Wycofanie z Sejmu kontrowersyjnych projektów Ministerstwa Cyfryzacji przyjęto w branży z ulgą – ale i z pełnym niesmaku rozczarowaniem. To drugie odnosi się do straconego czasu i straconej szansy przedstawienia prawodawcom swoich argumentów.

Historia mozolnych prac rządowych nad nowelizacją ustawy o krajowym systemie cyberbezpieczeństwa (t.j. Dz.U. z 2022 r. poz. 1863 ze zm.; dalej: KSC) to recepta, jak zmarnować trzy lata (i kilka dni). Zgodnie z zaleceniem mistrza suspensu zaczęło się od trzęsienia ziemi, a potem napięcie rosło. Clou pierwszego projektu KSC była ocena ryzyka stwarzanego przez dostawców urządzeń i oprogramowania do budowy sieci telekomunikacyjnych przez pryzmat przestrzegania praw człowieka w państwach, z których pochodzą te firmy. Od niebezpiecznych telekomy nie mogłyby kupować. Nikogo nie wskazano palcem – ale wszyscy skierowali wzrok na chiński Huawei.

Nie było to jednak ostatnie ani nawet przedostatnie słowo autorów projektu. Rok później zdetonowali bombę pt. Polskie 5G, zapowiadając utworzenie państwowo-prywatnej spółki z większościowym udziałem Skarbu Państwa, która jako operator hurtowy miała zdominować przyszłą sieć 5G. W kolejnych miesiącach i latach do nowelizacji KSC dodawali coraz to nowsze wątki, aż zmieniła się w swoisty eintopf – potrawę jednogarnkową. W tym przypadku – tak treściwą, że niestrawną. We wrześniu 2020 r. KSC liczył ok. 100 stron. Latem tego roku dotarł do Sejmu pogrubiony do 1,2 tys., z długą listą branżowych zażaleń. Projekt był zarazem zbyt spóźniony, by spełnić swoje zasadnicze zadanie (a miało nim być zwiększenie cyberbezpieczeństwa) i zbyt przestarzały, aby sprostać nowym celom – tj. wdrożeniu unijnej dyrektywy w sprawie środków na rzecz wysokiego wspólnego poziomu cyberbezpieczeństwa (NIS2).

Dlatego wycofanie KSC przez ministerstwo przyniosło taką ulgę. W nowej kadencji będzie można zacząć z czystą kartą i – być może – w żwawszym tempie. Bo od wyborów na wdrożenie NIS2 zostanie tylko rok.

W tle rysuje się też szansa podjęcia dyskusji o takich sposobach walki z pornografią w sieci, które ochronią dzieci, a nie sprowadzą na wszystkich groźbę cenzury. Dotyczy to drugiego projektu złożonego przez resort cyfryzacji i również w poniedziałek wycofanego z Sejmu – ustawy o ochronie małoletnich przed dostępem do treści nieodpowiednich w internecie. Mechanizmem ochrony miała być wprowadzona przez dostawców internetu funkcjonalność blokowania stron z pornografią. Tę ostatnią zdefiniowano tak szeroko, że blokada mogłaby objąć nawet witrynę Muzeum Narodowego. Co więcej, projektowane przepisy można byłoby rozszerzyć na inne treści. Burzę nad propozycją MC wzmogło dorzucenie w ostatniej chwili przepisów niezwiązanych z obszarem regulacji.

W rezultacie oba projekty miały być przedmiotem wysłuchania publicznego. Miały, bo resort wycofał je za pięć dwunasta. Ci, którzy mieliby podlegać projektowanym przepisom, stracili możliwość zabrania głosu, ale wygrali co najmniej odroczenie, a może nawet okazję resetu i znalezienia mniej kontrowersyjnych rozwiązań. Nie jest to jednak dla nich powód do otwarcia szampana.

Nie ma go również resort cyfryzacji, łapiący powietrze w przeciwnym narożniku. Obie strony przechodzą do kolejnej rundy mocno poobijane.©℗