Konsumenci chcą wiedzieć, czy produkty przez nich nabywane nie są okupione ludzką tragedią albo czy działania producentów nie wpływają negatywnie na środowisko naturalne - mówi w rozmowie z DGP Adam Stępień, dyrektor generalny Polskiego Stowarzyszenia Producentów Oleju.

Adam Stępień, dyrektor generalny Polskiego Stowarzyszenia Producentów Oleju / Żelaznastudio/materiały prasowe
Komisja Europejska przyjęła propozycję, zgodnie z którą importerzy m.in. soi, wołowiny, oleju palmowego, kakao czy kawy oraz produktów pochodnych (np. czekolady, skóry, mebli) mieliby sprawdzać, czy surowce pochodzą z terenów wylesionych po 31 grudnia 2020 r. Komisja ma wskazywać kraje obarczone największym ryzykiem takiego procederu. To element walki ze zmianami klimatu. Czy taka inicjatywa jest potrzebna?
Zdecydowanie tak. Rynek Unii Europejskiej nie jest bowiem niezależny pod względem surowcowym. Jednocześnie jest na tyle istotny, aby kraje trzecie - głównie będące gospodarkami rozwijającymi się - miały silną pokusę sprostania globalnym potrzebom, w tym Europejczyków. To prowadzi do wylesiania pod uprawy surowców oraz degradacji lasów.
Pozytywnie oceniam propozycję, by to Komisja Europejska wskazywała regiony obarczone największym ryzykiem wylesiania. Dobre zidentyfikowanie problemu jest kluczowe, jeżeli faktycznie chcemy ograniczyć swój destrukcyjny wpływ na zmiany klimatu. Zmityguje to też chybione geograficznie działania, bo przecież nie wszystkie kraje, z których importujemy surowce, stosują wylesianie.
Importerzy mieliby monitorować obszary, z których pozyskują surowce, oraz weryfikować łańcuchy dostaw. Czy są na to gotowi?
Wiele firm już dziś doskonale wie, w jaki sposób i skąd pozyskiwane są surowce, które dostarczają potem m.in. do Europy. Unia Europejska słusznie więc zwraca uwagę na konieczność wprowadzenia mechanizmów opartych na zasadach należytej staranności, czyli due dilligence. Dla wielu graczy nawet bez tej legislacji nie byłoby to niczym nowym.
Czyli niektóre firmy z premedytacją pozyskują surowce z terenów wylesionych?
Jak w każdym biznesie są przedsiębiorstwa, których takie aspekty zupełnie nie interesują. Ale nie brakuje też firm wdrażających działania proekologiczne, nawet kosztem zmniejszenia własnej konkurencyjności na rynku. Na pewno każdy z nas słyszał o dobrowolnych systemach certyfikacji, które zobowiązują producentów żywności do przestrzegania zasad pozyskiwania surowców w sposób zrównoważony. Prowadzi to do niekupowania surowców z nielegalnych upraw wiążących się np. z wycinką lasów deszczowych.
Komisja Europejska doszła do wniosku, że dobrowolne systemy certyfikacji i kodeksy dobrych praktyk to za mało. Konsumentom widocznie też nie przeszkadza, że wycina się lasy gdzieś daleko od nich?
Bezdyskusyjnie świadomość konsumentów rośnie. Coraz więcej badań udowadnia, że klienci chętnie kupują produkty zrównoważone w szerokim rozumieniu tego terminu, nawet jeśli czasem są one droższe. Konsumenci chcą wiedzieć, czy produkty przez nich nabywane nie są okupione ludzką tragedią, niszczeniem siedlisk dla zwierząt albo czy działania producentów nie wpływają negatywnie na środowisko naturalne. Niewątpliwie pozytywne trendy wśród konsumentów przyczyniły się do zwiększenia działań proekologicznych wśród firm. Jednocześnie problem zmian klimatycznych jest jednak na tyle pilny i ważny, że trzeba działać kompleksowo.
Wielu firmom niewątpliwie opłaca się sprowadzać surowce z terenów wylesionych, bo tak jest taniej i prościej. Czy nie przerzucą one na konsumentów kosztów, np. związanych z koniecznością zmiany dostawców?
