W Niemczech za przekazanie policji po stłuczce nagrania z kamerki samochodowej można dostać grzywnę. W Polsce kamer nikt nie kontroluje - mówi Tomasz Borys, ekspert zajmujący się ochroną danych osobowych
W Niemczech za przekazanie policji po stłuczce nagrania z kamerki samochodowej można dostać grzywnę. W Polsce kamer nikt nie kontroluje - mówi Tomasz Borys, ekspert zajmujący się ochroną danych osobowych
Zgodnie z orzecznictwem, przynajmniej niektórych polskich sądów, same numery rejestracyjne aut czy telefonów nie są danymi osobowymi. Wynika z tego, że można je w zasadzie dowolnie wykorzystywać, choćby publikować w internecie. Zgadza się pan z tym podejściem?
Zdecydowanie nie. O wiele bliższe jest mi tu przeciwne do stanowiska sądów podejście UODO, które jest zbieżne z tym, co widzę w innych państwach europejskich. Wspomniane wyroki przenoszą nas w podejściu do ochrony danych czy wręcz ochrony prywatności o 10 lat wstecz. Sądy w Niemczech jeszcze przed wejściem w życie RODO zwracały uwagę na łatwość powiązania numeru rejestracyjnego z właścicielem auta, choćby przez najbliższe otoczenie, krewnych, pracodawcę, znajomych czy ubezpieczyciela. We wszystkich krajach, których orzecznictwo śledzę, numery rejestracyjne traktowane są jako dane osobowe, co znajduje odzwierciedlenie w podejściu do kamer samochodowych. Tak popularne u nas, w części państw nawet jeśli nie są wprost zakazane, to możliwość ich używania jest ograniczona.
Czy to znaczy, że przejeżdżając przez inny kraj z zamontowaną na przedniej szybie kamerką, mogę mieć problemy?
Jak najbardziej. Dotykamy tu bowiem problemu monitoringu przestrzeni publicznej, do którego podejście, zarówno organów nadzorczych, jak i sądów, w wielu krajach jest bardzo rygorystyczne. W Austrii monitoring przestrzeni publicznej możliwy jest wyłącznie za uprzednią zgodą organu. Dotyczy to również kamery samochodowej, za używanie której we wrześniu 2018 r. kierowca ciężarówki został ukarany grzywną w wysokości 330 euro. Z raportu z działalności organu za 2020 r. wynika, że teraz rozważa on odejście od tego modelu bezwzględnej niedopuszczalności na rzecz dopuszczenia krótkotrwałych sekwencji filmowych dokumentujących przebieg wypadku.
Z kolei w 2017 r. sąd w Monachium nałożył karę grzywny na osobę, której samochód był wyposażony w dwie kamery rejestrujące obraz z przodu i z tyłu pojazdu. W zaparkowany pojazd uderzył inny samochód. Właścicielka celem ustalenia sprawcy przekazała nagrania policji, a ta wszczęła procedurę karną za naruszenie federalnej ustawy o ochronie danych. Z uwagi na niskie dochody grzywna wyniosła tylko 150 euro, przy zagrożeniu karą 300 tys. euro.
Dobrze rozumiem, że chodzi o grzywnę dla poszkodowanej, a nie sprawcy wykroczenia drogowego?
Właśnie tak – właścicielka dostała grzywnę za przekazanie nagrań policji. Pewną zmianę w podejściu do kamer samochodowych w Niemczech można dostrzec po wyroku Federalnego Trybunału Sprawiedliwości z 15 maja 2018 r., który dopuścił nagranie jako dowód w procesie odpowiedzialności za wypadek. Jednak we wspólnym stanowisku wszystkich niemieckich organów czytamy już, że organy nadzoru mogą nakładać zakazy i surowe grzywny, niezależnie od tego, czy nagrania mogą zostać wykorzystane w postępowaniu cywilnym, czy też nie. Grzywny te mogą więc, w pewnych okolicznościach, zniwelować korzyść finansową uzyskaną z tytułu odszkodowania. Nie powinno być natomiast problemu, jeśli nasza kamera będzie rejestrować jedynie krótkotrwałe sekwencje, które prawie natychmiast będą nadpisywane, zachowując jedynie sam moment wypadku, co umożliwiają czujniki wstrząsu. Tyle że w Polsce nie ma żadnych ograniczeń.
Uważać więc trzeba w Austrii i Niemczech. Gdzie jeszcze?
Przykładowo w Hiszpanii nałożono za kamerkę grzywnę w wysokości 1500 euro. Tu jakikolwiek monitoring przestrzeni publicznej może być prowadzony wyłącznie przez organy bezpieczeństwa. Choć tamtejszy organ widzi możliwość korzystania z kamery samochodowej, to jednak tylko przy zastosowaniu szeregu dodatkowych środków bezpieczeństwa. Nagranie może obejmować jedynie czas 20 sekund przed i 20 sekund po zdarzeniu, muszą być zamazane na nim tablice rejestracyjne pojazdów nieuczestniczących w wypadku i wszystkie twarze, a na samym pojeździe powinna być umieszczona wyraźna informacja o przetwarzaniu danych.
