Korzyści dla polskiego rządu z brytyjskiego referendum jest niewiele. Najważniejsze z nich to ewentualny powrót do zwiększenia roli mechanizmu z Joaniny, który pozwala budować mniejszości blokujące kontrowersyjne decyzje. I rezygnacja przez Komisję Europejską z badania jakości stanu demokracji. O tym, że Brexit będzie niekorzystny zarówno z polskiego, jak i unijnego punktu widzenia, nie trzeba nikogo szczególnie przekonywać.
Skoro nigdy jeszcze żadne państwo nie wystąpiło z Unii Europejskiej, a teraz zdecydował się to zrobić jeden z najważniejszych jej członków, jest to, najłagodniej ujmując, wielka prestiżowa porażka tej instytucji i wotum nieufności dla kierujących nią. Gorzej, że może się okazać, iż jest to początek dalszej dezintegracji, bo niezależnie od tego, czy Wielka Brytania dobrze wyjdzie na tej decyzji, czy nie, głosy domagające się renegocjacji warunków członkostwa lub przeprowadzenia podobnych referendów będą się pojawiać. A patrząc na sprawę z polskiej perspektywy – nie oceniając, czy uznawanie Londynu za naszego głównego partnera w polityce zagranicznej było słuszne, czy nie – faktem jest, że tracimy ważnego sojusznika, z którym bardziej nam było po drodze niż np. z Francją.
Teraz głos państw spoza strefy euro będzie mniej słyszalny, bo Londyn sprzeciwiał się łagodzeniu polityki wobec Rosji, dalszej federalizacji Unii, protekcjonistycznej polityce gospodarczej, pomysłom harmonizacji podatków itd. Nie mówiąc już o tym, że ewentualny rozpad Unii – przy wszystkich jej niedoskonałościach – w sytuacji coraz bardziej agresyjnej polityki Rosji postawiłby nas w bardzo niekorzystnym położeniu.
W każdej negatywnej sytuacji warto jednak szukać jakichś pozytywów, zatem nie odbierając Brytyjczykom prawa do pójścia własną drogą ani nie podważając decyzji, którą w zeszłym tygodniu podjęli, spróbujmy się zastanowić, czy z Brexitu można wyciągnąć jakieś korzyści. Skoro coraz lepsze wyniki prawicowych i lewicowych populistów w kolejnych państwach Unii nie były wystarczającym ostrzeżeniem dla jej przywódców, a ich polityka rozmija się z oczekiwaniami społecznymi, najwyraźniej potrzebny był taki szok jak Brexit. Zatem dla Unii jako całości największą korzyścią byłoby, gdyby jej przywódcy wyciągnęli z tego wnioski, zanim następne państwo postanowi ją opuścić. Niestety, pierwszą reakcją na wynik brytyjskiego referendum było ogłoszenie, że lekarstwem na brak społecznej aprobaty dla dalszej integracji i przekazywania kolejnych uprawnień do Brukseli ma być jeszcze więcej integracji i przekazywanie na poziom unijny dalszych kompetencji. To wskazuje, że z wyciąganiem wniosków unijni przywódcy mają kłopot. Świadczą o tym też zapowiedzi prowadzenia bardzo twardych negocjacji z Londynem, by przykładnie ukarać Brytyjczyków, co ma być przestrogą dla potencjalnych kandydatów dla kolejnych exitów.
– Ukaranie Wielkiej Brytanii nie rozwiąże problemu, jak ma działać wspólna waluta w sytuacji braku wspólnej polityki fiskalnej pomiędzy krajami o różnym potencjale gospodarczym ani jak zdefiniować Unię, której zdolność do osiągania wspólnych strategii politycznych znajduje się daleko w tyle za jej możliwościami ekonomicznymi i administracyjnymi – przestrzegł na łamach „Wall Street Journal” Henry Kissinger, były amerykański sekretarz stanu, który również uważa, że Brexit może być szansą, pod warunkiem że Bruksela i Londyn nie będą się na siebie obrażać, lecz we współpracy na nowych zasadach dostrzegą wspólny interes.
Wśród osób szukających pozytywów pojawia się zdanie, że to w zasadzie dobrze, że Wielka Brytania z Unii wyjdzie, bo była ona największym hamulcem europejskiej integracji, więc teraz nie będzie przeszkadzać w federalizowaniu Europy. Takie opinie pojawiły się m.in. w niemieckim tygodniku „Der Spiegel” czy na portalu France24. To jednak z polskiego punktu widzenia zdecydowanie pozytywem nie jest, bo taka koncepcja Unii Warszawie nie odpowiada, szczególnie że według propozycji superpaństwa europejskiego przedstawionej przez szóstkę założycieli Wspólnot Europejskich to one miałyby decydować o jego kształcie, a cała reszta mogłaby się jedynie dostosować.
Każdy jak może szuka pozytywnych stron wyjścia Wielkiej Brytanii. Na przykład premier Włoch Matteo Renzi uważa, że wynik referendum zwiększa szanse na to, że Unia przychylniej spojrzy na włoskie postulaty poluzowania rygorów deficytu budżetowego i ogólnie przestawi się na bardziej socjalny model.
Faktem jest, że Brexit stworzy okazję do przedyskutowania na nowo tego, jaka ma być Unia, dokąd ma zmierzać i czy potrzebny do tego jest nowy traktat. A nawet to wymusi, bo wystąpienie Wielkiej Brytanii oznacza konieczność chociażby ustalenia nowego zważenia siły głosu pozostałych państw członkowskich czy podziału miejsc w Parlamencie Europejskim. O potrzebie ustanowienia nowego traktatu, który bardziej wyraźnie niż ten z Lizbony by definiował, co znajduje się w kompetencji Unii, a co państw członkowskich, mówili w tym tygodniu prezes Prawa i Sprawiedliwości Jarosław Kaczyński oraz szef MSWiA Mariusz Błaszczak. – Po pierwsze, trzeba wyraźnie powiedzieć, gdzie jest Unia, a gdzie państwa członkowskie. Przy użyciu zasady pomocniczości trzeba określić zadania. To, co ma charakter europejski, należy do Unii; tym, co może być załatwione na poziomie państw narodowych, zajmuje się państwo, a Unia nie wtrąca się do tego. Co zaś mogą zrobić samorządy, robią samorządy, i Unia również tu nie może ingerować – mówił w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” Kaczyński. Obaj politycy wspominali też, że w takim traktacie mógłby znaleźć szersze zastosowanie mechanizm z Joaniny, który pozwala mniejszości blokującej na odkładanie wejścia w życie jakiejś decyzji, jeśli nie ma w tej sprawie zgodności. Mógłby on być zastosowany w przypadku spraw budzących takie kontrowersje jak przymusowe rozlokowanie imigrantów pomiędzy państwa członkowskie. Kaczyński powiedział też, że Polska powinna wyjść z inicjatywą zmian, choć sam przyznał, że ich przeforsowanie w takim kształcie nie będzie łatwe. To akurat prawda, bo Polska pogrążona w wewnętrznych sporach politycznych nie ma spójnej wizji naszej pozycji w Unii (dowodzą tego chociażby częste zmiany deklaracji na temat tego, kto miałby być naszym głównym sojusznikiem), zatem nie przedstawiamy zbyt wielu konstruktywnych propozycji, a jeśli już, to nie są one poważnie traktowane. Niemniej Brexit może być dla nas szansą na zwiększenie aktywności i przejęcie roli lidera nie tylko państw Europy Środkowo-Wschodniej, ale także wszystkich państw nienależących do strefy euro. Wprawdzie mogą się teraz pojawić naciski na te kraje, by szybciej weszły do unii walutowej, ale wyjście Wielkiej Brytanii z UE raczej nie jest do tego zachętą, szczególnie dla Danii czy Szwecji. Ale jeśli faktycznie Polska weszłaby w tę rolę, to jakiś pozytyw by był. W każdym razie nawet rosyjski dziennik „Kommiersant” zauważył, że po ogłoszeniu wyników brytyjskiego referendum Polska wzmocniła aktywność dyplomatyczną i może wzmocnić swoją pozycję w Unii.
Teoretycznie potencjalną korzyścią z Brexitu mogłoby być dla Polski przejęcie części inwestycji, które miały trafić do Wielkiej Brytanii czy miejsc pracy w sektorze finansowym likwidowanych, jeśli część z instytucji finansowych spełni swoje zapowiedzi i przeniesie siedzibę do Unii Europejskiej. Na to jednak nie należy przesadnie liczyć. Owszem Polska jest krajem atrakcyjnym inwestycyjnie, ale na razie nie wiadomo jeszcze, czy te zapowiedzi z kampanii faktycznie zostaną zrealizowane (wielkie korporacje też wolą unikać nerwowych ruchów, szczególnie że Londyn jeszcze nawet nie notyfikował oficjalnie zamiaru wyjścia z Unii), a nawet jeśli – to faworytami do częściowego przejęcia roli londyńskiego City będą raczej Dublin, Paryż i Frankfurt.
Wreszcie, wystąpienie Wielkiej Brytanii oznacza największy kryzys tożsamościowy w dziejach Unii Europejskiej, przy którym badanie rzekomego naruszania demokracji w Polsce jest zupełnym drobiazgiem. Niby tracimy sojusznika, bo Londyn podobnie jak Budapeszt zapowiadał, że żadnych sankcji przeciwko Polsce nie poprze, ale w sytuacji gdy Unii grozi rozpad albo głębokie wewnętrzne podziały, można się spodziewać, że cała wszczęta przeciwko Polsce procedura zostanie za jakiś czas dyskretnie zamknięta. I to jest zapewne jedyna realna korzyść z Brexitu z naszego punktu widzenia.
Ukaranie Wielkiej Brytanii nie rozwiąże problemu, jak ma działać wspólna waluta w sytuacji braku wspólnej polityki fiskalnej pomiędzy krajami o różnym potencjale gospodarczym ani jak zdefiniować Unię, której zdolność do osiągania wspólnych strategii politycznych znajduje się daleko w tyle za jej możliwościami ekonomicznymi i administracyjnymi – przestrzegł Henry Kissinger