Zapewne każde obostrzenia dla producentów dotyczące konieczności reorganizacji ich pracy w jakiś sposób mogą wpływać na ostateczną cenę produktu. Ale dziś nie wiemy jeszcze, jak istotne miałyby to być podwyżki i czy faktycznie one nastąpią. Jeśli ktoś dostarcza już zrównoważone surowce do Europy, to dla tej części rynku nic się przecież nie zmieni. Chodzi raczej o wprowadzenie dodatkowych zabezpieczeń tak, aby negatywne zjawiska nie postępowały.
Przy czym warto zauważyć, że propozycja Komisji Europejskiej, oprócz zmniejszenia wpływu na degradację środowiska, może wyrównać szanse pomiędzy mniej i bardziej etycznymi przedsiębiorcami. I jednocześnie zwiększyć konkurencyjność tych producentów, którzy w głównej mierze pozyskują surowiec wyłącznie z Unii Europejskiej, na zasadach poszanowania środowiska naturalnego - co często jest nieporównywalnie droższe od sprowadzania surowców z terenów wylesionych w krajach trzecich. Przykładowo krajowa branża olejarska opiera się przede wszystkim na rodzimym rzepaku. Jeżeli będziemy dalej zezwalać na sprzedaż produktów opartych na surowcach pochodzących z wylesiania, to produkcja żywności w Unii Europejskiej - obarczona wieloma regulacjami i wysokimi kosztami - może być coraz mniej konkurencyjna.
Unijni decydenci chcą swoimi przepisami wpływać na to, co dzieje się de facto poza Unią Europejską. To dość odważna koncepcja.
Odważna i w swoim obszarze rewolucyjna, acz nie do końca nowa. Podobnymi regulacjami związanymi z ograniczaniem niszczenia środowiska naturalnego czy ograniczeniami bioróżnorodności poza Unią Europejską są przepisy dyrektywy w sprawie biopaliw (tzw. RED) dotyczącej promowania stosowania energii ze źródeł odnawialnych. Ogólnie ujmując: zakazuje ona wprowadzania do obrotu biopaliw opartych na surowcach z krajów trzecich, które mogły przyczyniać się do degradacji środowiska i wysokich emisji gazów cieplarnianych.
Ale czy to nie stanowi naruszenia wolności ekonomicznej innych krajów? Zwłaszcza tych rozwijających się?
To pewien rodzaj retoryki. Niektóre kraje trzecie faktycznie wskazują, że Unii Europejskiej łatwo jest krytykować je za wycinanie lasów pod uprawy, bo jej mieszkańcy masowo wycinali lasy np. 100 lat temu. Unia Europejska nie przyjmuje jednak takich argumentów. Jeśli chcemy być liderem walki ze zmianami klimatycznymi, musimy także w pewien sposób wyznaczać pozytywne trendy własną legislacją.
Chcą być świętsi od papieża? W międzyczasie kraje spoza Unii Europejskiej nadal będą sprowadzać surowiec z terenów wylesionych.
To prawda, ale możemy odpowiadać niestety tylko za siebie. Dziś wielu Europejczyków ma mylne wrażenie, że dba o środowisko. Obywatele niektórych krajów chwalą się, że mają u siebie niezwykle czyste powietrze, a praktyki wylesiania nie są u nich stosowane. A w międzyczasie po drugiej stronie globu masowo wycina się lasy, żeby było drewno do produkcji europejskich mebli. Żyjemy jednak na jednej planecie i skutki zmian klimatycznych dosięgną nas wszystkich.
Hipokryzją jest w tym kontekście także stygmatyzowanie krajów trzecich, że są trucicielami środowiska, skoro one produkują surowiec między innymi na potrzeby Europejczyków. Faktycznie globalnie wiele się nie zmieni, jeżeli zapotrzebowanie na surowce z krajów rozwijających się będzie wciąż olbrzymie ze strony Chińczyków czy Amerykanów. Ale ktoś jednak powinien w końcu przewrócić stolik i pokazać, że na takich zasadach nie powinno się dalej grać.
Rozmawiał Jakub Styczyński