Zdecydowanie odradzałbym też korzystanie z kamery samochodowej w Belgii, Luksemburgu, Portugalii i Szwajcarii. W tym ostatnim przypadku federalny organ ochrony danych co prawda widzi możliwość użycia nagrań w sądzie, ale tylko w poważnych wypadkach. Czytałem niedawno sprawozdanie organu nadzorczego Lichtensteinu. Tu również kamera jest na cenzurowanym. Organ widzi możliwość dopuszczenia krótkotrwałych nagrań, ale ze względu na brak możliwości wypełnienia obowiązku informacyjnego uważa je jednocześnie za nielegalne. Z kolei tam, gdzie kamery samochodowe uważane są za legalne, jednocześnie towarzyszą temu pewne ograniczenia. Mogą to być jedynie kamery o niskiej rozdzielczości, a w przypadku konieczności użycia nagrań w sądzie strony muszą być poinformowane o nagraniu bezpośrednio po wypadku. I co warto podkreślić, nigdzie nagrania kamer samochodowych nie podlegają wyłączeniu z uwagi na cel osobisty i domowy. Przecież nie temu służy ten monitoring, byśmy z rodziną oglądali np. przejazd z domu do pracy.
Powróćmy do mojego pierwszego pytania. W większości państw UE tablice rejestracyjne są uznawane za dane osobowe. A numery telefoniczne? W Polsce sąd również uznał, że same cyferki, bez połączenia z innymi danymi, nie podlegają pod przepisy RODO.
I znów różnimy się tu w podejściu od innych państw. Świadczyć mogą o tym choćby działania włoskiego organu ochrony danych, który prowadząc kontrole w różnych centrach telefonicznych, tylko w kwietniu tego roku nałożył trzy grzywny od 5 do 80 tys. euro.
Co zaś do „cyferek” – numery PESEL przecież również z nich się tylko składają, a zakładam, że nikt nie ośmieliłby się dziś podważać, że to są dane osobowe. Podobnie można powiedzieć o komputerowych adresach IP, a przecież o tym, że stanowią dane osobowe, przesądził już Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Sądzę, że o wiele większego wysiłku wymaga ustalenie, kto stoi za takim elektronicznym identyfikatorem niż – przynajmniej dla części osób – kto posiada samochód na danych numerach.
A może sądy w innych państwach UE się mylą, a to nasze mają rację?
Sprawa kamer samochodowych wymaga, moim zdaniem, regulacji na poziomie europejskim, co z racji rozwoju pojazdów autonomicznych z pewnością wcześniej lub później nastąpi. Co do tablic rejestracyjnych i numerów telefonów, polski UODO prezentuje stanowisko zbliżone do innych organów europejskich. Zakładam, że nawet powoli, ale z czasem także orzecznictwo naszych sądów będzie przyjmować to rozumienie, które jest dominujące w Europie. Mam wrażenie, że to nasze, odmienne podejście to pewna zaszłość wynikająca, z tego, że wcześniej dość swobodnie podchodziliśmy do ochrony danych osobowych, a w konsekwencji do wszystkiego, co może odnosić się do prywatności. I mam nadzieję, że ono będzie się zmieniać, co chyba widać w innym opisywanym przez DGP wyroku, w którym NSA uznał, że tablice rejestracyjne w określonej „czasoprzestrzeni” jednak mogą stanowić dane osobowe.
Jakie mogą być konsekwencje tego, że polskie sądy bardziej wąsko niż w innym krajach definiują dane osobowe?
To by oznaczało, że nasze dane są gorzej chronione. Może warto tu przytoczyć słowa Katolickiego Centrum Ochrony Danych w Niemczech ze sprawozdania z działalności za 2019 r., pod którymi się podpisuję: „RODO to nie żadna ochrona danych, to ochrona ludzi, którzy stoją za tymi danymi”. Każdy ma prawo do prywatności i nikt nie powinien czuć się bezpodstawnie inwigilowany. Jest jeszcze inny aspekt. W kwietniu austriacki sąd najwyższy skierował do TSUE trzy istotne pytania o to, czy dla przyznania odszkodowania wystarczające jest już samo naruszenie RODO? Wyobraźmy sobie, że wskutek złych czy odmiennych interpretacji za takie samo naruszenie w innych krajach będą przyznawane odszkodowania, a u nas nie.
Odchodząc od sztywnych przepisów, tak po ludzku, dlaczego uważa pan, że numery rejestracyjne i telefoniczne powinny być uznawane za dane?
Często daje się słyszeć argument „uczciwy nie ma się czego obawiać”. To jest absurd, bo każdy z nas, zwykłych obywateli, ma pełne prawo do tego, by chronić swoją prywatność. Te z pozoru niewiele mówiące informacje łatwo powiązać z konkretną osobą, choćby przez najbliższe otoczenie. Nie ze wszystkimi chcemy się przecież dzielić naszym życiem prywatnym. Cały współczesny świat opiera się na informacji i dostępie do informacji. Poprzez powiązanie różnych informacji o każdym z nas można stworzyć gotowy profil, a to już tylko krok do różnych manipulacji.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama