Atak na posterunek policji w Erywaniu i uliczne rozruchy są kolejnym przejawem zapaści Armenii i jej elit. Choć wygląda to na zwykły atak terrorystyczny z politycznym podtekstem, to w istocie nasza demokracja gnije - powiedział PAP politolog Dawid Petrosjan.

W niedzielny poranek uzbrojony oddział, składający się z 20 mężczyzn w średnim wieku, zaatakował jeden z posterunków policji w Erywaniu. Napastnicy zastrzelili jednego z policjantów, czterech ranili, a kilku wzięli do niewoli i zażądali uwolnienia więźniów politycznych, a także ustąpienia prezydenta Serża Sarkisjana. Ogłosili, że ich zbrojny rajd jest początkiem powstania i wezwali Ormian, by przyłączyli się do rewolucji. Wezwania posłuchało jednak najwyżej 2 tys. osób, w środę wybuchły rozruchy, a policja rozpędziła demonstrantów.

Napastnicy, z których wszyscy są weteranami wojny z Azerbejdżanem o Górski Karabach, ormiańską enklawę w Azerbejdżanie, która po zwycięskiej wojnie z lat 1988-1994 ogłosiła samozwańczo niepodległość, nazywają siebie „Śmiałkami Sassuńskimi” (od średniowiecznego ormiańskiego eposu o wojownikach, walczących o wolność Ormian) i są zwolennikami działającego od 2012 roku ruchu „Parlament Założycielski”.

„Parlament” nawiązuje do zgromadzenia, które w 1918 roku proklamowało niepodległość Armenii. Przywódcy dzisiejszego „Parlamentu” uważają, że po odzyskaniu przez kraj niepodległości w 1991 roku wszystkie sprawy poszły źle, został on zawłaszczony przez oligarchów i sprzedajnych polityków, których należy wszelkimi sposobami odsunąć od władzy i budowę państwa zacząć od nowa.

Jednym z przywódców „Parlamentu Założycielskiego” jest 50-letni Żirajr Sefiljan, aresztowany w czerwcu pod zarzutem antyrządowego spisku, na potrzeby którego zgromadził nielegalny arsenał. To jego uwolnienia domagają się przede wszystkim „Śmiałkowie Sassuńscy”, dowodzeni przez 50-letniego karabachskiego weterana Pawła Manukjana, towarzysza broni Sefiljana, watażki, który zrobił polityczną karierę na karabachskiej wojnie.

Zanim się na nią zaciągnął w 1990 roku, walczył w oddziałach libańskich Ormian w ulicznej wojnie w Bejrucie (1975-1990). W 1992 roku dowodzony przez niego oddział zdobył miasto Szusza, a sukces ten przeważył na rzecz Ormian szalę w karabachskiej wojnie. Po wojnie, wykorzystując legendę bohatera, bez większego powodzenia próbował sił w polityce. Sefiljan atakował polityczne elity Armenii, zarzucając im korupcję i zdradę. Dwa razy trafił do więzienia za działalność wywrotową. W zeszłym roku znów wzywał do obalenia rządu, a wiosną, po kilkudniowej wojnie w Karabachu z początku kwietnia, zaatakował Sarkisjana, że ulegając Rosji, gotów jest przehandlować zajęte przez Ormian azerbejdżańskie ziemie w zamian za gwarancję bezpieczeństwa Karabachu.

„Do niedzielnego ataku nikt w Armenii nie traktował poważnie ani Sefiljana, ani +Parlamentu Założycielskiego+. I dalej by tak było, gdyby nie fakt, że ormiańska demokracja zabrnęła w ślepy zaułek” – mówi PAP Dawid Petrosjan. „Póki ubiegaliśmy się o przyjęcie do Rady Europy, byliśmy prymusami w demokratycznych i obywatelskich reformach. Ale odkąd w 2001 roku zostaliśmy do niej przyjęci, zamiast postępu mamy tylko regres. Przyjeżdżają do nas kolejni obserwatorzy z Rady Europy, piszą w raportach, co mamy poprawić, ale nie robią nic, żeby to od nas wyegzekwować" - tłumaczy, dodając, że władze, choć składają obietnice, nie mają zamiaru niczego zmieniać.

Jak ocenia, "w rezultacie państwo zostało całkowicie zawłaszczone przez rządzącą od 1999 roku Republikańską Partię Armenii, która uważa, że swoich rządów może bronić wszelkimi sposobami". "Ludziom się to nie podoba, ale widzą, że w demokratyczny sposób nie da się niczego zrobić. Demokracja zachowała w Armenii formę, ale straciła treść. W 2008 roku po sfałszowanych wyborach, które wyniosły do władzy Sarkisjana, doszło do ulicznych rozruchów, w których zginęło 10 osób, a ponad 250 zostało rannych. Rok później doszło do ostatnich w Armenii wyborów, których wyników nikt nie kwestionował. Odtąd wszystkie następne kończą się oskarżeniami o fałszerstwo, ulicznymi rozruchami, aresztowaniami. I nic się nie zmienia" - zwraca uwagę rozmówca PAP.

Umiarkowane partie opozycyjne w Armenii potępiły atak „Śmiałków Sassuńskich”, ale zgodnie orzekły, że winni mu są także zaślepieni władzą, aroganccy republikanie i zaprzyjaźnieni z nimi oligarchowie. Zwierzchnik Apostolskiego Kościoła Ormiańskiego Karekin II wezwał władze i napastników, by nie dopuścili do dalszego przelewu krwi. Ormiańscy intelektualiści wystosowali list do więzionego Sefiljana, by przekonał swoich towarzyszy broni do kapitulacji.

„Można się było tego spodziewać, bo ludzie już dawno przekonali się, że pokojową, demokratyczną drogą nie zmuszą władz do żadnych zmian. Rok temu wyszli na ulice, żeby zmusić rząd do odwołania podwyżek cen prądu. Ludzie nie zaakceptują jednak terroru, ale i nie zgadzają się, żeby przeciwko terrorystom władza użyła siły. Za obraz paranoi, na jaką zapadliśmy, może służyć fakt, że jeden bohaterski weteran karabachskiej wojny, Manukjan, zabija drugiego bohaterskiego weterana, pułkownika policji Artura Wanojana żeby uwolnić z więzienia trzeciego bohaterskiego weterana, Sefiljana” - mówi PAP Petrosjan. „Jeśli władze nie zmienią polityki – a nic tego nie zapowiada – to nawet jeśli uda im się zażegnać kryzys z zakładnikami, za parę tygodni, a może miesięcy, dojdzie do nowego kryzysu” - ostrzega.

Wiosną 2017 roku Armenię, która w wyniku politycznych intryg republikanów z ustroju prezydenckiego przeszła w grudniu na parlamentarno-gabinetowy, czekają nowe wybory parlamentarne. Jeśli republikanie wygrają je, nie tylko będą rządzić dalej, ale władzę zachowa także 62-letni Sarkisjan; opozycja w Erywaniu twierdzi, że był to jedyny powód zmian w konstytucji. Jego druga i ostatnia prezydencka kadencja upływa w 2018 roku, ale po złożeniu stanowiska, będzie mógł dalej rządzić jako premier lub przewodniczący parlamentu. Albo przywódca rządzącej partii.

Wojciech Jagielski (PAP)

wjg/ ksaj/ ap/