Zatrzymany 30 lipca lider opozycyjnej frakcji parlamentarnej "Dziedzictwo" Armen Martirosjan opuścił w środę wieczorem areszt po wpłaceniu kaucji w wys. 1 mln armeńskich dramów (2,1 tys. dolarów USA). Decyzję o wypuszczeniu go na wolność podjął Sąd Apelacyjny.

47-letni Martirosjan został zatrzymany 30 lipca pod zarzutem naruszania porządku publicznego.

Lider frakcji "Dziedzictwo" był jednym z organizatorów akcji protestacyjnych i marszów na znak poparcia dla grupy, która od 15 lipca przez dwa tygodnie przetrzymywała zakładników w zajętym przez nia komisariacie policji w Erywaniu.

Grupa ta domagała się uwolnienia więźniów politycznych, w tym Żirajra Sefiljana - koordynatora opozycyjnej inicjatywy społecznej "Założycielski Parlament". Chciała też ustąpienia prezydenta Sarkisjana. W trakcie opanowywania posterunku zabito jednego policjanta.

30 lipca cała grupa poddała się, a policja przeprowadziła aresztowania uczestników mityngów, w tym – lidera frakcji "Dziedzictwo". Służba bezpieczeństwa Armenii poinformowała 1 sierpnia, że ogółem zatrzymano 47 osób.

Po stłumieniu protestów prezydent Armenii Serż Sarkisjan obiecywał "radykalne zmiany" w kraju. Zapowiedział też, że nie pozwoli na użycie siły, która "zniszczyłaby podstawy państwa". Obiecał również "otwarty proces" oskarżonych oraz "obiektywne śledztwo".

Po wyjściu na wolność Martorosjan powiedział, że próba oskarżenia go na podstawie kodeksu karnego o naruszenie porządku publicznego i sprowokowanie zamieszek w Saritach – jednej z dzielnic stolicy – w dniu 29 lipca, "jest tyleż absurdalna, co sprzeczna z prawem". "Jesteśmy prześladowani z powodów czysto politycznych w związku z działalnością polityczną" – ocenił.

Jak podkreślił, zarówno on, jak i jego koledzy opozycjoniści zajmowali się organizacją pokojowych akcji protestacyjnych.

Jednym z powodów kolejnej fali niepokojów społecznych w Armenii były zmiany ustrojowe przeforsowane przez prezydenta Sarkisjana.

Reforma konstytucyjna, która zmieniła po referendum ustrój prezydencki na parlamentarno-gabinetowy, została potępiona przez opozycję, uważającą, że w ten sposób prezydent przedłuży sobie rządy, bo w 2018 roku kończy się jego druga, ostatnia kadencja i zostanie potem premierem.