- Za kupowanie NFT nie powinni brać się laicy, zachęceni do tego przez internetowy post influencera - mówi Tomasz Klecor, prawnik zawodowo zajmujący się tokenizacją w kancelarii Legal Geek

Wielu celebrytów i influencerów namawia do inwestowania w tokeny NFT. To jednostki danych zapisywane w blockchainie (cyfrowym łańcuchu bloków) mające służyć jako potwierdzenie autentyczności bądź dowód własności dobra cyfrowego. Wolumen obrotu takimi aktywami wyniósł w ubiegłym roku 17,6 mld dol. To wzrost o 21 tys. proc. w porównaniu z 2020 r.
Rynek tokenów NFT szybko zdobywa popularność i faktycznie interesują się nim celebryci. Znane osoby chcą pokazać, że są na czasie z najnowszymi trendami, albo próbują zmonetyzować swoją rozpoznawalność w nowy sposób. Kłopot w tym, że namawiają do inwestycji w tokeny NFT odbiorców, z których zdecydowana większość nie rozumie, w jaki sposób działa ta technologia i jaki produkt de facto nabywają.
Niektórzy myślą, że tokeny NFT mogą być inwestycją na przyszłość. Jak bitcoin, gdy ktoś nabył go wiele lat temu. Tymczasem trudno przewidywać, że w przypadku NFT będzie tak samo, bo internet stale zalewany jest nowymi treściami sprzedawanymi w tej formie. Ich popularność bywa najczęściej znikoma albo bardzo krótka. Obrót takimi treściami odbywa się głównie na zasadzie spekulacji. I tak jak w przypadku tradycyjnych dzieł sztuki można stosować pewne kryteria oceny ich wartości, przy tokenach NFT - takowych na razie nie ma.
Czy kupując token NFT przypisany do jakiegoś dzieła, zyskujemy do niego prawa majątkowe?
To zależy. Mówiąc możliwie prosto: przeważnie kupujemy unikalny link przypisany do kopii utworu i dysponujemy ograniczoną licencją na wykorzystanie tego utworu. Z czasem można się spodziewać coraz większej liczby aukcji zakładających sprzedaż takich praw. Na razie takie przypadki należą jednak do wyjątków. W Polsce pod koniec ubiegłego roku sprzedano chociażby NFT potwierdzające nabycie zdigitalizowanego wykrojnika dzieła Zbigniewa Libery „Lego. Obóz koncentracyjny” z 1996 r. Do fizycznego dzieła dołączono czytnik NFC, na podstawie którego można było potwierdzić jego autentyczność.
Skoro jest to takie skomplikowane, to można sobie wyobrazić, że przeciętni odbiorcy mamieni zyskami z tytułu zakupu tokenów NFT kupują w zasadzie kota w worku.
Nawet rzekomi entuzjaści tej technologii czasami jej nie rozumieją. Przykładem niech będzie zakup tokena przypisanego do cyfrowej reprezentacji materiałów z niezrealizowanej ekranizacji „Diuny” w reżyserii Alejandra Jodorowsky’ego. Nabywcy wydali na niego ok. 3 mln zł, gdyż byli przekonani, że zyskają prawa do wykorzystania tych treści, w tym ich ekranizacji. Tymczasem regulamin aukcji tego nie zakładał. Dlatego też bardzo ważne jest, aby kupując tokeny NFT, skrupulatnie przejrzeć regulaminy aukcji i giełdy, na której jest ona udostępniona. Zdecydowanie do kupowania NFT nie powinni brać się laicy, zachęceni do tego przez internetowy post influencera.
Czasem słyszy się, że sprzedawana kolekcja tokenów NFT jest limitowana, co ma zwiększać jej wartość. Ale przecież mamy do czynienia z cyfrowym aktywem - w rejestrze bloków można właściwie zapisać nieskończoną liczbę tokenów. A zatem właściciel aukcji może dorobić dodatkowe tokeny, oszukując inwestorów.
Bywa tak, że właściciele aukcji zastrzegają w dokumentach, iż dana seria będzie limitowana. Gdyby okazało się inaczej, to teoretycznie istnieją instrumenty prawne umożliwiające podjęcie działań przez inwestora. Problematyczne jest ustalenie miejsca ewentualnego pozwu - czasami będzie to trzeba zrobić w USA.
Przeciętnego Kowalskiego raczej nie będzie na to stać.
To prawda. Wiązałoby się to zapewne ze znacznie większymi kosztami niż poniesione przez niego straty. I chociaż są amerykańskie kancelarie prawne, które przyjmują sprawy wyłącznie za success fee, ale trudno się spodziewać, aby interesowały ich postępowania małego kalibru.
A co z polskimi sądami?
