Ćwierć wieku po odzyskaniu niepodległości mieszkańcy południowokaukaskich państw: Gruzji, Armenii i Azerbejdżanu narzekają, że choć mają wolny wybór, to tak naprawdę nie mają kogo wybierać.

„Pierwszy raz w najnowszej historii Gruzini poszli do wyborów, nie będąc do końca zdecydowani, na kogo oddać głos – mówi PAP Ramaz Sakwarelidze, politolog z tbiliskiego Klubu Niezależnych Ekspertów. – A co gorsza, nasze wątpliwości wynikały nie z trudności wyboru najlepszego z wielu dobrych, ale mniejszego zła. W rezultacie o wygranej zdecyduje być może nastrój, w jakim w chwili głosowania byli wyborcy, a nie ich przekonanie, że właściwie wybierają tych, w których ręce powierzą swoje losy na najbliższe lata”.

Odkąd Gruzja w 1991 r. ogłosiła niepodległość, niemal wszystkim wyborom towarzyszyły ogromne emocje i atmosfera wyczekiwania na zbawcę, który wybawi Gruzinów z tarapatów, towarzyszących im od pierwszych dni wolności – obcej okupacji, wojny domowej, rozpadu kraju, gospodarczego krachu, biedy, bandytyzmu, korupcji. W 1991 r. głosowali na Zwiada Gamsachurdię i jego partię, bo utożsamiali ich z niepodległością i odrzuceniem komunizmu.

Dwa lata później jednogłośnie wybierali już dawnego komunistycznego dygnitarza Eduarda Szewardnadzego, widząc w nim zbawcę, który ocali Gruzję przed wojenną pożogą, jaka okazała się skutkiem rządów Gamsachurdii. Szewardnadze panował 10 lat i w tym czasie po raz pierwszy Gruzini stracili wiarę w wybory i to, że biorąc w nich udział, mogą cokolwiek w swoim kraju zmienić.

Ale w 2004 r. znów jednogłośnie głosowali na Micheila Saakaszwilego, który obalił Szewardnadzego. W młodym przywódcy dostrzegli nowego wybawcę, ale w 2012 r., zrażeni jego arogancją, odwrócili się od niego i zagłosowali na opozycję. Po raz pierwszy w niepodległej Gruzji władza pokojowo przeszła z rąk rządzących w ręce opozycji i uznano to za niezbity dowód demokratycznej dojrzałości Gruzji, aspirującej do NATO i Unii Europejskiej.

„W pierwszych latach niepodległości na Gruzję spadły wszystkie możliwe nieszczęścia, zrozumiałe więc, że Gruzini rozpaczliwie wyczekiwali męża opatrznościowego. Odrzucali tych, którzy ich zawiedli i pokładali całą nadzieję w kimś nowym, kto wydał się im zbawcą. – mówi PAP Wojciech Górecki z Ośrodka Studiów Wschodnich, znawca Kaukazu, pisarz, były dyplomata. – Ale odkąd sytuacja w ich kraju się ustabilizowała, szukają już nie zbawcy, lecz dobrego gospodarza. I są rozczarowani, że nie mogą go znaleźć”.

„Im w Gruzji życie stawało się normalniejsze, nasze polityczne elity degradowały się coraz bardziej, odrywały się od rzeczywistości, od ludzi i ich potrzeb. Chodzi im tylko o władzę, którą traktują jak łup – mówi PAP Sakwarelidze. – Partie polityczne nie tylko nie różnią się praktycznie programami, ale w ogóle nie zawracają sobie nimi głowy. Nie proponują ludziom żadnych rozwiązań, a potrzebują ich tylko na wybory. Składają wtedy niemożliwe do spełnienia obietnice, których zresztą ani myślą spełniać, a w kampaniach wyborczych zajmują się głównie obrzydzaniem politycznych rywali. Zjawisko to nie jest zresztą cechą kaukaskich demokracji, ale stanowi część poważniejszego choroby, na którą zdaje się cierpieć cały demokratyczny świat, a przynajmniej znaczna jego część. Mamy wolne wybory, a nie za bardzo jest z kogo wybierać. Demokratyczna forma przerosła jej treść”.

