Powrót afery e-mailowej może zaszkodzić notowaniom Clinton. Ale nie tak bardzo jak podejrzane związki z Rosją Trumpowi. Tegoroczna kampania prezydencka w Stanach Zjednoczonych zmierza w tę stronę, że wybory wygra nie ten, kto jest lepszym kandydatem, lecz ten, kto ma na swoim koncie mniej niewyjaśnionych afer i skandali.
Oczywiście czarny PR i wyszukiwanie słabych punktów u przeciwnika od dawna są obecne w amerykańskich wyborach, ale wokół Hillary Clinton i Donalda Trumpa jest wyjątkowo dużo wątpliwości.
Teraz powody do niepokoju ma kandydatka demokratów. Po tym jak na początku lipca sędzia Loretta Lynch ogłosiła, że nie postawi zarzutów karnych wobec Clinton w związku z używaniem przez nią prywatnego serwera do wysyłania poufnych służbowych wiadomości, wydawało się, iż afera e-mailowa jest zakończona, a byłej sekretarz stanu można zarzucać głównie lekkomyślność i niepotrzebne motanie się w wyjaśnieniach.
Tymczasem w tym tygodniu sprawa powróciła – w poniedziałek okazało się, że FBI odnalazło jeszcze 15 tys. e-maili, a wśród nich mogą być te, których Clinton nie przekazała do Departamentu Stanu i które miała skasować.
Na dodatek sąd nakazał Departamentowi Stanu, aby przyspieszył ich przeglądanie. Jak się oczekuje, pierwsza partia e-maili powinna zostać ujawniona w połowie października, czyli na trzy tygodnie przed datą wyborów i w czasie gdy będą się odbywać telewizyjne debaty między kandydatami. Jeśli się okaże, że jest tam coś obciążającego Clinton lub wskazującego, że ewidentnie kłamała, może to wpłynąć na wynik.
Takiego scenariusza nie można wykluczyć, bo od pewnego czasu krążą różne pogłoski o tym, że Clinton jako sekretarz stanu (sprawowała tę funkcję podczas pierwszej kadencji Baracka Obamy, w latach 2009–2013) traktowała ze szczególnymi względami różnych znajomych swojego męża, którzy przekazywali hojne datki na ich fundację. Wiadomo, że próby załatwienia jakichś spraw takimi nieformalnymi kanałami były podejmowane, ale na razie nie ma dowodów, by ktokolwiek coś uzyskał. Jednak samo to, że fundacja związana z sekretarz stanu przyjmowała datki od rządów innych państw (np. od Bahrajnu w połowie 2009 r.) stawia poważne pytania o możliwy konflikt interesów. – Hillary Clinton zdecydowanie twierdzi, że nie było „absolutnie żadnego związku” między jej prywatną działalnością a Departamentem Stanu. Kłamstwo! – napisał we wtorek na Twitterze Donald Trump.
Ale niewyjaśnione sprawy Clinton dotyczą nie tylko najnowszego okresu. We wtorek amerykański dziennikarz śledczy pracujący dla brytyjskiego „Daily Mail” napisał na łamach tej gazety, że z Archiwum Narodowego zniknęły akta FBI dotyczące domniemanej roli Clinton – wówczas pierwszej damy – w samobójczej śmierci doradcy Białego Domu Vince’a Fostera w 1993 r. Kilka dni wcześniej Foster miał zostać w wyjątkowo ostry sposób i w obecności innych pracowników zrugany przez Clinton. Foster zmagał się z depresją i tamten incydent nie był, jak wykazało śledztwo, jedynym powodem samobójstwa, niemniej jednak ten wątek pojawił się w czasie jego prowadzenia. To, że dokumenty dotyczące Clinton zniknęły, i to w czasie kampanii wyborczej, jest co najmniej zastanawiające.
Wreszcie od pewnego czasu krążą pogłoski o złym stanie zdrowia 68-letniej Clinton. Te plotki – związane np. z drobnym upadkiem Clinton na schodach w lutym czy tym, że nie odzyskała pełnej sprawności po przebytym w 2012 r. skrzepie krwi – zaczęli na początku lata rozsiewać prawicowi poszukiwacze teorii spiskowych, ale niezależnie od tego, czy jest w nich choć ziarno prawdy, sprawa stała się tematem w kampanii wyborczej. To, że Clinton bardzo mało jak na obecny moment kampanii jeździ po kraju i uczestniczy w wiecach czy publicznych spotkaniach, nie pomaga w rozwiewaniu wątpliwości, a ten temat też podchwycił Trump. – Hillary Clinton nie ma ani mentalnej, ani fizycznej siły, aby zmierzyć się z Państwem Islamskim i innymi naszymi przeciwnikami – powiedział w poniedziałek w Ohio, nie przedstawiając jednak żadnych dowodów na poparcie tej tezy.
Liczba spraw będących obciążeniem dla Clinton byłaby wystarczająca, by przegrała wybory, gdyby nie to, że Trump ma ich jeszcze więcej i są one większego kalibru. W przypadku kandydata republikanów stan zdrowia też jest przedmiotem rozważań, z tym że chodzi o to, czy jest on zrównoważony mentalnie, co z punktu widzenia bezpieczeństwa kraju jest poważniejszą kwestią, a do tego jego sztab się nie ustosunkował. Przede wszystkim chodzi jednak o domniemane powiązania Trumpa – lub przynajmniej ludzi z jego sztabu – z Rosją. Chodzi przede wszystkim o osobę Paula Manaforda, lobbystę, który od kwietnia do zeszłego tygodnia był szefem kampanii Trumpa, a w przeszłości m.in. pracował dla ówczesnego prorosyjskiego prezydenta Ukrainy Wiktora Janukowycza. Ale to, że Manaford zrezygnował ze stanowiska szefa kampanii, nie kończy jeszcze sprawy, bo nadal niewyjaśnione są finansowe związki nowojorskiego miliardera z Rosją, a jego pochlebne wypowiedzi na temat Władimira Putina i podejrzenia, że jego biznesy wcale nie są w tak dobrej kondycji finansowej, jak on sam przedstawia, tylko potęgują domysły. – Jest cała sieć powiązań finansowych, które nie zostały ujawnione, i pytanie, czy Donald Trump nie jest w tych wyborach po prostu marionetką Kremla, jest zupełnie poważne – powiedział Robby Mook, szef kampanii Clinton. A przy tym wszystkie inne afery obojga kandydatów bledną.