„Biorąc pod uwagę, że metale ziem rzadkich oraz minerały o krytycznym znaczeniu odgrywają zasadniczą rolę w produkcji zaawansowanych technologii; że USA i Australia zamierzają wspierać dostawy surowych i przetworzonych minerałów o krytycznym znaczeniu i metali ziem rzadkich o zasadniczym znaczeniu dla przemysłu handlowego i obronnego obu krajów; że sygnatariusze planują osiągnąć to poprzez użycie narzędzi polityki gospodarczej i skoordynowane inwestycje mające przyspieszyć rozwój zdywersyfikowanych, płynnych i sprawiedliwych rynków minerałów o krytycznym znaczeniu i metali ziem rzadkich; że celem sygnatariuszy jest wsparcie obu krajów w osiągnięciu odporności i bezpieczeństwa dostaw tychże minerałów i metali, w tym wydobycia, rafinacji i przetwarzania; że sygnatariusze zamierzają oprzeć się na swoich istniejących działaniach wydobywczych i przetwórczych (…), jak i mocach, które będą dostępne już w 2026 r. – sygnatariusze osiągnęli porozumienie co do wspólnych ram współpracy”.
To wstęp do zawartej w poniedziałek przez rządy USA i Australii umowy dotyczącej współpracy w eksploatacji oraz obrocie najrzadszymi metalami i minerałami, które kryje Ziemia. Koordynacja działań ma obejmować m.in. wspólne ustalanie poziomów cen, ułatwienia w uzyskiwaniu pozwoleń czy synchronizację przepisów obowiązujących w obu krajach. A przede wszystkim podpisane przez Donalda Trumpa i australijskiego premiera Anthony'ego Albanese porozumienie zakłada, że oba państwa ruszą z serią usytuowanych głównie w Australii projektów – wartych w sumie około 8,5 mld dol. – które będą służyć rozwojowi rynku tych pierwiastków. Pierwszy miliard ma zostać wydany w przeciągu najbliższych sześciu miesięcy.
Interesy obu państw zbiegają się tu w tak oczywisty sposób, że można jedynie pytać, dlaczego to porozumienie zawarto tak późno. USA, rozpoczynając utarczki celne z resztą świata, narażają się na odwet – zwłaszcza Chin, które kontrolują większość rynku najrzadszych surowców. Z kolei Australijczycy mają sporo własnych zasobów, ale do tej pory koncentrowali się przede wszystkim na ich wydobyciu – a surowe materiały były wysyłane do przetworzenia w rafineriach i zakładach w, jakżeby inaczej, Chinach. Nic dziwnego, że jedną z pierwszych inwestycji w ramach porozumienia ma być rafineria galu zlokalizowana w Australii Zachodniej.
Dla ekspertów podpisanie porozumienia nie jest wielkim zaskoczeniem. Biały Dom zabiegał w Canberze o taki układ już w czasie pierwszej kadencji Donalda Trumpa, ale ani ówczesny rząd Australii się nie spieszył, ani też Waszyngton nie rzucił reszcie świata tak otwartego wyzwania, jak w ciągu ostatnich miesięcy. Ale też świat bardzo się zmienił od tamtej pory: pandemia udowodniła, jak łatwo można rozluźnić czy nawet pozrywać łańcuchy dostaw, agresja Rosji na Ukrainę zaostrzyła nowy podział globu na bloki, izraelska kampania w Strefie Gazy rozchybotała cały region, a w wielu bogatych w surowce państwach Afryki, Azji czy Ameryki Łacińskiej Pekin i Moskwa ukróciły wpływy Zachodu. Analitycy uważają, że nad rynkami surowcowymi zebrało się już tyle ciemnych chmur, iż można zacząć przepowiadać burzę.