„Gruzini są głęboko rozczarowani swoją elitą polityczną, a w mniejszym stopniu nawet samymi instytucjami demokratycznymi. Wciąż tłumnie chodzą na wybory, ale słabnie w nich wiara, by w rezultacie elekcji ich los miałby się istotnie poprawić – mówi Górecki. – Odrzucili wojny i rewolucje, zawierzyli demokracji, ale są zawiedzeni, bo demokracja nie rozwiązała żadnego z ich życiowych problemów. Jedna piąta kraju – zbuntowane prowincje Abchazja i Południowa Osetia - wciąż jest okupowana przez Rosję, nie zostali przyjęci do NATO ani do Unii Europejskiej, większość ludzi wciąż klepie biedę, rośnie bezrobocie. Za rządów Saakaszwilego dostrzegli nadzieję, że sprawy pójdą w dobrym kierunku, ale w końcu on sam rozczarował ich najbardziej. Z trzech południowokaukaskich republik, demokracja w Gruzji ma się i tak najlepiej. W Armenii została przejęta przez miejscową oligarchię, a w Azerbejdżanie przez panującą dynastię”.

„Nasza demokracja zabrnęła w ślepy zaułek, gnije. Państwo zostało zawłaszczone przez panującą od 10 lat partię rządzącą, a gospodarka przejęta przez zaprzyjaźnionych z władzami oligarchów, a zaprowadzony porządek, którego częścią są też władze opozycyjnych partii, został ugruntowany i uszczelniony tak, żeby żadna siła nie była w stanie go zmienić – mówi PAP erywański politolog Dawid Petrosjan. – Ludziom, którzy nie godzą się na korupcję i kumoterstwo, nie pozostawia to żadnej nadziei ani perspektyw. W Armenii panuje polityczna apatia, wyborcza frekwencja wciąż spada, a wyniki wyborów są notorycznie fałszowane przez rządzących. Ludzie odwracają się od polityki, stracili wiarę, że ich głos się liczy, nie mają żadnego szacunku dla politycznych partii.”

„Taki stan rzeczy Ormianom oczywiście się nie podoba, ale nie wierzą, że w demokratyczny sposób cokolwiek da się z tym zrobić – dodaje Górecki. – W rezultacie wystarczy drobny incydent, jak w zeszłym roku protesty przeciwko podwyżkom opłat za prąd czy tegoroczny atak opozycyjnej bojówki na policyjny komisariat, a pół Erywania wychodzi na ulice i domaga się ustąpienia rządu i prezydenta”.

W Azerbejdżanie na początku XXI stulecia z demokracji została już tylko forma, pozbawiona całkowicie treści. W 2003 r., po śmierci starego przywódcy Hejdara Alijewa (1969-82 i 1993-2003), władzę przejął jego syn, panujący do dziś Ilham, a w Azerbejdżanie, który w 1918 r. stał się pierwszą demokratyczną republiką w całym świecie islamu, zapanowały pierwsze w byłym ZSRR rządy dynastyczne. We wrześniu w wyniku konstytucyjnego plebiscytu 55-letni Ilham Alijew zapewnił sobie władzę absolutną i – jeśli będzie miał takie życzenie – dożywotnią.

„Wybory, które odbywają się w Azerbejdżanie regularnie, stały się dla Azerów pustym rytuałem, w którym biorą udział, jak kiedyś w pochodach 1-majowych. – mówi Górecki. – Do rozczarowania demokracją przysłużyła się zresztą także miejscowa opozycja, której przywódcy, oskarżając władze o dyktaturę, sami łamiąc regulaminy i dobre obyczaje, utrzymywali stan minidyktatur we własnych partiach. Rękę przyłożył też i Zachód, który w Gruzji i Armenii rozczarował jako nauczyciel demokracji, a w Azerbejdżanie przedkładał kaspijską ropę naftową nad przestrzeganie tam praw człowieka i obywatelskich swobód”.