Oprócz kwestii odpowiedniej właściwości sądu nie sądzę, żeby udało się zainteresować taką sprawą rodzimą prokuraturę. Pewnie śladczy długo zachodziliby w głowę, jaki przepis znalazłby w niej zastosowanie. Teoretycznie można byłoby próbować dochodzić roszczenia odszkodowawczego, natomiast skuteczność takiej egzekucji pozostaje dyskusyjna. Często właściciel aukcji jest bowiem anonimowy, a zagraniczna giełda tokenów NFT mogłaby nie być skłonna przekazać jego danych organom ścigania.
Można byłoby też próbować doszukiwać się znamion oszustwa z art. 286 kodeksu karnego. Przykładowo, gdy do oszukańczej inwestycji świadomie namawiał nas influencer. Jeśli jednak ten internetowy celebryta mieszkałby w Sri Lance albo USA, to możliwości dochodzenia od nich czegokolwiek są mniej więcej tak samo wirtualne, jak nabywane tokeny NFT.
A czy względem polskich influencerów mógłby zadziałać UOKiK albo UKNF?
To faktycznie możliwe. Ale trzeba byłoby wykazać, że influencerzy czerpali zyski ze świadomego namawiania ludzi do oszukańczych inwestycji. Czyli, że byli częścią przekrętu. A nie tylko prowadzili działania marketingowe na zlecenie. UOKiK karał już w przeszłości naganiaczy do inwestycji w piramidy finansowe, ostatnio też przyglądał się możliwej kryptoreklamie stosowanej przez czołowych polskich youtuberów.
Co do UKNF, to organ mógłby podjąć działania w przypadku, gdyby influencer trudnił się doradztwem inwestycyjnym bez stosownej licencji. Tylko powiedzmy sobie szczerze: w większości przypadków, nawet jeśli zainterweniuje UOKiK lub UKNF, to inwestorom może nie udać się odzyskać wyłożonych pieniędzy.
Czy sytuację rodzimych nabywców tokenów NFT może w jakiś sposób zmienić planowana - choć już spóźniona - implementacja dyrektywy 2019/770 w sprawie niektórych aspektów umów o dostarczanie treści cyfrowych i usług cyfrowych?
Dyrektywa wprowadza swoiste „przyrzeczenie publiczne” w odniesieniu do takich treści, czyli odpowiedzialność za prawdziwość treści reklamowych i promocyjnych. Teoretycznie ten instrument miał być batem na producentów gier komputerowych, którzy niejednokrotnie - w tym także niedawno czołowa firma z Polski - obiecują konsumentom znacznie więcej funkcjonalności, niż ostatecznie dają w finalnym produkcie.
Przepisy miałyby jednak zastosowanie także do tokenów NFT, bo w większości stanowią one treści cyfrowe. Gdyby nie miały one właściwości i cech, które były przedstawiane w treściach marketingowych wychodzących z inicjatywy emitenta, to nabywcy będą mieli prawo odstąpienia od umowy. Trochę jak w przypadku prawa do odstąpienia w ciągu 14 dni od umowy zawartej na odległość. W odniesieniu do treści cyfrowych jest to o tyle ważne, że dotychczas, w większości przypadków samo pobranie ich na swoje urządzenie wykluczało możliwość ich zwrotu.
Te przepisy nie pomogą zatem w sytuacji, gdy influencer będzie namawiał do kupna tokena NFT ze względu na potencjalnie duży zarobek.
Literalnie czytając przepisy dyrektywy - mogą. Wszak jeśli ktoś składa przyrzeczenie publiczne, będąc jednocześnie emitentem lub osobą blisko powiązaną z emitentem tokena, to musi brać za swoje słowa odpowiedzialność.
Zdroworozsądkowo jednak uważam, że raczej przepisy będą odnosić się do sytuacji, w których emitent tokena obieca np. pakiety szkoleniowe w bonusie do zakupionego NFT. Te pakiety szkoleniowe musiałyby mieć cechy, o których informowano w kampanii reklamowej. Jeżeli w praktyce okazałyby się na szybko skleconym zlepkiem darmowo dostępnych informacji, wówczas miałyby zastosowanie przepisy dyrektywy 2019/770.
Jak będzie wyglądała procedura zwrotu cyfrowych treści?
Nabywca będzie składał oświadczenie o chęci ich zwrotu i otrzymania pieniędzy. Jeśli sprzedawca go nie uzna, to konsument będzie miał cały szereg instrumentów prawnych: od sądu polubownego po powództwo cywilne albo skargi do rzeczników konsumentów czy UOKiK.
Implementacja dyrektywy 2019/770 powinna wejść w życie już 1 stycznia br., ale obecnie planuje się, że rodzime przepisy zaczną obowiązywać dopiero 31 maja br.