Śmierć wieloletniego przywódcy kubańskiej rewolucji niczego nie zmieni, bo od lat był on coraz mniej obecny w życiu kraju. Kres Fidela Castro ma znaczenie przede wszystkim symboliczne: brak wodza rewolucji nie spowoduje, że stworzony przez niego system z dnia na dzień się rozpadnie. Prawdziwym wyzwaniem dla kubańskiego reżimu będzie dopiero zaplanowane na 2018 r. odejście Raula Castro.
Pojawiające się w wielu wydanych po śmierci Fidela oświadczeniach zdanie o tym, że wywarł on ogromny wpływ na losy Kuby, jest prawdziwe (dyplomatycznie nie dodawano, iż głównie negatywny), ale prawdą jest zarazem to, że przez ostatnie kilka lat to nie on decydował o jej losach. Po przekazaniu władzy młodszemu o pięć lat Raulowi – w 2006 r. tymczasowo, a dwa lata później także formalnie i na stałe – Fidel stopniowo znikał z życia publicznego. Nawet jeśli Raul konsultował z nim pewne sprawy, to ostateczne decyzje podejmował sam. Świadczą o tym dwie najważniejsze rzeczy dziejące się obecnie na Kubie – stopniowe liberalizowanie gospodarki oraz nawiązanie stosunków ze Stanami Zjednoczonymi – które są zaprzeczeniem idei Fidela.
Gdy w 2006 r. Fidel przekazywał władzę, też zastanawiano się, czy – lub jak długo jeszcze – pozbawiony charyzmatycznego przywódcy reżim przetrwa. Okazało się, że przetrwał i ma się zupełnie dobrze. Podobnie jak większość z 11 mln mieszkańców kraju urodziła się już po rewolucji i nie zna innej Kuby niż ta rządzona przez braci Castro, przez ostatnie 10 lat przyzwyczaili się oni do nieobecności Fidela, a jeszcze wyrosło całe pokolenie, dla którego był on postacią niemal historyczną, bo świadomie pamiętają tylko czasy Raula. Dlatego domysły, że śmierć Fidela Castro może wywołać jakieś antyreżimowe rozruchy, są bezpodstawne.
– To będzie miało znaczenie emocjonalne, znaczenie polityczne, ale nie będzie miało żadnego znaczenia dla sposobu rządzenia krajem. Minęło wiele czasu od prezydentury Fidela. Raul Castro kieruje krajem od lat. On ma swoich ludzi, jest stabilność – mówi dziennikowi „New York Times” Roberto Veiga, dyrektor organizacji Cuba Posible, która promuje dialog polityczny. Zresztą o tę stabilność Raul Castro zadbał przez ostatnie lata – ma silną pozycję w wojsku, a najważniejsze stanowiska w partii obsadził lojalnymi wobec siebie ludźmi (wobec siebie, a nie wobec Fidela).
To rozróżnienie nie sugeruje, że między braćmi był jakiś konflikt – raczej nieco odmienna wizja przyszłości. Pryncypialny Fidel pozostał wierny ideałom rewolucji, pragmatyczny Raul uważa, że jeśli system ma przetrwać, musi się nieco zmienić. Stąd też dopuszczenie, a nawet zachęcanie do drobnej działalności gospodarczej, częściowe uzależnienie pensji od wyników pracy, redukcja subsydiów, otwieranie się na zagranicznych turystów i zagraniczne inwestycje.
Przypuszczalnie ta liberalizacja gospodarcza teraz – bez niechętnie na nią patrzącego Fidela – jeszcze przyspieszy. Szczególnie że wobec faktycznego bankructwa Wenezueli, która przez kilkanaście lat finansowo wspierała Kubę, władze w Hawanie nie mają innego wyjścia. Ale otwarciu gospodarczemu raczej nie będzie towarzyszyć poluzowanie polityczne, bo Raul Castro obawia się – skądinąd słusznie – że prędzej czy później oznaczałoby to konieczność całkowitego oddania władzy. A przykłady Chin czy Wietnamu, gdzie partie komunistyczne zupełnie odeszły w gospodarce od ideologii, pozostawiając sobie pełnię władzy politycznej, pokazują, że taki system może skutecznie funkcjonować przez lata.
Pragmatyzm obecnego prezydenta polega także na tym, że zdając sobie sprawę z upływu czasu – Raul ma obecnie 85 lat – zapowiedział, iż jego druga, kończąca się w lutym 2018 r. kadencja będzie zarazem ostatnią i wówczas odda władzę młodszemu pokoleniu. Na dodatek wyznaczył następcę, którym został 56-letni obecnie Miguel Diaz-Canel. Ponieważ do tego momentu zostało już tylko 15 miesięcy, tym bardziej nie należy się spodziewać, by Raul chciał dokonywać jakichś kroków w kierunku demokratyzacji, gdyż mogłoby to utrudnić proces przekazania władzy, który i tak może być trudnym momentem w dziejach kubańskiej rewolucji.
Diaz-Canel nie tylko nie ma charyzmy Fidela Castro, ale nie może się odwoływać do własnej rewolucyjnej przeszłości – urodził się już po przejęciu władzy przez Castro, nie ma też za sobą przeszłości wojskowej, co w kontekście zwierzchnictwa nad siłami zbrojnymi jest potencjalnym słabszym punktem. Z drugiej strony zagraniczni politycy, którzy się z nim spotkali, mówili, że sprawia on dobre wrażenie – jest otwarty, nowoczesny, myślący o przyszłości.
Nie znaczy to jednak, że myśli także o demokratyzacji. – Czy będzie szedł w kierunku gospodarki rynkowej? Powiedziałbym, że tak. Czy rozmontuje system jednopartyjny? Nie sądzę. Wszyscy wiedzą, że polityczne otwarcie jest w obecnej sytuacji samobójstwem – uważa Arturo Lopez Levy, ekspert od polityki latynoamerykańskiej z Uniwersytetu w Teksasie. Nie chodzi tylko o polityczny pragmatyzm. Raul Castro, namaszczając Diaza-Canela, mówił o jego „ideologicznej niezmienności”, co również może sugerować, że nie będzie on odchodził od rewolucyjnej linii dalej, niż to jest konieczne.
Istotną niewiadomą – niezależną od śmierci Fidela Castro – w kwestii przyszłości Kuby są jej relacje ze Stanami Zjednoczonymi. Nawiązanie stosunków dyplomatycznych i historyczna wizyta Baracka Obamy na początku tego roku oznacza kompletną zmianę amerykańskiej polityki. Waszyngton doszedł do wniosku, że zmiany polityczne na Kubie nastąpią szybciej, jeśli będzie się ona otwierać na świat, niż jeśli będzie się je wymuszać sankcjami ekonomicznymi.
Jednak Donald Trump w kampanii wyborczej ostro krytykował Obamę za ustępstwa wobec Hawany, za które jego zdaniem nic nie otrzyma, i zapowiadał, że jeśli zostanie prezydentem, wróci do twardej linii wobec reżimu. Ale w oświadczeniu wydanym po śmierci Fidela, nazywając go brutalnym dyktatorem, napisał też o wolności, na którą Kubańczycy zasługują, i o tym, że jego administracja pomoże im rozpocząć drogę w kierunku dobrobytu i swobód. To złagodzenie tonu wobec przedwyborczych deklaracji, a więc właściwie nie wiadomo, jakie są plany prezydenta elekta. W stosunkach Waszyngtonu z Hawaną niespodziewanie to USA stały się stroną bardziej nieprzewidywalną.
System jednopartyjny nie zniknie wraz ze śmiercią Castro.