listopada Kongres uchwalił ustawę, która nakazuje prokuraturze opublikować akta do 19 grudnia.
Dobrze się spisałaś
W 2011 r. pierwsza ofiara Epsteina i Maxwell publicznie opowiedziała o tym, jak para wytresowała ją na prostytutkę. Mowa o Virginii Giuffre, zwerbowanej w wieku 16 lat, gdy pracowała w spa w Mar-a-Lago. Wspominając aranżowane przez parę wyuzdane rytuały z udziałem ich wpływowych przyjaciół, kobieta wyznała, że „była przekazywana niczym patera owoców”. Epstein pisze w tym czasie do Maxwell, że Giuffre „spędzała z Trumpem godziny w moim domu”. Ona sama zaprzeczała w wywiadach, by widywała przyszłego prezydenta na ich perwersyjnych imprezach.
W kwietniu 2025 r. Giuffre popełniła samobójstwo, którego okoliczności wciąż pozostają niejasne. Krótko przed śmiercią kobieta napisała na Instagramie, że przebywa w szpitalu po poważnym wypadku samochodowym i że lekarze dają jej tylko kilka dni życia. Rzecz w tym, że policja odnotowała jedynie niegroźną stłuczkę, z której wszyscy pasażerowie wyszli bez szwanku.
Jednym z wpływowych mężczyzn, któremu oddano Giuffre w niewolę seksualną, był wyrzucony niedawno z rodziny królewskiej Andrzej Mountbatten Windsor. W wydanej pośmiertnie autobiografii „Nobody's Girl” kobieta wspomina, że gdy poznała księcia w nocnym klubie w Londynie, Maxwell zażądała: „Gdy wrócimy do domu, masz robić dla niego dokładnie to samo, co dla Jeffreya”. „Był uprzejmy, ale pełen poczucia wyższości – tak jakby wierzył, że seks ze mną należy mu się z urodzenia” – pisze o nocy z synem królowej Elżbiety II. Następnego dnia Maxwell nagrodziła ją pochwałą: „Dobrze się spisałaś. Książę świetnie się bawił”. Służyła mu jeszcze dwukrotnie – raz w towarzystwie ośmiu innych dziewcząt.
W 2021 r. Giuffre wniosła przeciwko księciu pozew, który rok później wygaszono cichą ugodą. W zamian za milczenie książę Andrzej miał jej zapłacić 12 mln funtów, nie przyznając się przy tym do winy. Oświadczenie, w którym przyrzekł „wspierać walkę z handlem seksualnym i jego ofiary”, miało ostatecznie uciąć sprawę. Stało się inaczej. Gdy w październiku ukazała się autobiografia Giuffre, na dworze Karola III odżyły obawy, że ponura przeszłość diuka Yorku będzie dalej pogrążać chwiejącą się reputację monarchii. Pod presją Pałacu Buckingham Andrzej zrzekł się królewskich tytułów i zobowiązał się wyprowadzić z rodowej rezydencji.
Gry statusowe
Niektórzy kumple Epsteina – jak Peter Mandelson, odwołany we wrześniu ze stanowiska ambasadora Wielkiej Brytanii w USA – dopiero dzisiaj płacą za odwracanie oczu. Gdy finansista usłyszał wyrok za stręczycielstwo, Mandelson wysyłał mu słowa otuchy, zapewniając: „Twoi przyjaciele są z tobą i cię kochają”. „Bardzo cię cenię, to, co się wydarzyło, napawa mnie bezsilnością i gniewem” – ubolewał dyplomata. Premier Keir Starmer stwierdził, że nigdy nie mianowałby Mandelsona na ambasadora, gdyby wiedział o jego bliskich stosunkach z seksualnym drapieżcą. Jak to się stało, że Foreign Office nie odkryło tego przed powołaniem ambasadora?
Kumple Epsteina traktują go jak brokera informacji wtajemniczonego w kulisy życia i władzy. Zwracają się do niego po wskazówki biznesowe i porady w sprawach randkowych, zasięgają jego opinii na temat swoich planów zawodowych i konfliktu na Bliskim Wschodzie albo wypytują o to, gdzie ostatnio lokują swoje miliony Saudowie. Epstein rzuca w odpowiedzi parę słów, którymi pielęgnuje ich lojalność: a to kusi wystawnym obiadem, a to proponuje zapoznanie z „interesującą osobowością”. Wybrańców zaprasza na swoją karaibską wyspę, szerzej znaną jako „wyspa orgii”. Rzecz jasna, niebezinteresownie. Sutener wykorzystuje kontakty z tuzami polityki, biznesu i nauki do prania swojej reputacji. Noama Chomsky’ego zachęca, by w przerwie od intelektualnej mitręgi odpoczął w jego rezydencji w Nowym Jorku lub na ranczu w Nowym Meksyku. Według ustaleń „Wall Street Journal” Chomsky otrzymał też 270 tys. dol. z powiązanego z finansistą rachunku. Filozof bronił się, że nie wziął od niego żadnych pieniędzy, a jedynie poprosił o pomoc z przelewem funduszy po „podziale majątku z jego pierwszego małżeństwa”. Rozliczanie przysług premium rządzi się trudnymi do uchwycenia zasadami, ale Epstein był mistrzem w egzekwowaniu godnej odpłaty. W geście uznania dla zamożnego znajomego Chomsky napisał mu list poparcia, w którym wychwala go za „objaśnienie zawiłości globalnego systemu finansowego” i dostarczanie „ciągłej stymulacji intelektualnej”.
Czasem adresaci czują się na tyle swobodnie, że pozwalają sobie na intymne zwierzenia i lubieżne aluzje. Zagubieni w zmieniającym się krajobrazie obyczajowym szukają u Epsteina wsparcia i podpowiedzi, jak skutecznie rozgrywać relacje z kobietami. Lawrence Summers, profesor ekonomii na Uniwersytecie Harvarda i sekretarz skarbu w gabinecie Billa Clintona, szczegółowo relacjonuje mu rozmowy z młodą badaczką, którą próbuje uwieść, dopytując, jaką powinien obrać strategię i czy ma szansę wylądować z nią „w pozycji horyzontalnej”. Summers nie tylko wielokrotnie podróżował samolotem Epsteina i jadał z nim obiady, lecz także namówił go do przekazania darowizny na projekt dotyczący amerykańskiej poezji, który realizowała jego żona (obecnie emerytowana profesor literatury na Uniwersytecie Harvarda). Po fali krytyki ekonomista ustąpił z funkcji członka zarządu OpenAI i zawiesił zajęcia na uczelni.
Inny profesor liczy na pomoc w wyplątaniu się z własnej afery seksualnej. W 2017 r., gdy w Ameryce rozpędza się ruch #metoo, a Lawrence Krauss, pracujący wówczas na Uniwersytecie Stanowym Arizony fizyk teoretyczny, zostaje oskarżony o molestowanie, Epstein przesyła mu poradnik prawny dla osób, wobec których wszczęto dochodzenie w sprawie niepożądanego dotykania innej osoby. Nie udało się o tyle, że uczelnia zmusiła Kraussa do wcześniejszej emerytury.
Korespondencja pozwala zajrzeć w uniwersum elity zatraconej w dyskretnych grach statusowych, w których walutą są koneksje, plotki i godziny spędzone na pokładach prywatnych odrzutowców. Finansista i jego kumple chwalą się kontaktami z politykami, prezesami i aktorami, nonszalancko przerzucając się nazwiskami niczym kolekcjonerzy rzadkich monet licytujący się na najcenniejsze okazy. Między doniesieniami o lukratywnych transakcjach i linkami do artykułów z „New Yorkera” narzekają, że w ich ulubionym hotelu w Beverly Hills nie ma już wolnych apartamentów. Duża porcja e-maili to zdawkowe raporty z podróży, które przydają ich autorom aury „zajętości” – meldują się w Nowym Jorku, by za chwilę ruszyć na spotkania z inwestorami w Genewie lub konferencję w Paryżu, a stamtąd lecieć na galę charytatywną do Londynu. „Daj mi znać, kiedy wracasz do Palm Beach, to zabiorę cię na golfa do Trumpa” – piszą do siebie znajomi Epsteina w styczniu 2010 r. Dołączony do rozmowy finansista przyklaskuje pomysłowi i oferuje, że „weźmie na siebie wszystkie koszty”. Nie wiadomo, czy sam planował wtedy zawitać w klubie golfowym Mar-a-Lago, czy szczodry gest był tylko kolejną zagrywką w zapasach elit. Prezydent powtarza, że jego znajomość z Epsteinem to prastare dzieje. ©Ⓟ