Rok jak rzadko
W tym tonie jest utrzymana prognoza opublikowana przez firmę doradztwa finansowego deVere. „Globalne wyszarpywanie sobie rzadkich metali i minerałów o znaczeniu krytycznym przyspiesza. W 2026 r. będzie to jeden z najważniejszych tematów inwestycyjnych, zwłaszcza że USA i Chiny intensyfikują batalię o kontrolę nad surowcami napędzającymi nowoczesną gospodarkę” – konstatuje firma. – Rzadkie metale przesunęły się z peryferiów rynku towarowego do centrum jego globalnych strategii. Bitwa o to, kto je sobie zabezpieczy, ukształtuje decyzje handlowe, technologiczne i inwestycyjne na wiele lat – dodał szef deVere Group Nigel Green.
Do pewnego stopnia batalię utrudnia to, że surowce i materiały, o które toczy się bój – metale ziem rzadkich (REE) oraz minerały o krytycznym znaczeniu – są dla przeciętnego zjadacza chleba kategoriami niemal nieznanymi. Do pierwszej z nich, bardziej klarownej, zalicza się 17 pierwiastków: wszystkie lantanowce i dwa skandowce. Wyliczmy: cer, neodym, prazeodym, samar, gadolin, dysproz, erb, iterb, lutet, lantan, promet, europ, terb, holm (lantanowce) oraz skand i itr (skandowce). Druga – „minerały”, a może bardziej „materiały” o krytycznym znaczeniu – jest już znacznie bardziej płynna, wiele krajów czy branż ustala własne listy, które częściowo pokrywają się z listą metali ziem rzadkich. Przykładowo, „Elektryczna osiemnastka” definiująca surowce ważne dla energetyki obejmuje: aluminium, kobalt, miedź, dysproz, blachę elektrotechniczną, fluor, gal, lit, magnez, neodym, nikiel, platynę, prazeodym, silikon, terb, iryd, grafit, węglik krzemu. Ale już na liście sformułowanej przez amerykański rząd trzy lata temu znalazło się takich pierwiastków 50.
Żeby wyrównać szanse w tej rywalizacji, USA musiałyby trwale ściągnąć do swojego obozu wielu dzisiejszych sojuszników Chin – i to na tyle blisko, by móc im zaufać, że w godzinie próby nie zawiodą
Powyższe zestawienia obejmują, skądinąd, surowce, których nie zwykliśmy uważać za szczególnie rzadkie, takie jak aluminium, nikiel czy miedź – ale w rzeczywistości nie każdy kraj dysponuje ich znaczącymi zasobami, a ich notowania na giełdach od lat pną się w górę, co jasno pokazuje, że to, co do niedawna nie budziło szczególnie wielkich emocji, w kolejnych latach może stawać się coraz cenniejszym rarytasem.
A teraz jeszcze spójrzmy na rozłożenie zasobów i ich zastosowanie w produktach. Gal jest używany m.in. w półprzewodnikach czy oświetleniu LED. Globalnie produkuje się go zaledwie kilkaset ton: w 2017 r. było to 315 ton galu niskiej jakości oraz 180 ton wysokiej jakości, a całe moce przerobowe branży sięgały 1050 ton dla obu kategorii. Czołowi producenci to: Chiny, Japonia, Korea Południowa, Rosja, Ukraina, Słowacja, Wielka Brytania i USA. Z pozoru może to wyglądać na pewną równowagę, ale diabeł tkwi w szczegółach. W owym 2017 r. Chiny dostarczyły na globalny rynek 300 z 315 ton galu niższej jakości, co oznacza, że kraje z zachodniej orbity wpływów były dalekimi peryferiami rynku. Ta przewaga co prawda nieco stopniała – w 2023 r. Chiny dostarczały 80 proc. galu na rynku – ale wraz z innymi krajami, którym bliżej do Pekinu niż Waszyngtonu, pozostaje miażdżąca. Albo iryd. Globalne dostawy w 2020 r. sięgnęły 8,17 ton surowca. Kluczowy producent to RPA: odpowiadała za 6,78 tony, kolejne na liście Zimbabwe – za 836 kg. Trzecia była Kanada, tylko z 300 kg. Za nią mamy Rosję z 200 kg. Na tej liście tylko Kanada wydaje się pewnym sojusznikiem USA czy Europy, a RPA już od wielu lat bliżej do innych państw BRICS niż Zachodu.
Można jeszcze policzyć potencjał, choć to bardziej zabawa dla analityków niż realny obrazek sytuacji. I tak: dominują oczywiście Chiny, z 44 mln ton REE, z których w tej chwili tylko część jest eksploatowana. To blisko połowa wszystkich zasobów świata. Za Państwem Środka lokuje się Brazylia – z 21 mln ton w złożach, które przeważnie są tylko rozpoznane. Podium domykają Indie, w których zlokalizowano złoża wielkości 6,9 mln ton. Subkontynent otwiera listę średniaków: za nim mamy Australię (5,7 mln ton), Rosję (3,8 mln ton), Wietnam (3,5 mln ton), USA (1,9 mln ton), Danię – a właściwie Grenlandię, co tłumaczyłoby awanturę rozpętaną przez administrację USA wiosną tego roku (1,5 mln ton), Tanzanię (890 tys. ton) i RPA (860 tys. ton).
Monopoliści z Pekinu
Połowa zasobów, 70 proc. globalnego wydobycia i 90 proc. mocy przetwórczych – to realny potencjał Chin, który pozwala im na razie reagować bez emocji zarówno na histeryczne alarmy ogłaszane przez zachodnich ekspertów, jak i realne działania decydentów. – Ukształtowanie globalnej produkcji i łańcuchów dostaw (metali ziem rzadkich oraz minerałów o krytycznym znaczeniu – red.) jest rezultatem rynkowych i korporacyjnych wyborów – skwitował stoicko rzecznik chińskiego MSZ, Guo Jiakun, umowę podpisaną przez Waszyngton i Canberrę. – Kraje bogate w zasoby powinny odgrywać proaktywną rolę w zapewnianiu bezpieczeństwa i stabilności łańcuchów dostaw i produkcji oraz zapewniać normalną współpracę gospodarczą i handlową – uciął.
Chińczycy mogą wzruszać ramionami, bo z jednej strony nic nie zagraża ich potencjałowi w zakresie eksploatacji i przetwórstwa posiadanych zasobów, a z drugiej – ich własne potrzeby są zabezpieczone. A one mogą zacząć szybko rosnąć. Impulsem może być nowy pięcioletni plan rozwoju (na lata 2026–2030), który jest jednym z najważniejszych tematów rozpoczynającego się właśnie Plenum Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Chin. Plan w szczegółach będzie znany dopiero na początku przyszłego roku, ale już dziś wiadomo, że jednym z jego głównych założeń będzie rozwój wyrafinowanych technologii. A te potrzebują REE.
Nie zawsze tak było. Roland Howanietz, ekspert z niemieckiego Uniwersytetu Ruhry w Bochum, w książce „China's Virtual Monopoly of Rare Earth Elements. Economic, Technological and Strategic Implications” dzieli doświadczenia Chin z rzadkimi surowcami na trzy etapy. Pierwszy trwał od końca lat 70. do 2009 r. – w tym okresie na całym świecie stopniowo zamykano kopalnie metali ziem rzadkich, podczas gdy te w Chinach były rozwijane. Nieprzemyślany i nieregulowany rozwój sprawiał jednak, że na rynku pojawiały się znaczne nadwyżki towaru, a popyt wciąż był stosunkowo niewielki. To sprawiało, że rzadkie metale i minerały były tanie. Na dodatek chińscy dostawcy działali w oderwaniu od siebie, przeważnie eksportując surowiec bez wielkiego wpływu na jego cenę. Na spadki cen dostawcy reagowali zwiększaniem produkcji, co przekładało się też na dewastację środowiska naturalnego i olbrzymie kłopoty zdrowotne w regionach górniczych.
Drugi etap był konsekwencją globalnego kryzysu finansowego, który zmusił przywództwo KPCh do ponownego przyjrzenia się dotychczasowemu modelowi gospodarczemu Państwa Środka. Przyjęty wówczas plan pięcioletni zakładał priorytetowe znaczenie technologii wysokiej jakości, rozwój przemysłu tego typu oraz zabezpieczenie surowcowego zaplecza wskazanych branż. Co więcej, w tym czasie – jesienią 2010 r. – Pekin po raz pierwszy użył metali ziem rzadkich w charakterze broni w stosunkach międzynarodowych: po kolizji chińskiego kutra z japońskim okrętem blisko spornych wysp Senkaku, Chiny wprowadziły blisko dwumiesięczny zakaz sprzedawania REE do Japonii. W kolejnych latach natomiast obowiązywały kwoty na te surowce, które zniesiono dopiero po interwencji Światowej Organizacji Handlu w 2015 r.
W tym momencie zaczął się trzeci okres w polityce wobec rzadkich zasobów surowcowych. Howanietz w swojej pracy zaznacza, że Chiny zrezygnowały z kwot, a zamiast nich wprowadziły wyższe podatki na eksploatację i eksport, co z jednej strony nie naruszało reguł WTO, a z drugiej – ograniczało eksploatację i sprzedaż zasobów. Pisząc książkę, Howanietz nie wiedział jeszcze, że w latach 2023–2025 Pekin kilkakrotnie gwałtownie ograniczał, wręcz wstrzymywał, dostawy m.in. galu, germanu, wolframu, grafitu czy antymonu do USA. Incydenty tego typu wychwycił m.in. ośrodek Center for Strategic and International Studies, w którym – co dobitnie podkreśla rosnącą wagę problemu – powołano specjalny oddział badawczy pod nazwą Critical Minerals Security Program.
Biorąc pod uwagę równie gwałtowny rozwój mocy przetwórczych, Chinom coraz bardziej zaczęło się opłacać inwestowanie w przerób surowców wydobytych gdzie indziej przy jednoczesnym spowolnieniu eksploatacji rodzimych zasobów, które – to coraz bardziej oczywiste – mogą się przydać w dalszym rozwoju własnej gospodarki. Niech świat „wyprztyka” się ze swoich zasobów na smartfony, auta elektryczne czy panele solarne, a gdy nadejdzie epoka produktów nowych generacji, to Chiny będą trzymać klucz do niej. W mocno zaciśniętej ręce.
Ta sama ręka trzyma dziś niejeden bogaty w zasoby, za to z pustymi sejfami rządowymi, kraj świata. Na przykład Demokratyczną Republikę Konga. „W czasie moich ostatnich badań terenowych w Górnej Katandze i Lualabie, w listopadzie 2021 r., w obu prowincjach działało dziewiętnaście wielkich kompleksów wydobywczych miedzi i kobaltu, z których piętnaście należało do chińskich koncernów górniczych lub było przez nie kontrolowanych” – pisze Siddharth Kara, autor książki „Krwawy kobalt. O tym, jak krew Kongijczyków zasila naszą codzienność”. – „W około osiemdziesięciu pięciu przypadkach na sto za kontraktem na wydobycie minerałów stoi firma z Chin. Większość tych umów jest nietransparentna. Koncerny nie chcą ujawniać warunków umowy” – opowiadał mu jeden z jego rozmówców.
Ta globalna pajęczyna uzależnień była tkana przez kilka ostatnich dekad, w tym samym czasie, gdy Zachód stracił zainteresowanie globalnym Południem, uznając zimną wojnę za zamknięty rozdział historii. Odwrócenie trendu zajmie wiele lat. – Przy obecnej polityce i inwestycjach USA i ich sojusznicy będą potrzebować 10–15 lat, by stworzyć łańcuch dostaw wystarczający do zaspokojenia rosnącego popytu – szacuje w rozmowie z Al-Dżazirą Ryan Castilloux, założyciel firmy analitycznej Adamas Intelligence. Inni rozmówcy katarskiej stacji mówili wręcz o „kilku dekadach”.
Nowa Realpolitik
I trudno się dziwić. Jeżeli Trump serio rozważa wyrównanie szans w dostępie do cennych i rzadkich surowców, to ma przed sobą wiele wyzwań. W oczywisty sposób obecna administracja zaczyna od tego, co ma pod ręką: w ostatnich miesiącach bez większego hałasu ogłaszano inwestycje w rodzime firmy specjalizujące się w wydobyciu takich dóbr, jak MP Materials oraz szukano ich za północną granicą USA, co dotyczy m.in. Lithium America's Corp. oraz Trilogy Metals Inc. z kanadyjskiego Vancouver.
Spójrzmy na porozumienia pokojowe, których brokerem czują się władze w Waszyngtonie. W oczy rzuca się zwłaszcza wynegocjowanie zakończenia walk w Demokratycznej Republice Konga, gdzie kobalt zaledwie otwiera długą listę usytuowanych w tym kraju złóż rzadkich surowców. Zażegnanie sporu między Egiptem i Etiopią? W Etiopii znajdują się spore zasoby tantalu i niobu, zaś Egipt nie eksploatuje swoich złóż REE, ale wiadomo, że je posiada. Spore pokłady mają Indie i Pakistan, między którymi Amerykanie regularnie mediują. Zaniedbane, ale dostępne są kopalnie i złoża w Kosowie i Serbii. W Azerbejdżanie (pokój z Armenią) jest sporo miedzi, ale Baku chce też rozwijać moce przetwórcze i jest oknem na zasoby Azji Centralnej. Ba, mało kogo to obeszło, ale w sierpniu Biały Dom zniósł sankcje nałożone przed kilkoma laty na juntę wojskową z Mjanmy: a ten kraj słynie zarówno z potencjału rozpoznanych złóż, jak i (nieco mglistych) perspektyw odnalezienia nowych. Przy okazji zanieczyszczenia z eksploatacji tych zasobów spływają do sąsiedniej Tajlandii, gdzie – przypadek? – administracja USA wynegocjowała wygaszenie sporu z Kambodżą.
Przyszłość też wydaje się być obiecująca. Trudno nie odnotować zmiany tonu wobec Ukrainy, a dostęp do zasobów naszego sąsiada może być liczącą się kartą przetargową w rozgrywce, którą Waszyngton prowadzi z Pekinem. W ostatnich dniach internetowym memem stał się komentarz Trumpa do rzekomej oferty prezydenta Wenezueli Nicolasa Maduro, który miał zaoferować USA pełny dostęp do zasobów naturalnych kraju, w tym rzadkich metali i minerałów. „Wszystko zaoferował. A wiecie, dlaczego? Bo nie chce się wciąż pierd...ć ze Stanami Zjednoczonymi” – skwitował gospodarz Białego Domu. Niewykluczone, że wcześniej czy później stosowna propozycja padnie ze strony Teheranu: Iranowi rzadkich surowców nie brakuje.
Oczywiście, to wszystko dopiero przyczółki w globalnej konfrontacji. Żeby wyrównać w niej szanse (nie wspominając o przewadze), USA musiałyby trwale ściągnąć do swojego obozu wielu dzisiejszych sojuszników Chin – i to na tyle blisko, by móc im zaufać, że w godzinie próby nie zawiodą. To oznaczać będzie prawdopodobnie przymknięcie oka – albo całkowitą ślepotę – na stan demokracji czy praw człowieka w wielu krajach, nową Realpolitik. ©Ⓟ